Выбрать главу

— Czy jest pan — spytał pisarz — tylko forpocztą kata, czy też katem we własnej osobie?

Wiberg zmusił się do uśmiechu.

— Obawiam się, że nie rozumiem pytania.

W gruncie rzeczy zrozumiał je aż za dobrze. Nie rozumiał tylko, w jaki sposób Darling zdobył dostateczne informacje, by na to wpaść. Przez całe dziesięć lat główna tajemnica Popkonu była strzeżona nadzwyczaj surowo.

— Jeśli nie odpowie pan na moje pytanie, będę czul się zwolniony z obowiązku odpowiedzi na pańskie — rzekł Darling. - Myślę, że nie zaprzeczy pan, iż ma pan w kieszeni wspomnienie pośmiertne o mnie?

Z tym podejrzeniem Wiberg spotykał się w swej praktyce tak często, że odpowiedział na nie gładko, zachowując pozory absolutnej szczerości.

— Jasne, że mam. Niewątpliwie orientuje się pan, iż wielkie dzienniki, jak na przykład Times, czy wielkie koncerny prasowe przechowują w swych kartotekach — tak na wszelki wypadek — wspomnienia pośmiertne o wybitnych lub ciekawych żyjących jeszcze ludziach. Trzeba je często uaktualniać, to samo przez się zrozumiałe. A każdy reporter wysyłany w celu przeprowadzenia wywiadu sam przygotowuje się najpierw na podstawie tych kartotek, co też jest normalne.

— Zaczynałem kiedyś jako dziennikarz — odparł Darling. - Stąd też wiem, iż wielkie dzienniki nie maja zwyczaju wysyłać swoich głównych korespondentów zagranicznych z misją godną początkujących reporterów. - Nie każdy, z kim przeprowadza się wywiad, jest laureatem Nagrody Nobla. A gdy ten ktoś w dodatku liczy sobie osiemdziesiąt lat i z wiarygodnych źródeł wiadomo, że jest chory, wywiadu, który może być już ostatnim, nie zleca się byłe żółtodziobowi. Jeśli chce pan traktować to po prostu jako uaktualnianie wspomnienia pośmiertnego, nie mogę panu w tym przeszkodzić. Na pewno jest w tym coś niesamowitego, ale przecież pan wie równie dobrze, jak ja, że w ten sposób można określić znaczną część pracy dziennikarza.

— Wiem, wiem — mruknął gniewnie Darling. - l w tej sytuacji, mimo że pan z taką skromnością starał się tego nie podkreślać, fakt, iż właśnie panu powierzono tę misję, winienern przyjąć jako dowód uznania dla mojej osoby. Hę?

— No cóż — odrzekł Wiberg — tak, sir, można by to i tak ująć. - Ściśle biorąc, zamierzał to ująć dokładnie w ten sposób.

— Bzdura!

Wiberg wzruszył ramionami.

— Jak już wspomniałem, nie mogę przeszkodzić, by widział pan tę sprawę w świetle, jakie panu odpowiada. Bardzo jednak żałuję.

— Nie powiedziałem, że widzę to w innym świetle. Powiedziałem: bzdura! Pańskie tłumaczenie jest w dużej mierze prawdziwe, ale równocześnie wykrętne, wprowadzające w błąd. Miałem nadzieję, że przedstawi mi pan konkretne fakty, do czego, wydaje mi się, mam prawo. Zamiast tego uraczył mnie pan porcją banalnej paplaniny, jaką zbywa się trudnych klientów.

Wiberg, coraz bardziej zaniepokojony, odchylił się na oparcie fotela.

— Proszę mi więc wyjaśnić, co uważa pan za konkretne fakty?

— Nie zasługuje pan na to, ale byłoby nonsensem ukrywać przed panem coś, co jest panu dobrze wiadome. To dokładnie pokrywa się z tym, co chciałem, aby pan wiedział o mnie — odparł Darling. - No więc dobrze, pozostańmy chwilowo przy prasie.

Sięgnął do kieszonki na piersiach i wyjął papierosa, potem dotknął przycisku na szafce nocnej. Natychmiast zjawiła się pokojówka.

— Zapałki — powiedział.

— Sir, doktor…

— Do diabła z doktorem, teraz już wiem, kiedy umrę, i to z dokładnością do jednego dnia. Nie przejmuj się, moja mała, nie rób takiej zmartwionej miny, po prostu przynieś mi zapałki, a wracając rozpal w kominku.

Dzień był ciepły, ale mimo to Wiberg z przyjemnością: popatrzył na mały ogienek rozbłyskujący za kratą kominka. Darling zaciągnął się i spojrzał z uznaniem na papierosa.

