Zwiedzanie proponujemy rozpocząć od rozległego wybiegu, na którym pasą się kurdle, wielkie zwierzęta łowne z planety Enteropii. Są to zwierzęta powszechnie znane, przypomnijmy więc tylko pokrótce najważniejsze osobliwości tych ogromnych stworzeń, pokrytych potężnym, meteorytoodpornym pancerzem. Otóż na kurdle poluje się od środka. Myśliwy naciera się odpowiednią pastą, posypuje drobno pokrojonym szczypiorkiem, soli i pieprzy do smaku. Tak przyprawiony bierze w ręce bombę zegarową, kuca w bruździe i czeka na zwierzynę. Wygłodzony kurdel połyka żywą przynętę i myśliwy trafia do jego wnętrza. Wówczas odbezpiecza zapalnik i gdy tylko pasta zacznie działać, spiesznie opuszcza trzewia zwierzęcia. Najważniejsze w tych łowach to zdążyć opuścić kurdla przed wybuchem machiny piekielnej i nie połamać sobie kończyn przy skoku z wysokości drugiego piętra. Reszta to już tylko sprawa rutyny i odpowiedniego sprzętu.
W naszym zwierzyńcu każdy może sobie obejrzeć przez przezroczyste tkanki żywych kurdli szczątki myśliwych, którym się nie powiodło.
A cóż to za gigantyczne śnieżne kule? Podejdźcie bliżej i przypatrzcie się uważnie: to kwilę (Quilus tropical is) — cienkorunne ssaki z planety Tenzis, porośnięte bezcenną metaliczną wełną. Stroje utkane z takiej wełny są wodo-, kulo — i ognioodporne, nie smakują molom, nie gniją i nigdy się nie niszczą.
Kwilę niestety z trudem aklimatyzują się poza ojczystą planetą i źle znoszą podróże kosmiczne. Zwierzaki te mają nie umięśniony przełyk i do odżywiania się niezbędna jest im dość wysoka grawitacja. Przy nieważkości pokarm nie dociera do żołądka, wobec czego trzeba go tam wpychać ręką. Ta operacja nasyca wprawdzie kwilą, lecz całkowicie pozbawia apetytu wykonującego ją człowieka.
Jeśli zostawiliście w domu lupę lub chociażby silne okulary, nie macie po co zaglądać do klatki ze smagami. Te szczekające, lecz bardzo miłe wielkie zwierzęta roślinożerne mają dziwny zwyczaj kurczenia się do długości pięciu centymetrów. Czasami, gdy ciążenie jest dla nich zbyt wielkie, smagi kurczą się tak dalece, że w ogóle nie wiadomo, czy są w klatce, czy też ich tam nie ma.
A w tych ogromnych wolierach trzymamy największe ze znanych ssaków, marsjańskie mimikrodony. Te zwierzęta, wykazują energię życiową odwrotnie proporcjonalną do własnych rozmiarów. Gdy taki mimikrodon stanie sobie słupka na ogonie i tylnych łapach, można do niego podejść i konsumować, poczynając od głowy lub ogona, jak komu wygodniej.
Ale nawet mimikrodon jest uosobieniem histerycznej impulsywności w porównaniu z elephantosami, łagodnymi i potężnymi mieszkańcami Wenery. Jedyną ich wadą jest to, że nigdy nikogo i niczego się nie boją. Przed samym nosem takiego flegmatycznego zwierzaka można eksplodować wiązkę granatów albo rozniecić pożar i nic. Elephantos będzie płonął żywym ogniem, lecz dla samej zasady nie ruszy się krokiem z miejsca. Zresztą ze względu na bezpieczeństwo przeciwpożarowe i konieczność utrzymania inwentarza dyrekcja zoo usilnie prosi szanownych gości o uwierzenie jej na słowo i niesprawdzanie tej informacji eksperymentalnie.
3. Formy pośrednie
Wprawdzie ta woliera stoi nieco na uboczu, ale zwiedzający z pewnością zwrócą uwagę na jej mieszkańca. Personel ogrodu nie potrafił go zaliczyć do którejkolwiek z grup systematycznych i stąd taka lokalizacja pomieszczenia. Otóż zobaczycie tam państwo dromaderiusa — dobroduszne zwierzę domowe z planety Jorill. Dromaderius ma tułów hipopotama i głowę konika polnego, cztery słoniowe nogi i mnóstwo niby-nóżek po bokach, jaskrawo ubarwioną skórę i owadzie mozaikowe oczy. Zwiedzającym wolno karmić go z ręki, najlepiej krakersami oraz herbatnikami i innymi rodzajami tak zwanej galanterii piekarniczej. Proszę się nie dziwić: mimo przerażającego wyglądu dromaderius jest zdeklarowanym wegetarianinem.
