O wpół do siódmej, kiedy poszedł na wieczorny posiłek, okazało się, że jest piętnaście minut spóźniony.
— Terminy pana posiłków zostały dziś po południu zmienione — powiedział mu Baker zamykając okienko. - Nic dla pana nie mam.
Francis zaczął go besztać, ale mężczyzna był nieugięty.
— Przecież nie będę specjalnie chodził do magazynu dlatego tylko, że nie chciało się panu przeczytać dziennego rozkładu zajęć, doktorze.
Wychodząc Francis natknął się na Abla i usiłował go skłonić, żeby odwołał to zarządzenie.
— Mogłeś mnie chociaż uprzedzić, Abel. Całe popołudnie siedziałem uwięziony w tej swojej cholernej aparaturze.
— Ale przecież był pan już u siebie, doktorze — gładko odparował Abel. - Po drodze z laboratorium ma pan trzy biuletyny. Niech pan nie zapomina, że trzeba je czytać. Zawsze w ostatniej chwili mogą się zdarzyć jakieś zmiany. Obawiam się, że będzie pan musiał teraz czekać do wpół do jedenastej.
Francis wrócił do swojej kabiny podejrzewając, że ta nagła zmiana to zemsta Abla za przerwanie eksperymentu. Musi być trochę bardziej ustępliwy; inaczej chłopak zamieni mu życie w piekło, zagłodzi go po prostu na śmierć. A ucieczka z kopuły była w tej chwili wykluczona — każdy kto by wszedł nie upoważniony do urządzenia pozorującego kosmos, dostawał z miejsca dwadzieścia lat.
Po godzinnym odpoczynku, o ósmej, udał się na Pokład B — do jego obowiązków należało sprawdzanie zaworów ciśnieniowych znajdujących się koło ekranu meteorytowego. Zawsze skrupulatnie udawał, że odczytuje dane: złudzenie uczestniczenia w locie kosmicznym, które w sobie starannie podsycał, sprawiało mu przyjemność.
Zawory były zamontowane w punktach kontrolnych rozmieszczonych co dziesięć jardów wzdłuż przesmyku, który wąską obręczą obejmował korytarz główny. Sam wśród tykających i trzaskających mechanizmów czuł się dobrze na statku kosmicznym.
— Ziemia sama krąży wokół Słońca — rozmyślał sprawdzając zawory — a cały układ słoneczny zmierza z szybkością czterdziestu mil na sekundę do konstelacji Liry. Problem intensywności złudzenia jest skomplikowany. Coś przerwało jego rozważania.
Zegar ciśnienia zaczął lekko drgać. Igła wahała się pomiędzy 0,001 a 0,0015 psi. Ciśnienie wewnątrz kopuły lekko przekraczało atmosferyczne, co umożliwiało wydalanie kurzu przez przypadkowe szczeliny (jakkolwiek główna rola zaworów ciśnieniowych polegała na tym, by w razie uszkodzenia statku wymagającego napraw wewnętrznych przenieść załogę bezpiecznie do awaryjnych pojemników odpornych na próżnię).
Na moment ogarnęła Francisa panika — bał się, że Short mimo wszystko po niego przyszedł — odczyt bowiem, choć nieznacznie odbiegający od normy, wskazywał na jakąś szczelinę w kadłubie. Następnie wskazówka wróciła do zera, a w korytarzu radialnym pod kątem prostym za następną grodzią rozległy się kroki.
Doktor pospiesznie ukrył się w cieniu grodzi. Stary Peters przed śmiercią spędzał sporo czasu włócząc się tajemniczo po korytarzu i najprawdopodobniej majstrując jakąś prywatną skrytkę na żywność za jedną z rdzewiejących płytek poszycia.
Kiedy kroki przecinały korytarz, Francis wychylił się nieco.
— Abel?
Patrzył, jak młody człowiek ginie mu z oczu na schodkach, po czym ruszył korytarzem radialnym obmacując stalowoszare poszycie w poszukiwaniu ruchomej płytki. Do zamykającej korytarz ściany przylegała mała budka przeciwpożarowa.
Na podłodze tej budki leżał kosmyk białych włosów.
