— Dzień dobry. Aleksander Kuncew, drugi pilot.
Wymienili uściski dłoni.
— No i jak się wam podobał Sklar? — zainteresował się Kuncew. - To nasz dowódca. Spotkałem go przy wejściu do kajuty, powiedział, że pojawili się chłopcy z Ziemi, żeby nas powitać. I poszedł spać. No więc przybiegłem…
— Czy wasz dowódca to telepata? — spytał Sandler.
— Nie sądzę. Ale intuicję ma piekielną. Jeszcze przy starcie powiedział nam: powrócimy tu za, trzy wieki. Postęp w tym czasie jest nieunikniony i powrót na pewno będzie wyglądać zupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażacie. Z pewnością przechwycą nas jeszcze w trakcie drogi i zgrabnie usadzą gdzieś na Księżycu…
— Tak powiedział? Że na Księżycu?…
— Dokładnie tak — potwierdził Kuncew. - Tylko że Księżyc do tego czasu się zmieni, powiedział, i pojawią się tam pewnie morza, atmosfera, zbudują uzdrowisko. „Jeszcze w tym kurorcie poodpoczywamy”, powiedział.
— To znaczy, że się już teraz niczemu nie dziwicie?
— Czemu nie? — odparł Kuncew. - Dziwimy się, tyle że w rozsądnych granicach. Osobiście wierzę Sklarowi; jeśli mówi, że coś będzie, to będzie… Ale ja wam tu zabierani czas, a wy się pewnie spieszycie. Pomóc wam w czymś?
— Nie, dzięki — powiedział Sandler. - Roboty mamy nie więcej niż na pół godziny.
— Mógłbym popatrzeć, jak to będziecie robić?
— Jasne — zgodził się Sandler.
Powoli skierowali się do wyjścia. Nagle — nieoczekiwanie dla samego siebie — Złoto w zwrócił się do Kuncewa:
— Opowiedz nam po drodze, jak wam to szło, na Aldebaranie?
— Dlaczego na Aldebaranie?!
— No, mam na myśli tę gwiazdę, na którą lecieliście…
Wyszli na korytarz o szklanej podłodze.
— Program był zupełnie luźny — powiedział Kuncew. - Trasa przebiegała przez setki słońc, oblecieliśmy cały zespół gwiazd.
Złotow drgnął.
— Nie, no oczywiście nie całą Galaktykę — uściślił Kuncew. - Tylko Cmentarzysko Neutronowe.
— Cmentarzysko? — zdziwił się Sandler.
Kuncew uśmiechnął się.
— Nazwa brzmi złowieszczo, ale ten rejon w istocie robi takie wrażenie. Kiedyś była tam gromada kulista, ale potem to wszystko eksplodowało.
— Eksplodowało? — powtórzył znów Sandler. - Rozumiem, że może wybuchnąć gwiazda, ale cała gromada?!
— To wszystko jest ze sobą powiązane w jeden łańcuch — powiedział Kuncew. - To miało miejsce miliardy lat temu. Najpierw zaczęło się od supernowej, poziom promieniowania gwałtownie wzrastał, naruszona została stabilność sąsiednich gwiazd. No i rozpoczęła się reakcja łańcuchowa. Bardzo szybko wszystkie gwiazdy przekształciły się w supernowe pozostawiając po sobie mnóstwo pulsarów, czy jak kto woli — gwiazd neutronowych… — Interesujące! Ale dlaczego ja o tym nigdzie nie czytałem?
— Nie wiem — powiedział Kuncew. - Kiedy odlatywaliśmy, słyszał o tym każdy uczeń. To jasne, pierwsza ekspedycja gwiezdna!
— Pierwsza?
— Oczywiście.
— Zaraz, chwileczkę — wtrącił się Złotow. - Nie rozumiem. Mówi pan, że pierwsza ekspedycja międzygwiezdna — a mimo to postawili przed wami takie skomplikowane zadanie, jak oblecenie setki gwiazd? Nawet teraz nie organizuje się takich lotów!
— No, wtedy był to dowód słabości, nie siły — przyznał Kuncew. - Inaczej nie można było lecieć. I, na przykład, jakaś Alfa Centauri była dla nas nieosiągalnym marzeniem. Przecież szliśmy karambolem…
Spojrzał na osłupiałe twarze.
— Tak — westchnął. - Postęp jest jednak nieubłagany. Widać wszystko zapomnieliście, przechodząc,na nowe silniki. Karambol też przestał być aktualny. Ale, jeśli was to tylko interesuje, to mogę wam palnąć cały wykład.
— Oczywiście że interesuje — powiedział Sandler. - Opowiadaj!