Wielkie ożywienie panuje na wybiegu dla „młodzieży”. Baraszkuje tam przekomicznie młodziutkie biochemiczne tygrysiątko imieniem Sylwester, a malutkie, uzdolnione technicznie skunksy samą tylko siłą woli remontują i modernizują samochody, sprzęt lotniczy i kosmiczny, telewizory (zwłaszcza kolorowe) oraz inne maszyny i urządzenia. Wśród nich kicają sobie beztrosko rolle — zwierzaki wielkości teriera, bezwłose i nagie jak oskubana kura, które — jeśli je ładnie poprosić — potrafią od ręki wyhodować pieniężne drzewo lub rakietę kosmiczną. Proszę jednak nie nadużywać ich uprzejmości, bo mogłoby to doprowadzić do nadprodukcji rakiet kosmicznych oraz pogłębić i tak już dotkliwą inflację.
Nieco dalej rozsiadła się grupa łagodnych jak jagnięta półmałp-półjaszczurek z żółtymi kłami, czerwonymi ślepiami i szarozieloną łuską na grzbiecie. To paple, rdzenni mieszkańcy Wenery. Nie obrażajcie się, gdy te nieszkodliwe zwierzaki zaczną was nagle wytykać łapami i śmiać się do rozpuku: chodzi o to, że człowiek jest istotą, na której widok paple nie mogą się powstrzymać od radosnego rechotu. Może ten fakt skłoni was do pewnej rewizji poglądów na temat króla wszelkiego stworzenia.
A teraz przedstawiamy państwu jedną z największych naszych atrakcji — sławną cytę. Jest to zwierzę-mrowisko, zwierzę-inkubator, twór symbiotyczny, zespołowo-rozbieralna mamka wszystkich mieszkańców planety Layard. Cyta zmontowana jest z malutkich krzykaczy, wściekłych szczudlaków, złowieszczych donowaniąt, długorożców, traczy i innych cudaków. Całe to dobrane towarzystwo osesków cyta niańczy w sobie przez długie miesiące i lata, póki nie wydorośleje, a sama nie przekształci się w gigantycznego potwora.
W razie niebezpieczeństwa cyta rozpada się na części składowe, przy czym każda z nich może samodzielnie wykonywać różne akurat niezbędne roboty: kopać doły, zastawiać pułapki na ludzi itd. Poza tym cyta może w każdej chwili rozbiec się na wszystkie strony.
Czy trzeba tłumaczyć, jakie zapierające dech w piersi perspektywy otworzą się przed ziemską nauką, gdy zdoła ona opanować rewelacyjną metodę cyty?
Człowiek będzie mógł wtedy zasiadać równocześnie w najrozmaitszych komisjach i komitetach, znajdować się w miejscu pracy i równocześnie wypoczywać w modnym kurorcie, uprawiać wszelkie dyscypliny sportu, sztuki i literatury, a nawet prowadzić’długotrwałe dyskusje z samym sobą, pardon, z częściami samego siebie. Rozpowszechniajmy doświadczenie cyty!
Poczuliście się zmęczeni zwiedzaniem? Jest wam gorąco i duszno? Natychmiast udajcie się do terrarium! Natychmiast poczujecie ulgę. W terrarium trzymamy frigele — ogromne, gładkoskóre jaszczurki stale przebywające w stanie śpiączki. Ich podstawowym zastosowaniem w gospodarstwie ^domowym jest konserwowanie zimna. Frigele to najlepsze w całym Wszechświecie przenośne klimatyzatory i lodówki. Przy gwałtownych skokach ciepłoty nasze jaszczurki natychmiast pokrywają się szronem i wydzielają strumienie lodowatego powietrza. Jedyna okazja! Tylko u nas! Używajcie wyłącznie naszych żywych chłodziarek!
4. Szczególnie niebezpieczne gatunki
Teraz chcąc kontynuować zajmującą przechadzkę po naszym zwierzyńcu, musicie państwo zmobilizować całą swoją odwagę. Zbliżamy się bowiem do najniebezpieczniejszych przedstawicieli fauny międzyplanetarnej. Oto w oddali ukazał się jakiś niezwykły stwór na kołach. Ostrzegamy: w żadnym wypadku nie należy pomylić go z jakimkolwiek pojazdem mechanicznym lub niemechanicznym! Jest to bowiem podstępny i okrutny kwadryg, jedyny mieszkaniec znanych nam obszarów Kosmosu dysponujący własnymi kołami. Jest to istota tak potworna, że możemy tylko pozazdrościć starożytnym cywilizacjom Ameryki Środkowej i Południowej, które nie miały najmniejszego pojęcia o kole jako takim.
Czym jest kwadryg? Samobieżnym organizmem ulowym typu konglomeratowego, a mówiąc bardziej zrozumiale bryłą pulchnego budyniu zawieszoną między dwoma kołami. Oś tych kół przechodzi przez środek tułowia, tarcze ich pokryte są futrem, a obręcze — rogowatymi stwardnieniami. Ale to jeszcze nie wszystko: najgorsze rzeczy dzieją się wewnątrz owego budyniowatego cielska. Dół tuszy zwisa jak wypchany worek, a za jego przezroczystymi ściankami nieustannie mrowi się jakieś paskudztwo.