Выбрать главу

— To jest statek — orzekł. - To nie może być nic innego. A jeżeli to jest statek, to musi być wydrążony w środku. Chciałbym tam zajrzeć.

— Wolałbym raczej, żebyś poprzestał na prześwietleniu go.

— Ach… — Rim osunął się wewnątrz swego skafandra, co przy braku siły ciężkości odpowiada właściwie rzuceniu się na fotel. Miewa momenty chandry i widziałem, że właśnie jeden z nich nadchodzi.

— Zostań tutaj — polecił mi po chwili. - Idę po moją torbę z narzędziami.

Mało mnie nie wystrzelił w Kosmos strumieniem gazów ze swoich silniczków, z taką szybkością śmignął do naszego statku. Oczyma wyobraźni widziałem, jak się tam miota, przeklina i wywraca wszystko do góry nogami. Od sześciu miesięcy nie był w laboratorium i na pewno pozapominał, gdzie co ma. Mimo to jednak zjawił się po jakichś dwudziestu minutach z torbą narzędzi i baterią pomocniczą zawieszoną na szyi.

— Jupiii! Jestem! — wrzasnął pokonując błyskawicznie dziesięciomilową przestrzeń dzielącą go od obcego statku. Zanim znalazłem się w miejscu jego lądowania, zdążył już przyczepić się do kadłuba i montował właśnie świder elektryczny.

— Co masz zamiar zrobić? - zapytałem.

— Wyborować dziurę.

— Czyś ty zwariował?… — zacząłem, po czym zniżyłem głos. - Słuchaj, gdyby ci ludzie chcieli do nas wyjść, już dawno by to zrobili. Trzeba mieć trochę taktu. A poza tym nie możesz przecież po prostu wywiercić dziury w czyimś statku! Możesz im wypuścić całe powietrze!

— Nic im nie będzie — odparł niedbale. - Jeżeli są na tyle mądrzy, że potrafią odbywać podróże kosmiczne, to tym bardziej dadzą sobie radę z niewielką dziurką. Zresztą wiercę wyłącznie po to, żeby się przekonać, z czego zbudowany jest ten kadłub.

Z tymi słowy włączył prąd i pochylony nad świdrem przyłożył go do kadłuba.

Przez chwilę przyglądałem się, jak czubek wiertła wchodzi w substancję przypominającą drewno, ale wkrótce ogarnęło mnie niezwykłe uczucie i stwierdziłem, że nie mogę dłużej patrzeć.

Okrążyłem statek, bezmyślnie podziwiając jego dziwną pękatą sylwetkę. Nie wiem dlaczego, ale wypatrywałem kilu — którego oczywiście nie było. Naturalnie ulegałem temu samemu dziwnemu złudzeniu, które mówiło mi, że ten statek płynie w pozycji pionowej.

Płynie? No tak. Tak sobie pomyślałem. Można się chyba wyrazić, że coś płynie w przestrzeni kosmicznej.

Miałem właśnie wrócić do Rima, żeby zobaczyć, jak sobie radzi, kiedy moją uwagę przykuł jakiś ruch. Coś ostrego i błyszczącego wyłaniało się z burty statku.

— Rim! — wrzasnąłem przerażony. - Wiertło przechodzi na drugą stronę!

Czubek wiertła znieruchomiał.

— Jak daleko jesteś?

— Będzie z pięćdziesiąt jardów!

Rim zaklął z niedowierzaniem i śmignął w moją stronę. Mało mu oczy nie wylazły na widok metalowego czubka.

— To wiertło ma zaledwie osiem cali długości. Jak mogło wejść na grubość pięćdziesięciu jardów? Idź zobacz — nie, poczekaj!

Dodał gazu i błyskawicznie okrążył statek. l

— Wyjmuję wiertło — oznajmił. - Czy czubek się rusza?

— T… tak — bąknąłem obserwując czubek wiertła, który to wychodził, to się chował. - Zrobiłeś dwie dziury zamiast jednej!

— To niemożliwe! No, złap za ten koniec i poruszaj nim trochę, musimy się upewnić.

Po chwili wahania chwyciłem mocno metalowe wiertło. Popychając i pociągając je na przemian pokonywałem opór pochodzący jedynie od Rima. Jego głos ryknął mi w ucho:

— Rękojeść! Lata mi w dłoni!

— Ja się boję — wyrażał to zarówno mój ton, jak i moje słowa.

— To chodź tu do mnie, ja też się boję!

Byłem zdumiony, że Rim może się czegokolwiek bać, ale ta świadomość tylko dodała mi skrzydeł. Kiedy jednak się do niego zbliżyłem, Rim najwyraźniej zdążył już wziąć się w garść, chociaż w dalszym ciągu pochylony nad świdrem trzymał go w kurczowym uścisku.

