— Hmm. Załóżmy, czyniąc zadość wymogom dyskusji, że tak się rzeczywiście dzieje. Czy może pan zasugerować, w jaki sposób?
— W jaki sposób, to żaden problem — odparł Darling. - Wykluczone, aby to było zjawisko naturalne, ponieważ siły przyrody, jak na przykład dobór naturalny, nie wykazują aż tak specyficznej wybiórczości ani też nie dają efektów w ciągu tak krótkiego okresu, jakim jest sto lat. Właściwe zatem pytanie powinno brzmieć: dlaczego? I może na nie istnieć tylko jedna odpowiedź.
— Jaka mianowicie?
— Polityka.
— Proszę mi wybaczyć, sir — powiedział Wiberg — ale przy całym szacunku, jaki żywię dla pana, pomysł ten wydaje mi się, hmm, nieco paranoidalny.
— Całkiem paranoidalny, a jednak zgodny z prawdą. Zauważyłem, że ani razu go pan nie zakwestionował. To politycy są paranoikami, nie ja.
— Jaki mógłby być pożytek z takiej polityki lub też, jak mógłby go sobie ktoś wyobrażać?
Pisarz spojrzał głęboko w oczy Wiberga zza szkieł okularów.
— Ogólnoświatowa Kontrola Populacji — odezwał się — działa oficjalnie już od dziesięciu lat, a nieoficjalnie — chyba od dwudziestu. I działa skutecznie — populacja w chwili obecnej jest ustabilizowana. Większość ludzi wierzy — i tak im się podaje — że Popkon zajmuje się wyłącznie przymusową regulacją urodzin. Nie zastanawiają się nad tym, że utrzymanie prawdziwie stabilnej populacji wymaga również rygorystycznie planowanej gospodarki. Po wtóre, nie zastanawiają się nad tym — a tego im się już nie podaje, przeciwnie, fakty, z których mogliby coś wywnioskować są utrzymywane w tajemnicy — że przy obecnym stanie wiedzy możemy regulować jedynie liczbę urodzin. Nie możemy natomiast pokierować nią pod względem jakościowym. Oczywiście, jesteśmy w stanie decydować o płci dziecka, to prosta sprawa. Nie mamy jednak wpływu na to, by stało się ono w przyszłości architektem, niewykwalifikowanym robotnikiem, czy też po prostu najzwyklejszym bałwanem. A w całkowicie sterowanej gospodarce zawsze należy przestrzegać, by na każdym etapie istniała ściśle określona liczba architektów, robotników i bałwanów. Ponieważ i nie można tego dokonać za pomocą regulacji urodzin, trzeba zastosować regulację zgonów. Inaczej mówiąc, gdy stwierdza pan nieekonomiczną nadwyżkę, powiedzmy, pisarzy, zgarnia pan ją niczym szumowiny z rosołu. Oczywiście stara się pan ograniczyć to „szumowanie” do najstarszych, ponieważ jednak nie da się przewidzieć okresu, w jakim wystąpi taka nadwyżka, wiek tych najstarszych w momencie „szumowania” jest zbyt zróżnicowany, by mógł mieć znaczenie statystyczne. Zapewne jest to dalej maskowane pewnymi posunięciami taktycznymi, jak nadawanie wszystkim zgonom charakteru wypadków, pozorny brak związku między nimi, co pociąga za sobą często likwidację kilku młodszych członków danej kategorii i pozostawienie kilku starszych dla zachowania tych pozorów. Oczywiście, to znacznie ułatwia historykom prowadzenie zapisów. Jeśli wiadomo, że — jako wynik polityki — śmierć danego pisarza została zaplanowana na konkretny dzień lub też coś koło tego, nie ma obawy, by zbrakło ostatniego z nim wywiadu lub aktualnego wspomnienia pośmiertnego. I taki lub inny pretekst — na przykład zwykła wizyta lekarza u ofiary — może stać się zwiastunem jej bliskiej śmierci. I tu wracamy, panie Wiberg, do mego pierwszego pytania. A więc, czy jest pan Aniołem Śmierci czy też na razie jego zwiastunem?
