Na jakieś pół minuty zaległa cisza, po czym odezwał się Kersh:
— To byłoby chyba najlepsze wyjście, generale. Humanitarne, a przy tym w zgodzie zarówno z pierwotnymi zasadami eksperymentu, jak i z zaleceniami Departamentu Kosmosu. Brak potomstwa będzie jedynie nieznacznym odstępstwem od założonego przez warunkowanie programu. Wzmocniłoby się jeszcze poczucie izolacji tych ludzi i utwierdziło ich w przekonaniu, że nie doczekają lądowania na planecie. Jeżeli poniechamy ćwiczeń pedagogicznych i przestaniemy eksponować sam element lotu kosmicznego, staną się wkrótce małą zamkniętą społecznością nie różniącą się wiele od innych wymierających społeczności.
Przerwał mu Chalmers:
— I jeszcze jedna sprawa, generale: byłoby znacznie łatwiej i taniej robić to stopniowo: w miarę jak członkowie załogi będą wymierali, zamykać statek powoli, aż wreszcie zostałby tylko jeden pokład, czy wręcz parę kabin.
Short wstał, podszedł do okna i wyjrzał przez przezroczyste szkło ponad matowymi szybkami na wielką kopułę w hangarze. - To straszliwy pomysł — rzekł. - Szalony. Ale może to rzeczywiście, jak pan twierdzi, jedyne wyjście.
Przemykając się cicho pomiędzy ciężarówkami zaparkowanymi w ciemnym hangarze Francis zatrzymał się na chwilę, żeby spojrzeć na oświetlone okna budynku biurowego. Dwu — czy trzyosobowa nocna zmiana walcząc z sennością obserwowała na ekranach telewizyjnych śpiących mieszkańców kopuły.
Francis wychynął z cienia i pobiegł do statku. Wdrapał się po schodach do włazu mieszczącego się na wysokości trzydziestu stóp. Otworzył zawór zewnętrzny, wśliznął się do środka i zamknął właz za sobą. Następnie otworzył klapę włazu wewnętrznego, odepchnął się i z pojemnika sypialnego wylądował wprost w cichej kabinie.
Mdłe światełko rozjaśniało ekran telewizyjny, na którym widać było trzech dyżurnych w Sterowni. Siedzieli spowici w obłok dymu papierosowego, rozparci wygodnie w odległości jakichś sześciu stóp od kamery.
Francis nastawił głośniej, a następnie zastukał mocno pięścią w mikrofon.
Zaspany, w nie zapiętej piżamie, pułkownik Chalmers nachylił się do ekranu, a dyżurni tuż za nim.
— Wierz mi, Roger, niczego nie udowodniłeś. Generał Short i Departament Kosmosu nie cofną swojej decyzji teraz, kiedy wyszła specjalna ustawa. - Ponieważ Francis miał w dalszym ciągu minę sceptyczną, dodał: — Naraziłbyś ich tylko.
— Zaryzykuję — odparł Francis. - Zbyt wiele obietnic już złamano w przeszłości. Tu będę mógł przynajmniej wszystkiego dopilnować. - Starał się być chłodny, opanowany; kamery filmowe zarejestrują tę scenę, więc zrobienie właściwego wrażenia miało kolosalne znaczenie. Komu jak komu, ale generałowi Shortowi będzie zależało na uniknięciu skandalu. Jeśli uzna, że Francis nie będzie sabotował tego projektu, najprawdopodobniej zostawi go w kopule.
Chalmers, poważny, przysunął się z krzesłem.
— Nie spiesz się, Roger, i przemyśl wszystko jeszcze raz. Nie zdajesz sobie nawet sprawy, jaki możesz wprowadzić zamęt. Pamiętaj, że nie ma nic łatwiejszego, jak cię stamtąd wyciągnąć — przecież ten zardzewiały kadłub przetnie dziecko tępym otwieraczem do puszek.
— Nie radzę ci tego próbować — ostrzegł go spokojnie Francis. - Przeniosę się na pokład C, więc gdybyś mnie poszukiwał, wszyscy by się dowiedzieli. Wierz mi, nie będę torpedował akcji likwidowania eksperymentu. I nie będę też kojarzył małżeństw nastolatków. Ale myślę, że ludzie na statku mogą mnie potrzebować więcej niż przez osiem godzin dziennie.
— Francis! — wykrzyknął Chalmers. - Jak tam zejdziesz, to już się nigdy stamtąd nie wydostaniesz. Czy nie rozumiesz, że pakujesz się w sytuację zupełnie nieżyciową? świadomie uciekasz w mrzonkę, skazujesz się na podróż bez końca i donikąd!
Francis, zanim zdążył zamknąć telewizor, odpowiedział krótko:
— Nie donikąd, pułkowniku, na Alfę Centauri.