Włókno azbestowe!
Francis wszedł do budki i w ciągu kilku sekund znalazł ruchomą płytkę z przerdzewiałymi nitami dziesięć na sześć cali, która łatwo ustąpiła. Tuż za nią była ściana zewnętrzna, a w niej taka sama ruchoma płytka, przytrzymana prymitywnym haczykiem.
Francis zawahał się, po czym uniósł haczyk i odchylił płytkę.
Patrzył w tej chwili prosto w hangar!
Na dole w świetle dwóch reflektorów wyładowywano ze stojących szeregiem ciężarówek na betonową podłogę żywność. Jakiś sierżant wykrzykiwał do. brygady operacyjnej polecenia. Na prawo widać było budynek biurowy, a w nim Chalmersa i całą nocną zmianę.
Okienko znajdowało się dokładnie pod schodami, które zasłaniały je przed wzrokiem ludzi w hangarze. Azbest został nieznacznie uszkodzony, tak że w dalszym ciągu maskował ruchomą płytkę, a druciany haczyk zardzewiał jak reszta kadłuba i Francis ocenił, że okienko było używane od jakichś trzydziestu-czterdziestu lat.
Niewątpliwie stary Peters regularnie przez nie wyglądał i wiedział doskonale, że statek to czysta fikcja. Mimo to jednak pozostał na pokładzie, zdając sobie sprawę, że wyjawienie prawdy byłoby dla innych potwornym wstrząsem. A może wolał być kapitanem fikcyjnego statku kosmicznego, niż go opuścić i stać się przedmiotem sensacji.
Najprawdopodobniej podzielił się z kimś swoim sekretem. Ale nie z własnym ponurym, małomównym synem; raczej z kimś innym, kto obdarzony żywą inteligencją, nie tylko dochowałby tajemnicy, ale potrafiłby zrobić z niej użytek. Z sobie tylko wiadomych powodów ten ktoś również wybrał życie w kopule, zdając sobie widocznie sprawę, że wkrótce sam zostanie kapitanem i będzie mógł swobodnie prowadzić swoje eksperymenty z psychologu stosowanej.
Mógł się nawet nie domyślić, że Francis nie jest prawdziwym członkiem załogi. Ale jego całkowite opanowanie programowania, spadek zainteresowania nawigacją i nonszalancja w sprawach dotyczących bezpieczeństwa — wszystko to mogło oznaczać tylko jedno:
Abel wiedział!
Przełożyła z angielskiego Zofia Uhrynowska
Kirył Bułyczow Dialog o Atlantydzie
Platon zabrał się do pracy. W tym celu zrobił to, co tak przed nim, jak i po nim robili inni pisarze i uczeni: powiedział niewolnikowi, by w żadnym przypadku nie wzywano go na areopag — nawet jeśli napadną Persowie; potem posłał chłopaka do redakcji z obietnicą oddania rękopisu koło listopada, popatrzył na niebo i przeliczył mewy przyrównując je w myślach do krzykliwych krytyków. Wreszcie zdjął z wysuszonego, zakurzonego papirusu ciężką muszlę i zanurzył pelikanie pióro w kałamarzu z napisem: „Od przyjaciół i współpracowników w dniu trzydziestolecia działalności naukowej i społecznej”.
Wtem weszła synowa ze słowami:
— Platon, idę do kosmetyczki. Załatwiła mi ją żona Arystotelesa.
— Idź — odparł sucho wielki uczony. Z Arystotelesem miał jeszcze dawne porachunki.
— Ale Krytiasa nie mam z kim zostawić — powiedziała.
— A od czego niewolnicy?
— Dałam im wychodne — powiedziała. - Przecież wiesz, jakie mam miękkie serce.
— No to odłóż wizytę u kosmetyczki — powiedział Platon, z lubością wygładzając papirus.
— Nie mogę — westchnęła synowa. - Ona zna sekret wiecznej młodości. Już ją chcą ściągnąć do Rzymu…
— Do tej podłej mieściny?
— Jedna prorokini powiedziała, że Rzym stanie się stolicą wielkiego cesarstwa.