— O rany — drżącym głosem wyjąkał Rim. - Jestem mordercą.
W dziesięć minut później na ekranie była już tylko czarna pusta przestrzeń. Rim wrócił na nasz statek i opryskliwie burknął, że nie dowiedział się dosłownie niczego więcej na temat, jak to jest tam, gdzie nie ma przestrzeni.
Wobec tego obaj sięgnęliśmy po butelki.
Całe sprawozdanie naukowe Rima za ten rok brzmiało: „Natknąłem się na statek żaglowy. Zatopiłem go”. Mam nadzieję, że nie stracimy przez to posady; nie wiem, czy by nam się trafiła druga taka gratka. W każdym razie piwa nam starczy jeszcze na jakieś trzy miesiące, a potem zobaczymy.
Przepraszam, obawiam się, że tego piwa starczy nam najwyżej na dwa miesiące, a może nawet na miesiąc?
Następnego dnia Rim zaśmiewając się powiedział:
— Wiesz, jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić — że są takie istoty, dla których przestrzeń jest ciężką cieczą! Chciałbym zobaczyć ich samoloty.
— Właśnie — odparłem. - A ja jestem ciekaw, co będzie, jak wynajdą łodzie podwodne.
Przełożyła z angielskiego Zofia Uhrynowska
Konrad Fiałkowski Myślak
(Fragment powieści)
Gdy się obudził, był dzień i przez wielkie, zajmujące całą ścianę okno widział bezlistne gałęzie drzewa, a dalej prostopadłościany zabudowań z tarczami anten kierunkowych na dachach. Na zewnątrz był wiatr idący porywami od gór, ale pokój był dźwiękoszczelny i słyszał tylko bicie własnego serca. Czuł w całym ciele mrowienie. Ciała swego nie widział pod naciągniętym pod samą szyję prześcieradłem, na którym nie było najdrobniejszej nawet zmarszczki. Chciał poruszyć nogą… i nie mógł. I wtedy przyszedł strach.
Leżał chwilę nieruchomo, aż znowu mógł myśleć. — „Musi być wiosna, wczesna wiosna… lub późna jesień. A wtedy była zima i przymarzłe płaty lodu na szosie”. Ten zakręt nie wydawał się trudny, ale gdy już skręcił kierownicę, wiedział, że ma za dużą szybkość. Potem wiedział, że nie wyjdzie z tego zakrętu, gdy pedał gazu osiągnął punkt oporu i czuł poślizg kół. Słupki, z czerwonymi światełkami odblaskowymi z przeciwnej strony szosy, były coraz bliżej. Wiedział, że nie wytrzymają ciężaru jego wozu. Na moment, zanim w nie uderzył, przekręcił w stacyjce kluczyk, bo był starym kierowcą i zawsze najbardziej bał się śmierci w płomieniach. Pamiętał jeszcze szarą płaszczyznę skały z płatami śniegu. Uderzenia nie poczuł…
„I jednak żyję — pomyślał. - Pewnie mnie połatali, jak mogli, a potem zastanawiali się, czy przeżyję. Nie zrobiłem im zawodu i będą zadowoleni. Zawiozę im kwiaty i to wszystko, co lekarze lubią najbardziej. Zawiozę w fotelu na kółkach, a potem sam się będę martwił dalej. A może miałem szczęście i będę chodził. A twarz… jak wygląda moja twarz?”… - poruszył się gwałtownie, ale lustra w pokoju nie było. Ściany były puste i wydawało mu się, że odbijają więcej światła niż zwykłe ściany, tak jakby pokryte były farbą odblaskową.
Gdzieś, ledwie słyszalny, zabuczał brzęczyk. Słyszał go tylko dlatego, że cisza była tak zupełna. Próbował unieść głowę, ale głowa była w hełmie, poczuł jego ucisk na skroniach. I wtedy usłyszał głos:
— Zbudziłeś się. Czekaliśmy, aż się zbudzisz — to mówiła kobieta. Głos był czysty, bez żadnych zniekształceń, tak jakby stała tuż obok, ale w pokoju nie było nikogo. - Czujesz się pewnie słaby i jest ci może zimno, ale nie martw się, tak musi być i wszystko to jest normalne. To minie i wtedy będziesz mógł chodzić nawet na dalekie piesze wędrówki, a zimą jeździć na nartach. Będziesz zdrowy, zupełnie zdrowy, tak jak dawniej.
— Jesteś… jesteś tego pewna?
— Tak. Wszystko sprawdziliśmy, każdy twój mięsień, kości. Wszystkie złamania się zrosły. Twój mózg działa normalnie. Żadnych większych uszkodzeń nie ma. Jeśli zechcesz, zapomnisz o swoim wypadku na zawsze.
