Inspektor zatarł ręce z zadowolenia. Wyobraził sobie w najdrobniejszych szczegółach, jak wznoszący się pionowo pośród miasta, przebudowany na statek pasażerski flagowiec eskadry myśliwskiej płomienieje w promieniach słońca, przytłacza swym ogromem wieżowce metropolii. Wyobraził sobie pielgrzymkę ludzi znikających w jego wielkich, gościnnych pomieszczeniach.
Może nie wszyscy zechcą lecieć. Trudno, nie wszyscy są na to dość mądrzy. Ale przecież on, inspektor, pamiętał o wszystkim, a komodor już wydał odpowiednie rozkazy.
Inspektor był szczerze przekonany, że to zawsze było jego najskrytszym marzeniem, że zawsze pragnął stać w szeregu jemu podobnych z bronią gotową do strzału i robić to samo, co oni będą czynić. Nie wiedział jednak, kto mu tę myśl zasugerował.
Nie wiedział, że już nie on prowadzi, lecz jego popędzają, że nie jest już panem, tylko niewolnikiem, że przestał być członkiem Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, a stał się zwierzęciem chronionym.
Nie wiedział, że istnieje rozum dorównujący okrucieństwem rozumowi ludzkiemu. Że stado, które prowadzili ku Ziemi, było zgrają drapieżców lecących po Ziemię.
Przełożył z rosyjskiego Tadeusz Gosk
Krzysztof W. Malinowski Wizja III
„The New Art” vol. 23, Sept. 17, 2471
Nowa sztuka starej cywilizacji
Z niejakim zaskoczeniem przeczytałem artykuł krytyczny Donalda van Eykerena, poświęcony jednemu z obrazów ostatniego londyńskiego festiwalu — filmowi „Der Raummeister” Heinza Wohlbacha.
Zanim wyłożę racje, jakie skłoniły mnie do zabrania głosu w dyskusji, pozwolę sobie pokrótce naszkicować najważniejsze argumenty krytyczne mojego oponenta. Regułą jest bowiem, iż reakcja krytyków filmowych nie pozostaje zwykle w żadnej relacji do zamierzeń twórców — a często kłóci się również z recepcją publiczności. W szczególności właśnie Donald van Eykeren nieraz już stawać musiał w szranki ze swymi kolegami po piórze i co zapalczywszymi widzami, oburzonymi na jego skostniały i pragmatyczny sposób interpretacji walorów dzieł filmowych. Jego skandalizujące rozprawki krytyczne, odsądzające od czci i wiary co najlepsze współczesne obrazy filmowe, zyskały mu w ostatecznym rozrachunku przydomek „Zezowatego Donalda”, co — nie pozostając wprawdzie w żadnym związku z jego walorami fizycznymi — dość trafnie odzwierciedla Eykerenowski sposób widzenia współczesnego kina.
Otóż, w mniemaniu mego szacownego polemisty, film „Der Raummeister” to „…obraz, który jako skandalizujący tylko i trawiony żądzą ukazania wszystkiego, co w życiu najohydniejsze i najbrutalniejsze — byłby jeszcze do przyjęcia. Ale trudno się pogodzić z myślą, że do wyrażenia tego wszystkiego, do odtworzenia owych dantejskich wizji potrzebował był reżyser aktorów żywych — dzieci nieraz! Bowiem w moim — nadwapniałym może — mniemaniu zmuszanie ludzi do odtwarzania na ekranie tego, do czego żaden człowiek nie byłby zdolny, jest już przestępstwem, wykroczeniem przeciwko wszelkim normom etycznym i moralnym naszej cywilizacji; to nie dzieło sztuki — lecz zbrodni! Dowód rzeczowy przeciwko człowiekowi, który wymierzył policzek całej ludzkości…”
