Niektóre z tych marnych imitacji zostały zrabowane przez amerykańskich żołnierzy wraz z innymi skarbami rodzinnymi w czasie Wojny Meksykańskiej. Z rąk grabieżców obrazy trafiły do ubiegłowiecznych wesołych miasteczek w Stanach. - Don Caetano, czy wie pan, że fragmenty obrazu wytrzymują każde powiększenie, że są na nich szczegóły niezwykle małe, niedostrzegalne gołym okiem?
— Cieszę się, że pan to potwierdza. Dotychczas wierzyłem w to na słowo, ale moja wiara była zbyt chwiejna, abym ją wystawił na próbę. Tak, my zawsze byliśmy przekonani, że te obrazy kryją w sobie nieznane głębie.
— Dlaczego tu widać meksykańskie dzikie świnie, Don Caetano? Wygląda na to, że ten fragment ma w sobie coś meksykańskiego.
— Nie, panie Nation. Pekari zamieszkiwało całą Amerykę aż do lodów Północy. Później wszędzie, z wyjątkiem naszych lasów, wyparły je świnie europejskie. Chce pan ten obraz? Każę go służbie zapakować i wysłać na pański adres.
— Chętnie coś panu zapłacę za niego, oczywiście… — Nie, daję go panu w prezencie. Pan mi się podoba. Niech pan bierze i Bóg z panem! I jeszcze na pożegnanie… Skoro zbiera pan kurioza, to może zainteresują pana te błyskotki. Myślę, że to tylko bezwartościowe granaty, ale czy nie są ładne?
Granaty? To nie były granaty. Bezwartościowe? To dlaczego Nationowi pociemniało w oczach, a serce podeszło mu do gardła? Z uwielbieniem obracał kamienie w drżących palcach. I kiedy Don Caetano oddał mu je za symboliczną cenę tysiąca dolarów, nie posiadał się z radości.
A jednak to rzeczywiście były bezwartościowe granaty. A co pomyślał sobie Leo Nation w owej decydującej chwili? I jaki urok rzucił na niego Don Caetano, że tak się pomylił?
No, cóż, zysk i strata chodzą w parze. Zresztą Don Caetano naprawdę wysłał obraz na swój koszt.
* * *Po pięciu miesiącach wędrówek i poszukiwań Leo Nation wrócił do domu.
— Wytrzymałam bez ciebie pięć miesięcy — powiedziała Ginger. - Ale nie wytrzymałabym sześciu miesięcy, a już na pewno siedmiu. Żartowałam. Nie zadawałam się z żadnymi mężczyznami. Kazałam cieśli zbudować nową stodołę na obrazy, które przysłałeś. Było ich przeszło pięćdziesiąt.
Leo Nation sprowadził swego przyjaciela Charlesa Longbanka.
— Pięćdziesiąt siedem nowych — powiedział Leo. - To razem sześćdziesiąt z tymi, które miałem wcześniej. Sądzę, że mam teraz sześćdziesiąt mil brzegu rzeki. Przeanalizuj je, Charley. Wyłuskaj z nich jakoś dane i przepuść je przez swoje komputery. Przede wszystkim chcę wiedzieć, w jakiej kolejności idą po sobie z południa na północ i jak duże są między nimi przerwy.
— Leo, usiłowałem ci już wytłumaczyć, że to jest możliwe — założywszy ich autentyczność — tylko wówczas, jeżeli wszystkie były zrobione o tej samej godzinie i tego samego dnia.
— Załóżmy to, Charley. Obrazy były zrobione w tym samym czasie, a w każdym razie przyjmiemy, że były. Będziemy pracować opierając się na tym założeniu. - Leo… — ja miałem przez cały czas nadzieję, że nie uda ci się odnaleźć tych obrazów. Nadal uważam, że nie powinniśmy się nimi zajmować. - Co do mnie, to miałem przez cały czas nadzieję, że mi się uda i moja nadzieja okazała się mocniejsza. Czyżbyś bał się duchów? Ja stykam się z nimi bez przerwy. Tylko dzięki nim mamy jakiś powiew w tym upale.
— Boję się tego, Leo. Dobrze, sprowadzę tu jutro aparaturę, ale boję się. Do diabła, Leo, kto tu mógł być?
