— No dobra — przytaknął Kuncew — Tak więc, gdybyście tam zaczęli opadać, to po kilku godzinach nic by z was nie zostało. Faktem jest jednak, że kolaps grawitacyjny zmienia upływ czasu… Dla obserwatora, pozostającego poza jego granicami, takie opadanie trwałoby wiecznie. Jest to bardzo ważna okoliczność. Ale kiedy któregoś dnia w sali zgasło światło, nie pamiętałem o tym. Podobnie jak inni, nie spodziewałem się po przeglądzie, filmu żadnej niespodzianki.
Na ekranie trwała ciemność trwała bardzo długo i wielu z nas doszło nawet do wniosku, że musiała się zerwać taśma. I wtedy właśnie, nieoczekiwanie, na tle owej nieprzejrzanej czerni rozjarzył się jakiś amebokształtny kleks.
Rychło plama rozpłynęła się po całym ekranie. Szum w sali ucichł. Przecież to były oryginalne kadry, nie tknięte jeszcze montażem. Zarysy kleksa zniknęły już po chwili poza granicami ekranu i przed nami rozpościerała się teraz świetlista, pofałdowana powierzchnia. Długo to trwało, zanim niespodzianie, w rogu ekranu, pojawił się jakiś przedmiot, sunący zgodnie z ruchem kamery.
„Stop!” — krzyknął ktoś w sali i obraz zastygł nagle przed oczami, ostry i wyrazisty. Po rzędach przemknęło głośne westchnienie. To był statek kosmiczny. Nie — nie miał ani stożkowatego, ani cylindrycznego, ani opływowego kształtu. Z drugiej zaś strony jednak nie było w nim również niczego z owych kulistych czy dyskowych tworów, zrodzonych w wyobraźni uczestników biurakańskich sympozjów. Jeśli już się doszukiwać jakiejś geometrycznej analogii, to określiłbym go jako równoległościan. A spośród wszystkich środków transportu najbardziej przypominał mi zwykły kolejowy czy tramwajowy wagon…
Wyobraźcie sobie ów znieruchomiały na ekranie obraz: głęboką czerń opasaną świetlistą błonką. Przelatujemy nad nią na niewielkiej wysokości, wszystko wydaje nam się płaskie jak lód, pod którym skryła się pociemniała woda. A z rogu ekranu wpełza w pole widzenia nie wiadomo czyj statek kosmiczny, podobny do wagonu tramwajowego!
Patrzyliśmy z niedowierzaniem na ekran. Specjalnie zbudowane radioteleskopy od dawna nadaremnie przeszukiwały Wszechświat. I nikomu jeszcze nie udało się odebrać ani jednego pozaziemskiego sygnału…
— Jasne — przytaknął Złotow. - I do tej pory nikt jeszcze niczego nie odebrał. Nieźle wam się poszczęściło z tym statkiem.
— Poszczęściło się… - powtórzył Kuncew. - Zwłaszcza jeśli zważyć, że tamten miał pecha. Nikt z nas w to nie wątpił. Jak cegła, skuta lodem jeziora, bezradnie zawisł nad przepaścią. A my sunęliśmy ponad nim po zakrzywionym nieboskłonie, niezdolni do przyhamowania, żeby mu pomóc. Przecież nie mieliśmy żadnej możliwości zatrzymania się na trajektorii. Inaczej nigdy nie bylibyśmy się znaleźli tak nisko nad kolapsarem.
Tak czy inaczej, nasza pomoc nigdy nie była spóźniona — gdybyśmy tam nawet powrócili za milion lat, nic by się nie zmieniło; na tamtym statku bowiem upłynęłoby zaledwie kilka minut. Ale wtedy nikt z nas o tym nie myślał. O tym, że to, co widzimy, to tylko filmowy zapis — również nie pamiętaliśmy. Przelatywaliśmy nad ginącym statkiem i w świetlicy panowała cisza.
„Dalej” — powiedział półgłosem Sklar i obcy gwiazdolot, pozostając w miejscu, znów począł sunąć po ekranie. Ale nie zdążył się przesunąć nawet pół metra, kiedy w sali rozległo się nowe westchnienie. W polu widzenia pojawił się jeszcze jeden statek kosmiczny. Jego sytuacja była nie mniej krytyczna.
„To pomoc” — powiedział ktoś nagle. I oto nieoczekiwanie ujrzeliśmy wszystko to, co się tam rozgrywało, z innej strony. Było przecież nieprawdopodobieństwem, aby dwa różne statki doznały nagle awarii tak blisko siebie. Nie — to jeden z nich miał awarię, a drugi przybył mu na pomoc, dobrowolnie oddając się we władanie grawitacji kolapsara. To był heroiczny wyczyn, rozciągnięty na całe wieki… W każdym razie tak się nam wydawało.