Zgoda. Nie wiem wprawdzie, co jeszcze jest w stanie obrazić ludzkość; zapewniam, że mam prawo tego nie wiedzieć. Ale co do „norm moralnych i etycznych” — skłaniałbym się raczej ku stwierdzeniu, iż ludzkość zauważa wprawdzie czasem, że są one łamane, lecz Bogiem a prawdą trudno jest łamać coś, co od wieków już jest z gumy. Co dziwniejsze, van Eykeren — przy całej swojej pasji i uporczywym dążeniu do zdyskwalifikowania twórcy w oczach potencjalnego widza — okazał się człowiekiem (być może nawet jedynym), który odcyfrował z tego obrazu więcej, niźli się tego spodziewać mogłem. Jak sam pisze: „…realizator potraktował tu nasz glob jak swoistą scenę, atrapę sporządzoną jeno gwoli nadania realnego podłoża całej owej apokaliptycznej scenerii, jaką zrodziła ta chora wyobraźnia. Jego «terrytales», jak je chełpliwie nazywa, to koszmarne zwidy, przepojone okrucieństwem epizody z życia zboczeńców, opętanych żądzą mordu, totalnego gwałtu, wyrafinowanej tortury… Wiem, że każda cywilizacja ma prawo do własnego języka, do dominanty szczególnie preferowanych środków wyrazu — i akceptuję to prawo. Nasi twórcy szukają takich środków również. Poszukują ich zarówno tu, na Ziemi, jak i w Galaktyce. Nawet artyści z innych układów w naturalny przecież sposób izolowani od ewolucji ziemskich prądów w filmie i — tym samym — niezaangażowani ani w rozwój postnaturalizmu, ani w nowe kino intelektroniczne zdają się rozumieć owe chlubne cele… Nadesłane przez nich na festiwal filmy — czasem niedojrzałe jeszcze, czasem zaś zaskakujące swym pięknem i sposobem widzenia Wszechświata — to przede wszystkim filmy twórców, świadomych zadań, jakie stoją przed naszą cywilizacją. I film O. Seusa z Khrgh (układ Wolfa 359) — „Galaktikoon” (II nagroda w kategorii filmu zaangażowanego) — jest tego najlepszym przykładem. Nic więc dziwnego, że w kontekście wszystkich tych obrazów to, co uprawia Heinz Wohlbach w „Der Raummeister”, można określić jeno mianem f i l m a c t w a”.
Cóż więc mi pozostaje w obliczu równie kategorycznej konkluzji mego oponenta? Chyba tylko stwierdzenie — choć ex post nieco ryzykowne — iż w istocie taką właśnie reakcję przewidywałem. To fakt, że obraz może mieć wydźwięk dość szokujący — niestety, wszystkie wycinki, z jakich został stworzony, są najzupełniej autentyczne. Film „Der Raummeister” zrealizowany został bowiem na podstawie nie wykorzystanych wycinków gigantycznego filmu popularnonaukowego „Życie i Śmierć Istot”; a wspomniane fragmenty — właśnie z racji ich drastycznej wymowy — zostały z tego obrazu wyeliminowane. Z satysfakcją również przyznać muszę van Eykerenowi, iż Ziemia faktycznie spełnia tu rolę osobliwą — planeta szanownego krytyka to w istocie tylko atrapa. To jedna z dekoracji, jakie dokładnie trzy miliardy lat temu zbudowane zostały dla potrzeb wspomnianego obrazu. Po zakończeniu jego realizacji Organizacja Zjednoczonych Cywilizacji, której sumptem zbudowane zostało studio — chełpliwie określone przez Eykerena mianem „Galaktyki” — udostępniła kilku młodym twórcom wycinki taśm z poszczególnych planet, na których dwa miliardy lat temu scenografowie „zaszczepili” pod różnymi postaciami życie.
Ponieważ szczególnie interesujące wydały mi się właśnie materiały „ziemskie”, z nich to postanowiłem stosując montaż zrealizować film „Der Raummeister”. Po uzyskaniu zgody OZC film ten — za pośrednictwem naszego ziemskiego łącznika Heinza Wohlbacha — przedstawiony został do festiwalowego pokazu w Londynie.
Pozostaje mi więc tylko życzyć memu krytykowi wielu dalszych równie udanych i trafnych opinii. Żywię zarazem nadzieję, iż upłynie jeszcze wiele lat, nim scenografia „Życia i Śmierci Istot” zostanie ostatecznie zlikwidowana…
J. G. Ballard Trzynastu do Centaura
Abel wiedział. Domyślił się trzy miesiące temu, dokładnie po swoich szesnastych urodzinach, ale był zbyt niepewny, zbyt przytłoczony logiką swego odkrycia, by zwierzyć się z tego rodzicom. Czasem, drzemiąc w swojej koi i słuchając, jak matka nuci pod nosem jedną ze starych piosenek, próbował usunąć ten problem z podświadomości, ale na próżno — powracał natrętnie zmuszając go do odrzucenia niemal wszystkiego, co od dawna uważał za rzeczywistość.