Выбрать главу

Świadomość Hala jak mysz w klatce zaczęła szaleńczo obiegać wnętrze mózgu — o którym wiedział i w co nie miał odwagi uwierzyć — że jest jedyną rzeczą, jaką mu pozostawiono.

— Być może zwariujesz — powiedział Dobson prawie szeptem. - Wydaje mi się jednak, że zawsze byłeś cokolwiek szalony — na pograniczu psychopatii, niezdolny do wyciągania racjonalnych wniosków z tego, co ci mówiono, niezdolny do wczucia się w czyjeś słowa na tyle, aby w nie uwierzyć. Pomimo wszystko powinniśmy chyba być zadowoleni, że trafiają się tacy jak ty.

Prawie nic z ciebie nie zostało, Hal, ale szkoda, że nie zapamiętałeś tego, co ci powiedziałem wtedy, w twoim mieszkaniu. Nie dopuszczamy do tego, żeby się cokolwiek marnowało. Bardzo dawno temu istoty ludzkie były wielkimi marnotrawcami; z trudem nam przyszło nauczenie się, co powoduje marnotrawstwo. Teraz już jesteśmy przezorni — planujemy, a niektóre posunięcia opracowujemy na wiele lat naprzód. Jesteśmy zmuszeni do absolutnej uczciwości. Jest wiele nieprzyjemnych rzeczy do zrobienia i nigdy tego nie ukrywamy. Sam się tak urządziłeś, chociaż posiadając pełnię informacji, mogłeś się w każdej chwili wycofać, gdybyś chciał. Ale nie chciałeś. Brnąłeś dalej. Wydałeś kredyt, który opierał się na wysiłku innych ludzi, potem z wielkiej ilości rzeczy do wyboru, które stały przed tobą otworem jako forma spłaty — pozostała już tylko jedna możliwość. Rok temu, dwa lata temu, mogłeś się zatrzymać i zastanowić, dlaczego pozwolono ci wydawać bez końca, ponad jakąkolwiek sumę spłacalną w ciągu ludzkiego życia. Nigdy tego nie zrobiłeś.

Dlatego właśnie tu jestem, obarczony ciężkim zadaniem wytłumaczenia ci wszystkiego, po tym jak już popełniłeś ten błąd, kiedy myślałeś, że można się wymigać wraz z długiem. - Dobson ciężko westchnął, ciemne oczy miał utkwione w złożonej baterii protez, które utrzymywały przy życiu osobowość Hala Page’a.

— Musimy wyruszyć do gwiazd, Hal. Wydostać się na zewnątrz. Jak ci już mówiłem, jesteśmy do tego zmuszeni, bo tak wiele jest energii, z którą trzeba coś zrobić, tak wiele chęci tworzenia, tyle kwalifikacji i niecierpliwości. Pewnego dnia ruszymy z prędkością światła, ale zanim ta epoka nadejdzie, potrzebujemy zwiadowców, poszukiwaczy, pionierów… Ty, Hal, polecisz z załogą na Rigel jako dowódca bardzo wolnego statku kosmicznego — a droga tam i z powrotem zajmie ci prawie trzysta lat.

Przełożyła z angielskiego Izabella Wagner-Jastrzębska

Dymitr Bilenkin

Nie zdarza się

Profesor Arcimowicz wgryzał się w problemy naukowe niczym kwas solny, a twardy był jak molibdenowa stal. Ale nawet stal podlega zmęczeniu. Tego dnia tak go wyczerpały tańczące przed oczami czarne muszki, że wbrew swoim zwyczajom wziął rower i pojechał odetchnąć świeżym powietrzem.

Z miasteczka akademickiego było blisko do pierwszych przysiółków i profesor już wkrótce znalazł się w nie znanej okolicy. Spokojnie świeciło słońce, po lewej stronie piaszczystej drogi rosły sosenki, po prawej zielenił się owies, a z naprzeciwka leciał w stronę Arcimowicza człowiek.

Ściślej mówiąc unosił go wiatr, a człowiek tylko z lekka wiosłował rękami, rozpostarty w powietrzu jak żaba. Miał wypchnięte na kolanach spodnie.

Profesor zahamował. - No i doigrałem się — pomyślał przerażony. - Halucynacje.

Wiatr ustał i człowiek zawisł o jakieś półtora metra nad Arcimowiczem. Profesor patrzył z zadartą głową. Było mu bardzo siebie żal.

— Przepraszam — odezwał się wreszcie. - Czy zna się pan na halucynacjach?

— Nie — odparł ochrypłym głosem człowiek. - Nie znam się.