— Wiecie co to bilard? To świetnie. Karambolem nazywa się tam złożone uderzenie, przy którym bila, zanim zderzy się z kulą-tarczą, uderza wcześniej w jedną lub kilka kuł pośrednich. My posługujemy się tym terminem na określenie lotów z grawitacyjnym rozpędzaniem i zakręcaniem. Czasem nazywa się to „manewrem perturbacyjnym”, ale moim zdaniem „karambol” to lepsze określenie. Pierwsze takie rejsy realizowano jeszcze w XX wieku, kiedy to oblecenie Wenus albo Jowisza, w drodze ku innym planetom, pozwalało na nabranie dodatkowej prędkości i zaoszczędzenie paliwa. Potem koncepcja ta została na jakiś czas zarzucona i zyskała na znaczeniu dopiero podczas pierwszych lotów ku gwiazdom. Faktem jest, że przeznaczenie karambolu również się wtedy zmieniło. Wcześniej stosowano go w zasadzie tylko do zwiększania prędkości statku, teraz natomiast wykorzystuje się go do zmiany kierunku…
Z uwagą przysłuchiwali się drugiemu pilotowi. Kuncew zrobił krótką przerwę, a potem znów podjął w lektorskim tempie:
— Wyobraźcie sobie gwiazdolot, poruszający się z dala od wszelkich centrów grawitacji. Kiedy wreszcie napotka gwiazdę, to oblatuje ją po hiperboli, zmieniając swój kurs o pewien kąt. Trasę statku można tak zaplanować, by statek po wykonaniu kilku kolejnych zwrotów powrócił do miejsca startu. W porównaniu ze schematem klasycznym — kiedy to statek hamuje przed gwiazdą-celem, a potem znów się musi rozpędzać — przy zamkniętym karambolu można zaoszczędzić kupę energii i materii. Zauważcie, jakie mamy tu przestronne pomieszczenia…
— Przepraszam, że przerywam — powiedział Sandler. - Ale niezupełnie rozumiem, w jaki sposób gwiazda może zmienić kierunek statku, jeśli posiada on tak dużą prędkość… - Słuszna uwaga — przyznał Kuncew. - Dostatecznie silne pola grawitacyjne występują tylko w pobliżu pulsarów i czarnych dziur. Takim standardowym punktem zwrotu jest właśnie gwiazda neutronowa. Można ją łatwo zidentyfikować na podstawie jej promieniowania radiowego — zwłaszcza w Cmentarzysku Neutronowym. Jest ich tam pełno, podczas gdy czarnej dziury praktycznie nie sposób odkryć. Zdarzyło się to nam tylko jeden raz.
— To znaczy, że cały wasz lot odbył się bez lądowania?
— Jakie znowu lądowanie — żachnął się Kuncew. - Przelot obok gwiazdy trwa mgnienie oka! Zwykle przez kilka dni oglądaliśmy potem nakręcone filmy; wszystkie zresztą są na ogół do siebie podobne. Chociaż, oczywiście, zdarzają się i niespodzianki… — A oto nasz drommer — przerwał mu Sandler. - Podoba ci się?
Złotow wskoczył na stopień i otwarł drzwi kabiny.
— Interesująca zabawka — przyznał Kuncew. - Jak to działa?
— Właź tutaj — powiedział Złotow. - Kabina jest wprawdzie obliczona na dwie osoby, ale jakoś się pomieścimy. No, rozgość się…
Usadził Kuncewa w fotelu, a sam przycupnął obok, na pokrywie silnika. Sandler zajął swoje miejsce.
— Naciskam ten oto guzik — powiedział — i wasz statek jest już gotowy do przerzutu. Jeśli teraz nacisnę ten, to znajdziemy się na Księżycu.
— A jak to wszystko działa?
Sandler speszył się.
— Nie wiem. Naciska się guzik… To wszystko.
— Tak… Postępu nie sposób zatrzymać — przyznał raz jeszcze Kuncew. - Nam by się taka zabawka przydała. Nawiązalibyśmy masę kontaktów.
— Z kim?
— No, odkryliśmy kupę cywilizacji — powiedział Kuncew. - Dobra, więc naciskaj ten twój guzik.
— Ej, słuchaj no — odparł Sandler. - Niczego nie nacisnę, dopóki wszystkiego nam nie opowiesz.
— Interesuje was to? — zdziwił się tamten. - No dobra, to słuchajcie. To się zdarzyło właśnie podczas badania czarnej dziury, o której wam wspomniałem. Prawdopodobnie wiecie, co to takiego? Czy może zmieniła się przez ten czas terminologia?
— Nie, wiemy, wiemy — powiedział Sandler. - To taka masywna gwiazda, niepohamowanie zapadająca się pod wpływem własnego pola grawitacyjnego. Teraz częściej nazywa się ją „kolapsarem”.