— Nie było nikogo — zaprotestowała Ginger. - Powiadam panu, że żartowałam i że inni mężczyźni mnie nie interesują.
Następnego dnia Charles Longbank sprowadził aparaturę. Wyglądał nie najlepiej, nieco jakby skacowany, zdenerwowany i ciągle oglądał się za siebie, jakby mu zmora siedziała na karku. Mimo to pracował przez kilka dni filmując kolejno fragmenty obrazu. Następnie miał zaprogramować swój komputer i nakarmić go danymi z taśmy filmowej.
— Jest coś jakby cień, jak lekki obłok na niektórych obrazach — powiedział Leo Nation. - Czy zastanawiałeś się, co to może być, Charley?
— Słuchaj, Leo, wczoraj w nocy wstałem i przebiegłem ze dwie mile po tej twojej kamienistej drodze, żeby się trochę otrząsnąć. Zdjął mnie strach, bo zacząłem się domyślać, czym są te rzadkie obłoki. Na Boga, Leo, kto tu był?
Charles Longbank zabrał taśmy do miasta i przepuścił je przez swoje komputery.
Po kilku dniach wrócił z wynikami.
— Leo, to mnie przeraża coraz bardziej — powiedział i rzeczywiście wyglądał, jakby upiory dobrze go wzięły w obroty. - Dajmy lepiej temu spokój. Chętnie ci nawet zwrócę zaliczkę.
— Nie, człowieku, nie. Wziąłeś zaliczkę, więc jesteś zaliczony. Czy ustaliłeś właściwą kolejność obrazów?
— Tak, masz tu kolejność z południa na północ. Ale nie rób tego, Leo, nie rób tego.
— Zaraz je poprzerzucam i ustawię we właściwej kolejności. Za godzinę będę gotów.
I po godzinie był gotów.
— Dobrze, teraz obejrzymy najpierw południowy odcinek, a potem północny.
— Nie, Leo, nie, nie! Nie rób tego.
— Dlaczego?
— Bo mnie to przeraża. One rzeczywiście układają się w pewien ciąg. Wygląda na to, że naprawdę były zrobione tego samego dnia, o tej samej godzinie. Kto tu był, Leo? Czuję, że jakiś olbrzym zagląda mi przez ramię.
— Tak, musiał być wielki, prawda, Charley? Ale był dobrym artystą, artyści zaś mają prawo do małych dziwactw. Ja też mam często uczucie, że ktoś zagląda mi przez ramię.
Leo Nation puścił południowy odcinek Długiego Obrazu. Był na nim ląd i woda; wysepki, starorzecza i bagna, odnogi j fale oceanu zmieszane z mulistą rzeką.
— Owszem, ładne, ale to nie jest Missisipi — odezwał się Leo, patrząc na przewijający się obraz. - Poznałbym ją nie wiem po ilu latach. To jest ta druga rzeka.
— Tak — jęknął Charles Longbank. - To jest Atchafalaya. Dzięki porównaniu wysokości kątowej słońca na tych odcinkach, które udało się ściśle zidentyfikować, komputer umiejscowił dokładnie wszystkie fragmenty. To jest rzeka Atchafalaya, która w geologicznej przeszłości wielokrotnie stanowiła główne ujście Missisipi. Ale skąd on mógł o tym wiedzieć, jeżeli go tu wówczas nie było? Boję się, Leo. Znowu czuję potwora za plecami.
— Słuchaj, Charley, człowiek powinien się dobrze przestraszyć przynajmniej raz dziennie, żeby potem dobrze spać w nocy. Co do mnie, to jestem przestraszony co najmniej od tygodnia, ale czuję sympatię do tego wielkiego faceta. No więc to byłby koniec, a teraz zobaczymy drugi, północny. Tak, Charley. Przeraża cię to, że te obrazy są prawdziwe. A ja się zastanawiam, dlaczego on musi patrzeć nam przez ramię, kiedy je oglądamy. Jeżeli on jest tym, o kim myślę, to przecież zna je wszystkie.
Leo Nation puścił ostatni północny fragment obrazu.
— Jak daleko na północ sięga ten odcinek? — spytał. - W przybliżeniu na wysokości późniejszych rzek Cedar i Iowa.