Zapadła cisza, tylko ogień strzelał głośno w kominku, wreszcie Wiberg odezwał się:
— Nie mogę panu powiedzieć, czy pańska hipoteza jest słuszna, czy też nie. Jak pan sam zasugerował na początku naszej rozmowy, gdyby nawet to była prawda, nie wolno mi jej wyjawić z prostych logicznych powodów. Mogę tylko dodać, że ogromnie podziwiam bystrość pańskiego umysłu — i bynajmniej nie jestem nią zaskoczony. Ale raz jeszcze dla dobra dyskusji posuńmy to logiczne rozumowanie o krok dalej. Załóżmy, że sytuacja wygląda tak, jak ją pan przedstawił. Załóżmy dalej, że zaplanowano pana do… „odszumowania”… mniej więcej za rok od tej chwili. I na koniec, załóżmy, że początkowo miałem być wyłącznie osobą przeprowadzającą z panem ostatni wywiad, nie zaś katem. Czy to ujawnienie mi pańskich wniosków nie zmusiłoby mnie do wzięcia na siebie roli kata?
— Owszem, mogłoby się tak zdarzyć — odrzekł Darling z zadziwiającą pogodą ducha. - Przewidziałem i takie konsekwencje. Moje życie było niezwykle bogate, a obecna choroba tak mi się uprzykrzyła, że odebranie mi jednego roku życia — zwłaszcza gdy wiem, że jest ona nieuleczalna — nie wydaje mi się przerażającą stratą. Z drugiej strony, nie sądzę, bym w tej sytuacji wiele ryzykował. Pozbawienie mnie życia o rok wcześniej spowodowałoby pewne zachwianie matematycznej ciągłości w systemie. Niewielkie wprawdzie, ale biurokraci nienawidzą jakichkolwiek odchyleń od ustalonej procedury bez względu na ich znaczenie. Tak czy siak, nic mnie to nie obchodzi. Natomiast myślę o panu, panie Wiberg. Tak, tak, proszę mi wierzyć.
— O mnie? — spytał niespokojnie Wiberg. - A to dlaczego?
Nie było wątpliwości, że w oku Darlinga zamigotał znów z dawną żywością złośliwy błysk.
— Jest pan statystykiem. Mogłem to łatwo wywnioskować ze sposobu, w jaki reagował pan na moją statystyczną terminologię. Ja z kolei jestem matematykiem-amatorem, nie ograniczającym się w tych zainteresowaniach do procesów stochastycznych. A jednym z moich koników jest geometria rzutowa. Śledziłem statystykę ludności, liczby zgonów i tak dalej, ponadto sporządzałem wykresy. I dlatego wiem, że czternasty kwietnia przyszłego roku będzie dniem mojej śmierci. Nazwijmy go dla upamiętnienia Dniem Pisarza. Cóż dalej, panie Wiberg. Wiem również, że nadchodzący trzeci listopada można by nazwać Dniem Statystyka. A myślę, że nie jest pan w zbyt bezpiecznym wieku. Proszę mi powiedzieć: Jak pan stawi temu czoło? Hę? Jak pan stawi temu czoło? Niechże się pan odezwie, panie Wiberg, niech pan coś powie! Pański czas również dobiega końca.
Przełożyła z angielskiego Elżbieta Zychowicz
Włodzimierz Wolin
Przewodnik po kosmicznym zwierzyńcu
1. Wstęp
Niemal wszyscy ludzie mają sentyment do zwierząt, ale niewątpliwie najbardziej płomienną miłością darzą je fantaści naukowi. To właśnie owym wybitnym przedstawicielom rodzaju ludzkiego udało się wypełnić dotkliwe luki w harmonijnym systemie klasyfikacji świata zwierzęcego, który zawdzięczamy wysiłkom Karola Linneusza, Karola Darwina, Alfreda Brehma oraz Igora Akimuszkina. Do półtoramilionowej rzeszy rozlicznej zwierzyny, zarejestrowanej przez naukę oficjalną, fantaści dodali mnóstwo pierwotniaków, jamochłonów, skorupiaków, płazów, gadów, ptaków i ssaków, w tym również naczelnych.
Całą tę żywiole zgromadziliśmy w naszym kosmicznym zoologu. W porównaniu z nim bledną największe zwierzyńce i ogrody zoologiczne wszystkich stolic świata.
Oddając do rąk zwiedzających ten krótki (i z powodu trudności papierowych nader pobieżny) przewodnik, żywimy głęboką nadzieję, że pozwoli on skorygować wasze mylne niestety wyobrażenia o świecie zwierzęcym, wyniesione ze szkolnego programu zoologii.
Serdecznie witamy i życzymy przyjemnego zwiedzania!
2. Karły i giganty