Francis z ulgą usiadł na wąskiej koi w swojej kabinie. Postanowił odpocząć chwilę, zanim pójdzie do jadalni. Cały dzień był zajęty — przygotowywał dla Abla taśmy perforowane i bolały go już oczy od patrzenia na tysiące drobniutkich dziureczek, które wykonywał własnoręcznie. Siedział bez przerwy osiem godzin w małej izolatce, z elektrodami przyczepionymi do piersi, kolan i łokci, a Abel mierzył mu tętno i oddech.
Pomiary te nie miały nic wspólnego z dziennymi programami, które Abel opracowywał teraz dla ojca, i Francis z trudem tylko zdobywał się na cierpliwość. Początkowo Abel sprawdzał jego zdolność wykonywania określonego zestawu poleceń, w wyniku czego otrzymywali nieskończoną funkcję wykładniczą, a następnie cyfrową wartość n do tysiącznego miejsca po przecinku. W końcu wymusił na Francisie wzięcie udziału w znacznie trudniejszym teście — chodziło mianowicie o uzyskanie zupełnie przypadkowego ciągu liczb. Ilekroć doktor nieświadomie powtarzał jakiś ciąg uporządkowany, co zdarzało się zwykle, kiedy był zmęczony czy znużony, albo też fragment jakiegoś większego ciągu, komputer, który kontrolował jego pracę, włączał sygnał alarmowy na biurku i Francis musiał zaczynać od nowa. Po kilku godzinach brzęczyk buczał co dziesięć sekund jak utrapiony owad. Tego dnia doktor, uwikłany w przewody, doczłapał jakoś do drzwi i ku swemu wielkiemu zaniepokojeniu stwierdził, że są zamknięte (jakoby po to, żeby ekipa przeciwpożarowa nie przeszkodziła w doświadczeniu). Przez mały otwór w tychże drzwiach zobaczył, że komputer w sąsiednim pomieszczeniu pracuje bez żadnego dozoru.
Kiedy wreszcie łomotanie Francisa dotarło na koniec drugiego laboratorium, gdzie właśnie przebywał Abel, chłopak był dosłownie wściekły na doktora, że przerywa eksperyment.
— Do pioruna! Przecież dziurkuję te taśmy już od trzech tygodni. - Francis łypnął spode łba na Abla, który właśnie odłączał przewody bezceremonialnie zrywając mu plastry. - Ciągi przypadkowe to nie taka prosta sprawa. Zaczynam tracić poczucie rzeczywistości. - (Czasem zastanawiał się, czy Abel po cichu na to nie liczy). - Należy mi się chyba wdzięczność.
— Ale przecież test miał trwać trzy dni, doktorze — wypomniał mu Abel. - Najcenniejsze wyniki otrzymuje się właśnie pod koniec. Interesujące są błędy, które pan popełnia. W tej sytuacji cały eksperyment traci sens.
— On i tak jest najprawdopodobniej bez sensu. Niektórzy matematycy utrzymują, że ciąg przypadkowy nie da się zdefiniować.
— Ale przyjmijmy, że to możliwe — upierał się Abel. - Robiliśmy przecież ćwiczenia, zanim zaczęliśmy na liczbach pozaskończonych.
Tu Francis się zbuntował.
— Bardzo cię przepraszam, Abel. Może ja już nie jestem taki sprawny jak dawniej. A zresztą mam swoje obowiązki, których nie mogę zaniedbywać.
— One panu wiele czasu nie zajmą, doktorze. Mówiąc między nami, nic pan właściwie nie ma do roboty.
Francis musiał przyznać, że Abel ma rację. W ciągu tego roku, który spędził w kopule, Abel w znacznym stopniu usprawnił dzienny rozkład zajęć zapewniając im obydwóm mnóstwo wolnego czasu, zwłaszcza że doktor nie chodził na zajęcia warunkujące (bał się głosów poddźwiękowych, a Chalmers i Short okazali się bardzo, może nawet nadmiernie wyrozumiali).
Życie w kopule było dla Francisa znacznie bardziej wyczerpujące, niż przypuszczał. Codzienna rutyna, brak rozrywek, zwłaszcza typu intelektualnego — na statku w ogóle nie było książek — wszystko to sprawiło, że coraz trudniej było mu zachować dawną pogodę. Zaczął popadać w koszmarną apatię, której poddała się większość załogi. Matthias Granger, zamknięty w swojej kabinie, szczęśliwy, że może zwalić całe programowanie na Abla, spędzał czas na majstrowaniu przy zepsutym zegarze; dwaj Petersowie też prawie nie wychodzili ze sterowni. Kobiety nie udzielały się zupełnie — zajęte wyłącznie robótkami na drutach i plotkami. Dni płynęły szare i monotonne. Czasem Francis powtarzał sobie z goryczą: „A przecież chwilami niemal wierzyłem, że lecimy na Alfę Centauri. Ale byśmy zrobili numer generałowi Shortowi”.