— Swoją drogą ta statystyka to cholerny nonsens — odezwał się. - Moja uwaga ma zresztą bezpośredni związek z przedmiotem naszej rozmowy. Gdy przekroczy pan sześćdziesiątkę, panie Wiberg, stanie się pan niemal fanatykiem nekrologów. Najpierw zauważy pan, że przenoszą się do wieczności bohaterowie pańskiego dzieciństwa, z kolei niektórzy pańscy przyjaciele, potem zacznie się pan niepostrzeżenie interesować zmarłymi ludźmi, których pan nie znał lub też nic dla pana nie znaczyli, a wreszcie nawet takimi, o których nic pan nie słyszał. Rozrywka raczej w niezbyt dobrym guście, gdy człowiek z pewną satysfakcją powtarza sobie: „Cóż, o n umarł, ale j a wciąż jeszcze żyję”. Oczywiście, jeśli ma pan jakie takie skłonności do introspekcji, może to obudzić w panu coraz większą świadomość rosnącego osamotnienia w świecie. I jeśli nie zrównoważy tego odpowiednie bogactwo ducha, zacznie pan coraz bardziej lękać się śmierci. Szczęśliwie jedną z moich wieloletnich pasji jest nauka, a zwłaszcza matematyka. Po przeczytaniu mnóstwa nekrologów w New York Timesie, w londyńskim Timesie, a także w kilku innych dużych dziennikach, które śledziłem z początku dorywczo, potem zaś bardzo pilnie, zacząłem uświadamiać sobie całe serie zbiegów okoliczności. Czy dotąd wszystko dla pana jasne?

— Sądzę, że tak — odparł ostrożnie Wiberg. - O jakie zbiegi okoliczności panu chodzi?

— Mogę przytoczyć konkretne przykłady, ale myślę, że wystarczy aspekt ogólny. Aby doszukać się takich zbiegów, trzeba czytać zarówno pomniejsze nekrologi, jak i takie, którym towarzyszą nagłówki w gazetach oraz uroczyste wspomnienia pośmiertne. I nagle znajduje pan, powiedzmy, dzień, w którym umiera zadziwiająco duża liczba lekarzy. Kiedy indziej znów — prawników. I tak dalej… Po raz pierwszy zwróciłem na to uwagę w dniu katastrofy lotniczej, w której zginęło niemal całe kierownictwo dużego amerykańskiego przedsiębiorstwa budowy maszyn. To mnie uderzyło, ponieważ przedtem firmy amerykańskie nigdy nie pozwalały podróżować tym samym samolotem więcej niż dwóm menedżerom. Tknięty podejrzeniem przebiegłem wzrokiem pomniejsze nekrologi i stwierdziłem, że był to w ogóle fatalny dzień dla inżynierów. I jeszcze jedna zaskakująca zbieżność: niemal wszyscy zginęli w różnych wypadkach podczas podróży. Katastrofa samolotu była tym nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, który pozwolił mi odkryć coś wyglądającego na autentyczny szablon. Zacząłem prowadzić zestawienia. Odkryłem jeszcze sporo innych współzależności. Na przykład w tego typu wypadkach giną często całe rodziny i cóż się wtedy okazuje? Że żonę często łączą z mężem nie tylko więzy małżeńskie, ale również zawodowe.

— Interesujące… i trochę niesamowite — zgodził się Wiberg. - Ale, jak już pan zauważył, to tylko oczywisty zbieg okoliczności. Taka mała próbka…

— Nie jest to mała próbka, jeśli obserwacje prowadzi się od dwudziestu lat — przerwał Darling. - I absolutnie nie wierzę tu w jakiekolwiek zbiegi okoliczności, wyjąwszy może pierwszą katastrofę lotniczą, która popchnęła mnie do śledzenia tej sprawy. W tej chwili zresztą nie jest to już kwestia wiary. Prowadzę dokładne zapisy, co jakiś czas dzwonię do centrum obliczeniowego przy Uniwersytecie Londyńskim i podaję im moje liczby — oczywiście nie tłumacząc programistom, co oznaczają. Moje ostatnie obliczenia za pomocą testu chi-kwadrat były właśnie w toku, gdy odebrałem pański telegram z prośbą o pozwolenie odwiedzenia mnie. Otrzymałem istotność punktu zero zero zero jeden w pięcioprocentowym przedziale ufności. To znacznie większe prawdopodobieństwo niż to, jakie zdołano kiedykolwiek przedstawić w akcji antynikotynowej, a przecież mieliśmy całe regimenty medycznych osłów, ba, nawet całe rządy, zachowujące się tak, jak gdyby te liczby oznaczały realne zjawisko gdzieś od 1950 roku. Prowadzę poza tym dodatkową kontrolę. Przyszło mi na myśl, że wiek może tu być czynnikiem odgrywającym istotną rolę. Test chi-kwadrat wykazał, że tak.nie jest. Nie ma to żadnego związku z wiekiem. Natomiast nie ulega wątpliwości, że zgony są dobierane według rodzaju zatrudnienia lub zawodu.