Wrzucił go do pochłaniacza, tak jak miał to zamiar zrobić na początku. Ten gest przyniósł mu poczucie spokoju, świadomość palenia za sobą mostów. Pewnym, lekkim krokiem poszedł otworzyć drzwi.
— Przyszedłeś dosyć wcześnie, ale to nic, wejdź! Nie ma sensu zwlekać z…
Tyle zdążył powiedzieć, zanim się zorientował, że mężczyzna stojący naprzeciwko niego — trochę starszy niż on, tak na oko trzydziestopięcioletni, szczupły, o posępnej twarzy i jasnych oczach — był ubrany w czerń, w kolor, jaki nosili tylko dorośli. Krzywiąc się z niesmakiem, chciał zamknąć drzwi. Marzył, aby je można było zatrzasnąć z hukiem.
— Chwileczkę — powiedział miękko przybysz. - Nie przypominasz mnie sobie, Hal?
Page zawahał się. Przemógł się wreszcie na tyle, aby spojrzeć na twarz nieznajomego w czarnym stroju jak na twarz konkretnego człowieka, a nie tylko jak na anonimową maskę osoby dorosłej. To pobudziło jego pamięć. Powiedział: — No tak, na przyjęciu u… Jak się nazywała ta dziewczyna?
— Karen Sottine, ale to nie ma znaczenia. Powinieneś raczej spytać, jak ja się nazywam. Jestem Thomas Dobson. - Mężczyzna umilkł. Spojrzenie miał ostre i przenikliwe. - No co, czy mam tak stać tutaj, gdzie każdy kto przechodzi korytarzem może mnie zobaczyć? Czy chcesz, żeby ludzie zaczęli się zastanawiać, dlaczego dorosły składa wizytę zawodowemu młodzieńcowi? Bo widzisz, ja wiem o tym ostrzeżeniu i znam powód, dla którego urządzasz dziś wieczorem tak wystawne przyjęcie. - Mam nadzieje, że nie zostaniesz — wybuchnął Page. - Powiedziałem „wejdź”, ale nie miałem na myśli, do cholery…
— Nie, skądże — Dobsonowi udało się zawrzeć w tym krótkim zaprzeczeniu nieskończenie wiele pogardy. Page chciał jakoś zareagować na zniewagę, ale nie zdążył, bo Dobson ciągnął dalej: — Twoi goście spóźnią się co najmniej pół godziny. Wiesz o tym dobrze. Przyjdą, by móc chociaż zerknąć na legendarnego Hala Page’a, który lubił hazard i któremu to uchodziło na sucho, a swoim przykładem pociągał za sobą wielu innych.
Page odzyskał panowanie nad sobą i wykonał ironiczny ukłon.
— A więc przyszedłeś tu po to, żeby mnie zobaczyć, tak? Żeby dowiedzieć się, co mogłeś mieć, a co nigdy nie stało się twoim udziałem? W takim razie wejdź! - Baw się dziś na mój rachunek!
Patetycznym gestem zaprosił Dobsona do środka, pokazując mnóstwo przysmaków, którymi zapełniony był pokój; aby zrobić im miejsce, antyki i dzieła sztuki zepchnięto w kąt. - Szampana? Prawdziwego szampana z Francji? Może kawioru? Języczki skowronków? Założą się, że nigdy tego nie jadłeś. Bierz, co chcesz, ja płacę! - I dodał po chwili: — Ale pospiesz się!
— Dziękuję — powiedział Dobson i wziął grzankę, żeby nałożyć sobie czerwonego kawioru. - Wiesz — dodał z zadumą w głosie, gdy połknął pierwszy kęs — szkoda, że nie potrafisz naprawdę docenić takich rzeczy, że widzisz w nich tylko cegiełki, które podbudowują twoje gigantyczne ego.
— Ale mnie to sprawia przyjemność — odciął się Page. - A ty nie jesteś w stanie niczym się cieszyć! Mój Boże, nawet wtedy, gdy cię spotkałem po raz pierwszy, tak, to było chyba pięć lat temu, nawet wtedy nie umiałeś używać życia. Siedziałeś jak zjawa, pogrążony w rozmyślaniach, i szafowałeś filozoficznymi frazesami, których nikt nie słuchał…
— Ty słuchałeś — Dobson nałożył sobie następną porcję kawioru.
— Tylko dlatego, że nie wierzyłem, że rzeczywiście istniejesz — mruknął Page. - Siedziałeś tam i bardzo długo mówiłeś, chociaż ta ładna dziewczyna robiła do ciebie oko. Ta z rudymi włosami i ustami, które… No, mniejsza o to. I tak ją w końcu dopadłem.
