— Ucieszyłam się, gdy to znalazłam. Z tymi, którzy patrzyli nocami w niebo, łatwiej mi się rozmawia; są trochę ponad czasem. To zostaje na całe życie.
— Nie rozumiem.
— Rozumiesz, tylko może jeszcze nie wiesz o tym. Przypomnij sobie…
Chciał powiedzieć, że nie wie, co mógłby sobie przypomnieć, ale wtedy właśnie poczuł wieczorny wiatr ze spalonej słońcem równiny i zobaczył niebo, na którym błyszczały jasne wieczorne gwiazdy. To było dawno, dziesięć, dwanaście lat wcześniej, droga z koleinami zastygłej gliny, niskie, gliną oblepione chaty, beczenie kóz, a potem ta równina i ruiny, z których oni patrzyli w niebo.
— Nad pustynią gwiazdy są bliżej — mówił skośnooki starzec — i dlatego zbudowali tu obserwatorium. Nocami patrzyli w niebo, a rankiem, gdy wschodziło słońce, schodzili w głąb, w podziemia, na odpoczynek. To już tysiąc lat prawie, gdy odeszli, ale gdyby żyli dzisiaj, żyliby tak samo.
Pamiętał jego twarz, gdy patrzył w niebo, i zapamiętał ją wtedy, twarz tego starca, który prowadził stary rozlatujący się autobus, żuł tytoń i targował się o cenę przejazdu. Potem była noc i gdy wracali szosą przez pustynię, gwiazdy nad pustynią były bliżej.
— Ty wiedziałaś o tym obserwatorium? — zapytał.
— Tak. Ale wtedy byłeś jeszcze za młody i tak jak teraz wszystko wydawało ci się niezmienne albo raczej bardzo powoli przemijające. Tak jest zawsze, dopóki człowiek jest młody. Gdy spostrzegamy, jak wszystko się zmienia — jesteśmy starzy. Od tego momentu dni są coraz krótsze, lato łączy się z zimą i następnym latem, a jesieni i wiosny prawie nie zauważamy.
— Po co mi to mówisz?
— Bo czas jest twoim problemem.
— Problemem?
— Tak.
Nie rozumiał. Patrzył uważnie na dziewczynę, widział jej nieruchome ciemne oczy i włosy, które były gładkie i spięte z tyłu w wielki węzeł. Spojrzał na jej ręce, lecz w pierwszej chwili zobaczył tylko jasną plamę dłoni, która wyostrzyła się, gdy jej się przyjrzał. „Jak w kinie, gdy obraz nastawia niewprawny operator — pomyślał. - Ale mózg mój nie jest w porządku, jeśli widzę w ten sposób. Zresztą dobrze, że w ogóle widzę i nie powinienem myśleć o takich drobiazgach”.
— Ile ty masz lat, Koma? — zapytał.
— Ja? Czy to ważne?
— Chyba jednak tak. Przemawiasz do mnie jak, powiedzmy, dużo starsza siostra wprowadzająca chłopaka w życie, a podejrzewam, że bawiłaś się jeszcze w piasku, jak ja robiłem maturę.
— Nigdy nie bawiłam się w piasku — powiedziała to spokojnie, jak wszystko inne, a jednak wydawało mu się, Że ją uraził.
— Takie niemądre porównanie — powiedział. - W każdym razie jesteś młodsza ode mnie. Przypuszczam, że masz mi coś do powiedzenia i chciałbym, żebyś powiedziała to możliwie prosto i jasno.
Przez chwilę nie odpowiadała, a potem uśmiechnęła się.
— Stef — powiedziała — powiem ci jedno… prosto i jasno. Ta rozmowa, jak wiele innych, to moja praca. Wiem, co robię i dlatego będziemy jeszcze trochę rozmawiać, chyba że jesteś zmęczony.
— Nie, nie jestem zmęczony i chciałbym to jak najszybciej mieć za sobą. Potem mogę rozmawiać z tobą na wszystkie tematy, jakie zechcesz, ale jak z dziewczyną.
— Myślisz, że będziesz chciał. Nie przypuszczam, byś tu wrócił. Powiedz mi, chciałeś zostać kiedykolwiek kosmonautą?
— Każdy chłopak z mego pokolenia chciał.
— Ale potem myślałeś jeszcze o tym?
— Może… kiedyś. Nie pamiętam.