— Oczywiście, oczywiście — zgodził się Arcimowicz. - Skoro sam pan jest halucynacją, to rzecz jasna nie może pan się na nich znać. Ja niestety także nie jestem specjalistą w tej dziedzinie.

— Ja nie jestem halucynacją — zaprotestował człowiek. - Nazywam się Sidorow. Posiadam dokumenty.

Człowiek pomacał się po kieszeniach obwisłej kurtki i na jego twarzy odmalował się wyraz zawodu.

— Zostawiłem w marynarce…

Arcimowicz kiwnął głową ze zrozumieniem. - Nie mogło być inaczej — powiedział. - Halucynacja wzrokowo-słuchowa, to jeszcze można jakoś strawić, ale halucynacja okazująca dokumenty, to już, wybaczy pan, nonsens.

— Co? — spytał człowiek.

— Nonsens.

— Aha…

Człowiek zamilkł zbity z tropu.

Profesor również się zadumał. Był zdenerwowany i zmartwiony, ale dumny, że postępuje, jak przystało na uczonego: nie stracił głowy, nie wpadł w panikę i nie uwierzył w cuda. Sam ponosi odpowiedzialność za to, co się stało, nie może mieć do nikogo pretensji. Nie oszczędzał się, pracował ponad siły i coś takiego musiało się przydarzyć. Jak nie halucynacje, to nadciśnienie albo, nie daj Boże, zawał. Można nawet uważać, że miał szczęście. Halucynacja to nie choroba umysłowa, ot zwykła nerwica. Leczenie łatwiejsze „niż na przykład przy nadciśnieniu i nie boli, jak na przykład zęby. A swoją drogą szkoda, że nie jest psychiatrą — taki materiał do samoobserwacji pójdzie na marne! Zresztą zrobi wszystko, co w jego mocy. Ostatecznie jest to jego obowiązek jako uczonego.

— Więc, znaczy się, pan we mnie nie wierzy? — usłyszał z góry.

— Wiara to kategoria pozanaukowa, a ja jestem uczonym. I dlatego wiem, że jest pan irrealnym wytworem mego niestety przepracowanego umysłu. - Ale przecież ja istnieję! - zawołał płaczliwie latający człowiek. - Ja mam dzieci!

— A ja wcale nie twierdzę, że pan nie istnieje. Pan istnieje pozornie.

— Ale ja latam!

— Właśnie. A człowiek bez przyrządów nie może latać. Byłby to cud. Ludzie słabo znający fizykę skłonni są w tej sprawie do łatwowierności, ale my wiemy dobrze, że w przyrodzie nie ma miejsca na cuda.

— A ja czytałem gdzieś o tej… jak ją tam… antygrawitacji! — Szkodliwość popularnych publikacji polega na tym, że rozpowszechniają półprawdy i gonią za sensacjami — zauważył surowo profesor. - Antygrawitacja w takiej postaci podważa… Pan sobie nawet wyobrazić nie może, co ona podważa.

— To prawda — przyznał człowiek. - Ja po prostu latam.

— O to chodzi! Każdy niezwykły fenomen ma ściśle naukowe wyjaśnienie. Dlatego też pański przypadek jest całkowicie jasny. Nawet gdyby antygrawitacja niczego nie podważała, to gdzie jest źródło energii, która pana unosi? W panu? Śmieszne!

— Możliwe, że na obiad zjadłem albo wypiłem coś takiego… Teraz we wszystkim są jakieś środki chemiczne i bardzo łatwo…

Profesor otworzył usta, aby zaprotestować, ale w tym momencie poraziła go myśl, że przecież rozmawia z samym sobą!

Ma przed sobą nie drugiego człowieka, lecz halucynację. I rozmawia sobie z własną halucynacją!

Arcimowicz spojrzał z nienawiścią na latającego człowieka, który kołysał się nad nim jak balonik. I przez cały czas przebierał łapkami, jakby chciał znurkować. Nogami gorączkowo młócił powietrze; na prawej nie miał buta, z dziurawej skarpety wystawał palec.

— Nie mogę wylądować — w jego głosie brzmiało cierpienie. - Jak się uniosłem pół godziny temu, tak latam… Ciągnie mnie w górę… O, but zgubiłem… Może pan by mi pomógł, co? Zahaczył czymś i doholował do drzewa?

Profesor zamknął oczy. Badacz powinien pozostać badaczem, to prawda. Ale on, cokolwiek by mówić, jest jednak specjalistą z innej dziedziny! „Policzę do stu, a potem spojrzę — postanowił. - Obiekt powinien w tym czasie ulec metamorfozie”.