Выбрать главу

Czy mamy prawo przypuszczać, że owe gigantyczne, widzialne tylko z wysokości figury mogły mieć jakiś związek z latającymi aparatami? Jak się okazuje, również w Ameryce możemy się spotkać z zastanawiającymi zjawiskami.

Święta księga Indian Kicze „Popul Vuh” opowiada o czterech praojcach tego narodu, którzy zobaczywszy na niebie „coś”, zaczęli się spiesznie, żegnać z rodzinami i weszli na szczyt góry. Ludzie ci, jak głosi tekst, „bezpośrednio potem znikli tam, na szczycie góry Jacawiz. Żony i dzieci ich nie pochowały, gdyż nie było wiadomo, gdzie znikli”.

W Ameryce Środkowej zachowało się podanie o jakiejś potężnej władczyni, zwanej „Latającą tygrysicą”, która przyniosła ludziom wiedzę. A po pewnym czasie kazała się zanieść na szczyt góry, gdzie „znikła wśród gromów i błyskawic”.

Wśród tak zwanych „niejasnych miejsc” tekstów biblijnych także są wzmianki o jakichś — być może — latających aparatach, również jakoby lądujących na szczytach gór. „I już był przyszedł trzeci dzień a zaranie zaświtało: alić oto poczęły być słyszane gromy, i łyskać się błyskawice, a obłok bardzo gęsty okrywać górę, a brzmienie trąby im dalej, tym więcej się rozlegało… A wszystka góra Synaj kurzyła się: przeto iż był Pan zstąpił na nią w ogniu, i występował dym z niej jako z pieca… A głos trąby z lekka się bardziej rozlegał…” Dopiero po tym, jak istota, zwana „Bogiem”, przybyła na górę i obłok (dym) się rozwiał, Mojżesz z kilku towarzyszami weszli na szczyt góry.

Może później, korzystając z „zakazanych” wiadomości, wtajemniczeni wyżsi kapłani sami czynili próby zbudowania aparatów latających i innych. W każdym razie tylko tak można wyjaśnić kilka dziwnych wieści, jakie do nas dotarły—

W pewnym rękopisie egipskim, napisanym na 15 wieków p. n. e. i zawierającym oficjalną kronikę panowania Totmesa III, mówi się, że ku przerażeniu wszystkich „w 22 roku, w trzecim miesiącu zimy, o szóstej godzinie dnia pojawił się na niebie ogromny przedmiot regularnych kształtów, który się powoli poruszał na południe”.

Mniej więcej na ten sam okres przypada irańska wzmianka o jakimś człowieku, co zbudował skomplikowany aparat latający i latał na nim w powietrzu.

Inny wypadek zdarzył się w roku 1290. W łacińskim rękopisie jednego z klasztorów angielskich czytamy, że kiedyś nad głowami wystraszonych pastuchów pędzących drogą klasztorne stado „pojawiło się olbrzymie, owalne srebrzyste ciało, podobne do dysku, które powoli przeleciało nad nimi powodując wielkie przerażenie”.

Czyż nie o podobnych aparatach pisał uczony i filozof Roger Bacon (1214–1294), wtrącony do więzienia za hołdowanie „naukom tajemnym”? „Nauka umożliwia zbudowanie aparatów mogących rozwijać ogromne prędkości, bez masztów i nie potrzebujące więcej niż jednego człowieka do kierowania”. Bacon podkreślał, że takie urządzenia poruszają się bez pomocy zwierząt. „Można także stworzyć aparat — pisał — zdolny poruszać się w powietrzu z człowiekiem wewnątrz”.

W tekstach staroindyjskich, które wspominają o latających aparatach, jest także mowa o wysokości lotu. Aby pokazać, jak wysoko wzniósł się bohater na swoim powietrznym rydwanie, nie znany nam autor mówi, że wzleciał on „ponad królestwo wiatrów”.

Czy możemy sobie pozwolić na myśl, że przedstawiciele jakiejś dawnej cywilizacji ziemskiej dysponowali wystarczającą wiedzą, aby próbować dotrzeć do innych planet? Trudno w to uwierzyć. A jednak…

„Za pomocą tych aparatów (urządzeń, konstrukcji) — czytamy w sanskryckim rękopisie — mieszkańcy Ziemi mogą się unosić w powietrze, a mieszkańcy nieba — opuszczać na Ziemię”. W innym miejscu tegoż rękopisu jest mowa o tym, że rydwany powietrzne mogą latać zarówno w „okolicach słońca”, jak i w „przestworzach gwiezdnych”.