— Zapomnę?
— Jeśli zechcesz.
Milczał chwilę i tylko ściany świeciły teraz jaśniej, a może mu się tak wydawało.
— Jak długo tu jestem? — zapytał w końcu.
— Długo. Teraz jest wiosna. Za kilka dni zobaczysz pierwsze zielone liście.
— I wyjdę stąd… sam?
— Tak. Przed tobą jeszcze wiele, wiele lat. Jesteś młody, Stef.
— Wiesz, jak mam na imię?
— Oczywiście. Opiekuję się tobą.
— Tak, rozumiem. Operowałaś mnie?
— Operował cię Telp, on jest twoim prowadzącym. Przyjdzie do ciebie potem.
— A ty?
— Jestem przecież z tobą.
— Rozmawiasz ze mną tylko.
— Zobaczysz mnie później. Teraz jesteś izolowany. Jesteś jeszcze bardzo słaby. Czujesz to przecież…
— Wracam, zdaje się, z dalekiej drogi.
— Nie rozumiem.
— Ten wypadek. Był chyba poważny. To aż dziwne, że żyję.
— Myślałeś wtedy…
— Nic nie myślałem. Właściwie bałem się, żeby się nie spalić, nic więcej.
— Miałeś szczęście, Stef. Tuż za tobą jechała ciężarówka. Wyciągnęli cię i w kilkanaście minut byłeś w szpitalu.
— Pamiętam, wyprzedzałem ją nawet tuż przed tym zakrętem. Wyobrażam sobie, ile Kar miała z tym kłopotów. Kiedy będzie mnie mogła odwiedzić?
— Kar?
— Tak. Kar, moja żona.
— Teraz jesteś jeszcze bardzo słaby. Zobaczymy, jak skończy się izolacja.
— To długo trwa?
— Nie myśl o tym. Teraz zaśniesz. I tak długo już rozmawiamy. Zbudzisz się silniejszy. Nie będziesz już czuł zimna.
— Ale ja nie chcę jeszcze spać — powiedział to i równocześnie poczuł senność. Nie dosłyszał nawet odpowiedzi. Zasnął.
— Zbudziłeś się. Świetnie. - Pochylał się nad nim niski mężczyzna. Widział jego oczy, wielkie, ciemne, o tym dziwnym wyrazie, jaki mają tylko oczy krótkowidza. - Jestem Telp, twój prowadzący. Jak się czujesz, Korn?
— Chyba dobrze. - Podciągnął nogi i usiadł. Hełm gdzieś znikł. W pokoju było jasno i przez chwilę myślał, że to świeci słońce. Ale za oknem był deszcz i tylko ściany świeciły silnym żółtym blaskiem.
— To się cieszę — powiedział Telp. - Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo się cieszę. Spróbuj wstać — podał mu rękę.
„Mogę się poruszać, naprawdę mogę się poruszać” — pomyślał Korn. Bosymi stopami dotknął dywanu, którym wyłożony był pokój, i wstał.
— Wcale nie czuję się słaby — powiedział.
— W porządku. Tak właśnie być powinno. Możesz nawet początkowo odczuwać pewien nadmiar mocy twoich mięśni, zanim się do tego nie przyzwyczaisz.
— Nie rozumiem.
— Mechanizm jest nieistotny i dość skomplikowany. Ale tak właśnie jest. Pamiętaj, że jesteś silny, zapewne silniejszy niż byłeś poprzednio.
— Taka kuracja wzmacniająca?
— Coś w tym rodzaju. - Telp uśmiechnął się i wtedy Korn spostrzegł, że Telp jest młody, w jego wieku, może młodszy nawet.
Zrobił kilka kroków. Chodzenie nie sprawiało mu trudności.
— Spróbuj zamknąć oczy i przejść kilka kroków — powiedział Telp.
Zrobił to i widział, że Telp jest zadowolony. Wtedy zdecydował się zapytać.
— A twarz… moja twarz jest w porządku?
— Oczywiście. Chciałbyś zobaczyć?
— Tak.
— Lustro — powiedział Telp, mimo że w pokoju nikogo nie było.
— Przyniosą?
Telp uśmiechnął się i wskazał na boczną ścianę. Jej część odbijała wnętrze pokoju, i gdy się zbliżył, zobaczył siebie. To była jego twarz, może trochę inna, ale na pewno jego. W pierwszej chwili nie wiedział, na czym polega różnica, a potem zrozumiał. Jego twarz nie miała zmarszczek.