A jednak pamiętał. To było wtedy, gdy pierwsza załoga wylądowała na Wenus. Widział w ekranie telewizora tłum na ulicach, chorągiewki ze srebrnym grotem kosmonauty i kwiaty, które dziewczyny rzucały do samochodów. A w samochodach widział ich twarze, znane z fotografii w gazetach, twarze ludzi, którzy wrócili stamtąd. Tych, którzy wrócili w metalowych skrzyniach w ładowniach rakiet, nie pokazywano, ale byli w tle tego wszystkiego, bo podkreślali bohaterstwo żywych. Potem spóźnił się do kina, bo transmisja była długa i chciał widzieć wszystko do końca. Ale miał już wtedy tyle lat, że nie potrafił sobie wyobrazić siebie uśmiechniętego w samochodzie razem z nimi. Może jeszcze potrafiłby wyobrazić siebie tam na Wenus, w chwili gdy opuszcza rakietę i wchodzi w skafandrze w biały bezwietrzny opar planety.
— Ja kosmonautą. Jakoś trudno mi w to uwierzyć — powiedział. - Wyprawa do odległych planet, powrót po latach…
— Nie, to nie dla mnie. Milczała chwilę.
— A czy nazwisko profesora Bedforda mówi ci coś? - zapytała wreszcie.
— Nie. Jakieś jego twierdzenie, dowód. A może powinienem go pamiętać z jakiegoś zjazdu?
— Nie. To dawniejsze czasy. Przed twoim urodzeniem. Twój ojciec pamiętałby zapewne to nazwisko.
— To zadzwoń do niego i zapytaj o to.
— Nie żartuj.
— Mówię poważnie. Jeśli ci na tym zależy…
— Ja wiem, kto to był Bedford. Nie jest zresztą istotne, czym się zajmował. Do historii wszedł jako pierwszy człowiek, który pozwolił się zamrozić, żeby przetrwać. Umierał na raka i gdy stan był beznadziejny, ciało jego ochłodzono, tak że procesy życiowe w jego organizmie ustały, a rozpad tkanek nie nastąpił. Potem zamkniętego w hermetycznej powłoce zanurzono w płynnym azocie. Teoretycznie proces był odwracalny. Ale tylko teoretycznie… W jego czasach nikt nie potrafił naprawdę zrealizować tego procesu.
— I on postanowił przetrwać zamrożony?
— Przetrwać tyle lat, aż ludzie zdobędą sztukę przywracania zamarzłemu ciału życia i sztukę leczenia raka. Dla niego czas się zatrzymał.
— On umarł.
— Nie, on trwa. Jest to ten trzeci stan między życiem a śmiercią — trwanie. Stan, gdy się nie umiera i jest się ponad czasem. Stan, w którym kosmonauci lecą do Urana i Neptuna. Gdy on się obudzi, Wega przesunie się na niebie i w głębi Kosmosu rozbłysną nowe słońca…
Widział jej nieruchome oczy i twarz, która się wyostrzała, gdy jej się przyglądał.
— Dla niego także czas będzie problemem? — zapytał w końcu.
— Tak.
Zrozumiał. Patrzył na ściany, które płonęły niezmiennym blaskiem, i milczał.
— Ile… ile lat? — zapytał w końcu.
— Czterdzieści jeden. Czterdzieści jeden lat minęło w zimie.
— To dużo? — powiedział i zrozumiał, że pytanie nie ma sensu. Ona jednak zrozumiała.
— Chyba dużo — patrzyła na niego tym nieobecnym spojrzeniem.
— Miałbym teraz siedemdziesiąt dwa lata…
— Nie myśl tak. Masz trzydzieści jeden. Pamiętaj, trzydzieści jeden. To tylko jest prawdziwe i tylko to jest ważne. Wracasz z podróży, z dalekiej podróży, jak kosmonauta.
— Wierzysz w to, Koma?
— Ty w to wierzysz!
— Wierzę… i co z tego. To już jest inny świat.
— Ludzie są zawsze tacy sami. A reszta to techniczna dekoracja.
— Może tacy sami, ale już nie ci sami. Miałem rodzinę, przyjaciół…
— To wszystko przed tobą.
— Cóż innego możesz mi powiedzieć! Ale to nie będzie proste.
— Wolałbyś umrzeć, nie zbudzić się więcej?
— Nie wiem. Chyba nie. - Popatrzył znowu na ściany i wtedy jej twarz rozmazywała się w jasną plamę z ciemnym zarysem włosów.
— Poza śmiercią to było jedyne wyjście.
— Jak u Bedforda.
— Tak. Tylko ty od początku miałeś lepsze szansę. On jeszcze trwa. Dla niego świat będzie jeszcze trudniejszy…
— Ale on się na to zgodził!
— Czy to ważne? Czy na swoje urodzenie wyrażałeś zgodę?
— Tak, ale w moim przypadku dwukrotnie mnie o to nie pytano.
— Nie jest najgorzej, Stef, jeśli mogę z tobą dyskutować w ten sposób.