— Wiesz, co ja myślę? - szepnął gapiąc się na mnie. - Że tam w środku nie ma żadnej przestrzeni!

— Jak to, uważasz, że ten statek jest w środku pełny?

— Ależ skąd — potrząsnął głową z rozdrażnieniem. - Słuchaj, pamiętasz, na ile to wiertło wystaje z drugiej strony?

— Na jakieś cztery cale.

— A wiesz, na jaka głębokość je włożyłem? Czterech cali! Czubek wchodzi tutaj i wychodzi natychmiast pięćdziesiąt jardów dalej! Między burtami statku nie ma żadnej odległości! A brak odległości oznacza brak przestrzeni. Wewnątrz tego statku nie ma żadnej przestrzeni.

Na dłuższa chwilę zaległa cisza.

— Wiesz co, wracajmy — powiedziałem niepewnie.

Rim mruknął coś do siebie potrząsając głową, ale wyciągnął świder i wyłączył prąd.

I wtedy nagle świder zaczął się giąć i migotać jak płomień, a nie ciało stałe. Ale to nie wszystko. Ręka Rima, w której trzymał narzędzie, tak samo zaczęła się giąć i migotać, snuć się jak smuga dymu w podmuchach wiatru. Na widok nieprawdopodobnych wprost odkształceń własnej ręki Rim dziko wrzasnął.

Teraz już i część jego wyposażenia kosmicznego zachowywała się podobnie. Wyglądało to tak, jakby nagle zaczęło Rima wsysać do otworu, który wyborował.

— Rim, uciekaj! — krzyknąłem, zbyt przerażony, żeby mu pomóc.

Przez chwilę patrzył z niedowierzaniem, jak jego ciało wydłuża się i faluje, a potem włączył silniczki skafandra i zanim się zorientowałem, co się dzieje, obaj, nie zwracając na siebie nawzajem najmniejszej uwagi, gnaliśmy nieprzytomnie w stronę naszego statku. Oślepiony z pośpiechu, wlazłem do środka i stwierdziłem, że Rim już tam na mnie czeka. - Rim — powiedziałem bez tchu. - Aleś się pospieszy: Nic ci nie jest?

— A co ma mi być! - burknął poirytowany. - Jasne że nic. Przecież to nie mnie zdeformowało, tylko przestrzeń którą ja zajmuję.

Przyjrzałem się bliżej jego ciału, ale nie dostrzegłem najmniejszych odkształceń. Był w dalszym ciągu tym samym krzepkim, odrażającym Rimem.

Zdjął zębami kapsel z butelki i zaczął żłopać piwo, które ciekło mu po brodzie i piersiach. Ja też sobie wziąłem piwa. Było tak cudowne, że bym się w nim chętnie wykąpał, tyle że nie miałem tego w programie. - Nie rozumiesz, co się stało? — zapytał między jednym a drugim łykiem, rzucając się na leżankę. - Przez ten otwór wlewała się przestrzeń. Tam w środku nie było żadnej przestrzeni. Teraz już wiemy: przestrzeń zachowuje się jak ciecz.

— A ja myślałem, że przestrzeń to jest po prostu nic — odparłem wydając podobne jak on gulgotanie.

— Przestrzeń ma określoną strukturę — stwierdził poważnie. - Kierunki: północ, południe, wschód, zachód, zenit, nadir. Ma także odległość. Rany boskie! — Jego przejrzałe piwne oczy ożywiły się nagle z podniecenia. Zerwał się z leżanki i włączył wszystkie monitory kamer zewnętrznych. - Popatrz! Cały wszechświat gwiezdny zawarty jest w przestrzeni. Wszystko! Z wyjątkiem… — Jego głos znów przeszedł w bełkot. Wypuścił z ręki pustą butelkę i sięgnął po drugą do jednej z piętrzących się wszędzie skrzynek. Powoli znowu opadł na leżankę w ponurej zadumie.

— Jednego nie mogę zrozumieć — zagaiłem. - A mianowicie dlaczego ta rzecz przypomina mi grecką tryremę.

Byłem szczęśliwy, że znów znalazłem się w naszej przytulnej kabinie. Światło mamy zawsze nastrojowe i jeśli nie liczyć gnijących odpadków jedzenia i smrodu, jest naprawdę bardzo przyjemnie. Najchętniej zapomniałbym w ogóle o spotkaniu z tym obcym ciałem — zakłóciło nam tylko spokój.

— Nie przejmuj się — powiedziałem pocieszająco. Mieliśmy trudny dzień. Chodź, napijemy się.