— Wiem, mówiła mi — Dobson przełknął ostatni kęs grzanki i rozparł się w miękkim krześle. Przelotny uśmiech zagościł na jego twarzy.
— To ona się jeszcze tobą interesowała? — Page’owi w pierwszej chwili trudno było w to uwierzyć.
— Pobraliśmy się — powiedział Dobson — jest to chyba coś, co by ci specjalnie nie odpowiadało.
— No jasne — powiedział krótko Page. - Nigdy nie dałbym się usidlić w ten sposób! Miała cholernie fajne ciało, ale głowę całkowicie zaśmieconą tymi samymi bzdurami, które wygadywałeś przez cały wieczór… A jednak, wiesz, wydaje mi się, że powinienem ci być wdzięczny. Aż do tego momentu byłem jednym z wielu, brałem za dobrą monetę wszystkie nabożne frazesy, którymi mnie karmiono w szkole. Spojrzałem na ciebie i pomyślałem — niech to diabli, jeżeli mam zostać urobiony na taką samą modłę jak ty, to wolę najpierw użyć życia. I… no tak! Zaraz następnego dnia poszedłem i po raz pierwszy kupiłem sobie coś, co kosztowało cały rok. Poczułem się wspaniale. I tak to się zaczęło.
— Odpowiedz mi na jedno pytanie — Dobson uniósł głowę i popatrzył na Page’a z wyraźnie szczerym zainteresowaniem. - Czy nic nie czułeś, gdy twój dług przekroczył stulecie?
— Ależ tak! — Page zaśmiał się cierpko. - Czułem, że wreszcie oddycham pełną piersią.
— Nic poza tym? — indagował Dobson.
— Wiem, o co ci chodzi. Chcesz spytać, czy nie bałem się, że przyjdą i usuną mi ziemię spod stóp? Nie, do diabła! Wy, dorośli, bierzecie wszystko zbyt serio. Minimum trzydzieści lat bezpłatnego kredytu — tylko tyle wam mówią. To fakt, nie czułem się najlepiej tego dnia, kiedy się obudziłem i stwierdziłem, że przekroczyłem trzydziestkę o tydzień — tak jakoś straciłem rachubę czasu na przyjęciu w pewną sobotę. Ciągnąłem to jednak coraz dalej i dalej i oto efekt. Trzydzieści dwa lata, jeden miesiąc i cztery dni… — Dosyć — powiedział Dobson spokojnie i sięgnął po następną porcję czerwonego kawioru. Page poczerwieniał.
— Co oni teraz z tym zrobią? Mój dług wynosi już prawie trzysta lat, i nic, do cholery, na to nie można poradzić. Wszystko zostało wydane lub też będzie wydane do świtu dnia jutrzejszego.
— A w zamian za to czym się możesz pochwalić?
— Mogę się pochwalić tym, co ci zresztą każdy potwierdzi: mam silniejszy charakter od ciebie — nie przerażały mnie konsekwencje. Nie zawróciłem z obranej drogi i nie stałem się dorosłym przed wyznaczonym terminem, by gdy po mnie przyjdą — pójść przymilając się i wołając: „Spójrzcie, zachowuję się już tak, jakbym był jednym z was! Proszę, bądźcie dla mnie dobrzy!”
Nagła myśl spowodowała, że przerwał potok słów. Podniósł oskarżające palec. - No dobra, a skąd wiedziałeś o…
Zamilkł, przestraszony tym razem nie na żarty.
— Nie, nie przyszedłem tu po to, żeby cię gdziekolwiek zaciągać siłą, jeżeli tego się obawiasz — powiedział spokojnie Dobson. - Moja misja tego nie wymaga. Jeżeli chodzi o ścisłość, to kazano mi przyjść do ciebie i upewnić się, czy pojmujesz, jaką odpowiedzialność pociągają za sobą przywileje, którymi się cieszyłeś.
— Ależ pojmuję je doskonale — powiedział Page i ruszył w kierunku drzwi. - No to może byś już sobie poszedł i pozwolił mi się zabawić ten ostatni raz.
— Przepraszam. - W głosie Dobsona brzmiał niekłamany żal, ale Page doszukiwał się ironii w jego oczach o ciemnej oprawie. - Muszę wykonać zadanie, jakiego się podjąłem, i jeżeli nie skończę przed nadejściem twoich gości, to po prostu będę tu tkwił tak długo, dopóki tego nie dokonam. Masz więc do wyboru: albo siedzieć i słuchać teraz, albo siedzieć i słuchać później — bo już nikt nie będzie ci dotrzymywał towarzystwa. Plotka zacznie krążyć. A wiesz, jak przesądni są członkowie twojego klanu, jeżeli w grę wchodzi ktoś, kto otrzymał ostrzeżenie. Tak jakby nosił w sobie zarazki śmiertelnej choroby.