„Nie — powiedział wtedy Sklar. - To kontakt”.
A w kadr — jak mrówki — wpełzły dwa następne statki kosmiczne. Potem, już podczas powtórnego przeglądania filmu, wielu z nas przyznało, że to te dwa statki sprawiają takie wrażenie. I stało się wtedy jasne, że nie mamy tu do czynienia z przypadkowym incydentem, czy nawet akcją ratunkową. Może mieli rację… Mnie, w każdym razie, najbardziej zapadł w pamięć pierwszy statek — kiedy tak wisiał w świetlistej mgiełce, podobny do wagonu tramwajowego, a my przelatywaliśmy ponad nim po czarnym niebie, nie mając możliwości udzielenia mu jakiejkolwiek pomocy…
A coraz to nowe statki kosmiczne, pojawiające się w polu widzenia kamery, wywoływały w nas jedynie uczucie niesamowitej ciekawości — ileż ich jeszcze będzie? Ich liczba przekroczyła już setkę, a one wciąż jeszcze się pojawiały. Zdawało się, że nigdy nie będzie temu końca. - Ale skąd one przybyły? — wmieszał się Sandler. - Przecież każdy gatunek biologiczny istnieje tylko pewien czas. A istoty rozumne nawet zwykle tego limitu czasu nie wyczerpują. Więc w Galaktyce nie może istnieć tyle cywilizacji!
— To wszystko prawda — zgodził się Kuncew. - W moich czasach też tak uważano. Cywilizacje pojawiają się i umierają w różnych epokach i ich przedstawiciele nie mają praktycznie żadnych szans na spotkanie. Ale w sumie to była tylko teoria — a praktykę mieliśmy przed sobą… Tak… Potem statki zaczęły się pojawiać coraz rzadziej i wreszcie ostatni z nich zniknął z ekranu.
Kuncew umilkł.
— I to wszystko?
— Prawie — powiedział Kuncew. - Wiele razy przeglądaliśmy taśmę. I powstało, rozumie się mnóstwo hipotez. Ale jedyna, naprawdę rozsądna, oparta była na przypuszczeniu, które Sklar wypowiedział od razu — kiedy jeszcze widać było pierwsze dwa statki. Jak zwykle, strzelił w dziesiątkę.
Zasadniczą trudność w nawiązaniu kontaktu stanowi wybór miejsca spotkania. Cywilizacje żyją w różnych epokach i prawdopodobieństwo nawiązania kontaktu jest dostatecznie duże jedynie w obszarach, w których czas płynie wolniej w stosunku do reszty Wszechświata — w pobliżu kolapsujących gwiazd. W takich miejscach statki obcych cywilizacji — nawet jeśli przybyły w odstępach miliarda lat — znajdą się praktycznie jednocześnie. Dlatego też planety, poszukujące kontaktu, kierują swoich przedstawicieli właśnie ku czarnym dziurom. Stopniowo gromadzi się tam coraz więcej statków różnych kultur, wymieniają się tam one informacjami, a potem powracają, przeżywszy tych, którzy je tam posłali.
Wcześniej czy później każda cywilizacja poznaje zdolność kolapsara do spowalniania czasu. Czarna dziura to idealne miejsce kontaktu. Być może nawet, że niektóre cywilizacje podlegają zupełnie świadomemu rozpraszaniu się po kolapsarach, by potem, bogatsze o nową wiedzę, wychodzić stamtąd po milionach lat i restaurować swoją cywilizację. No, ale to już tylko domysły…
— Czemu — sprzeciwił się Sandler. - Moim zdaniem to niesamowite! A jeśli oni rzeczywiście znajdują się w takim „zamrożonym” stanie? I gotowi są w pewnym ściśle określonym momencie powrócić do zwykłego czasu? Wyobraź sobie: dzień „X” — cała cywilizacja wychodzi na arenę Wszechświata? To się może wydarzyć choćby jutro! — Nie, to już tylko domysły — powtórzył Kuncew. - Tak w każdym razie uważa Sklar. No, a teraz włączajcie tego swojego drommera. A propos: dlaczego on się tak nazywa?
Sandler wzruszył ramionami.
— Nie wiem. Pracuję na nim już trzeci rok, ale nigdy się nad tym nie zastanawiałem.
— Zapytaj swojego Sklara — dorzucił Złotow. - On pewnie będzie wiedział.
Przełożył z rosyjskiego Krzysztof W. Malinowski