Jak głoszą legendy, rydwany powietrzne starożytnych Celtów także mogą się unosić w niebo, tam, gdzie się znajdują dziwne kraje, „pałace bogów”.

W „Mahabharacie”, starożytnym eposie indyjskim, którego tekst pochodzi sprzed 3000 lat, mówi się o jakiejś straszliwej broni.

„Wypuszczony został błyszczący pocisk, jaśniejący ogniem bez dymu. Gęsta mgła okryła nagle wojsko. Wszystkie strony świata zasnuł mrok. Zerwały się złowieszcze wichury. Chmury z rykiem wzniosły się w niebieskie wysokości… Nawet słońce jakby zawirowało. Zdawało się, że świat osmalony żarem tej broni ogarnęła gorączka. Słonie oparzone płomieniem oręża uciekały zdjęte przerażeniem”. Dalej mowa jest o tysiącach rydwanów, o spalonych ludziach i słoniach, spopielonych na miejscu straszliwym wybuchem. „Nigdy nie słyszeliśmy i nie widzieliśmy nic, co dorównałoby tej broni”.

Broń ta „podobna była do ogromnej, żelaznej strzały, która wyglądała jak olbrzymi wysłaniec śmierci”. Aby unieszkodliwić taką „żelazną strzałę”, której nie użyto, bohater kazał ją rozdrobnić i zemleć na proch. Lecz nawet to nie wystarczyło do całkowitego usunięcia niebezpieczeństwa. Rozdrobnione resztki kazał zatopić w morzu.

Czynności tego rodzaju trudno wytłumaczyć, jeśli się przyjmie, że chodzi jedynie o gigantyczną rakietę prochową. Nie sposób również wyjaśnić postępowania wojowników, którzy ocaleli po wybuchu tego pocisku. Bitwa jeszcze trwa, lecz wszyscy, co znaleźli się w sferze wybuchu, biegną spiesznie do pobliskiej rzeki, aby opłukać swą odzież i broń.

W Indiach oręż ten zwał się „orężem Brahmy” albo „płomieniem Indry”, w Ameryce Południowej — „maszmak”, w mitologii celtyckiej „sztuką gromu”. Podobnie jak moc broni współczesnej, „sztukę gromu” mierzono w jednostkach „sto”, „pięćset” lub „tysiąc”, co oznaczało przybliżoną liczbę ludzi, których unicestwiał wybuch. Te same podania mówią o jakiejś broni, zwanej „okiem Balora”. Był to aparat tak skomplikowany, że uruchomienie go wymagało współpracy aż czterech ludzi.

„Mahabharata” tak mówi o działaniu tej broni: „Kukra zaczął rzucać na miasto błyskawice ze wszystkich stron”. To jednak było mało, toteż „wypuszczono pocisk, który krył w sobie siłę całego wszechświata”, i gród stanął w ogniu… „Błysk był jasny jak 10 000 słońc w zenicie”. W naszych czasach ludzie, którzy widzieli błysk wybuchu jądrowego, także porównują go z blaskiem słońca. Książka Younga nosi nawet tytuł „Jaśniej niż tysiąc słońc”.

W innych źródłach broń ta nosi nazwę „błyskawic” lub porównywana jest z błyskawicami. Możliwe, że to nie tylko przenośnia oddająca jedynie wrażenie wzrokowe. Ostatnie badania świadczą o realności takiej broni. Czasopismo angielskie „Discovery” informuje, że obecnie wiele laboratoriów wojskowych prowadzi gorączkowe badania właśnie w tym kierunku. Sztuczne pioruny kuliste, które w okamgnieniu będą godzić w ‘cel, zamierza się stosować zarówno w roli broni zaczepnej jak i odpornej, a także do niszczenia rakiet w locie.

Można przypuszczać, że wszystkie wspomniane świadectwa starożytnych kryją jakieś ziarno prawdy.

Niektóre znaleziska archeologiczne mogą być interpretowane jako potwierdzenie treści przedstawionych wyżej podań. Mury twierdz Dundalk i Ekoss w Irlandii noszą ślady oddziaływania temperatury tak wysokiej, że stopieniu uległy granitowe głazy. Temperatura topnienia granitu przekracza tysiąc stopni. Uprawnia nas to do wysunięcia przypuszczenia, że właśnie tam zastosowano straszliwą broń celtyckich legend.