Выбрать главу

Wiberg zaparkował „Morrisa” i pomacał wewnętrzną kieszeń marynarki, sprawdzając, czy znajduje się w niej stereotypowe wspomnienie pośmiertne Associated Press. Usłyszał cichy, uspokajający szelest. Nie wyjmował kartek — znał ich treść na pamięć. To właśnie przesłana pocztą tydzień temu odbitka szczotkowa stała się powodem jego podróży. Wspomnienie nie mogło być opublikowane przed upływem roku, ale chodziły słuchy, że Darling jest chory, co zawsze stanowiło przyzwoity, naturalny pretekst do odwiedzin.

Wysiadł z samochodu i zapukał do drzwi frontowych stylizowanych na wiejskie wrota. Otworzyła mu pulchna, rumiana dziewczyna w stroju pokojówki, której wygląd świadczył o gorliwym kontakcie z wodą i mydłem. Podał swoje nazwisko. - Ach tak, pan Wiberg. Sir Edmund oczekuje pana — powiedziała z silnym akcentem irlandzkim. - Może woli pan — zaczekać w, ogrodzie?

— Chętnie — odrzekł. Dziewczyna najwidoczniej była nowym nabytkiem, pisarz bowiem nie miał tytułu szlacheckiego, był natomiast kawalerem Orderu Zasługi, co jest odznaczeniem o wiele wyższym. Podobno jednak Darling nie przywiązywał wagi do takich błahostek, więc postanowił jej nie poprawiać.

Pokojówka poprowadziła Wiberga przez ogromną jadalnię z niskim belkowanym sufitem i kominkiem z ręcznie wypalanej cegły ku oszklonym drzwiom werandy. W ogrodzie, zajmującym blisko półakrową powierzchnię, rosło mnóstwo kwitnących krzewów, głównie różanych, a wśród nich wiły się żwirowane alejki. Było tam również kilka starych jabłonek i grusz, a nawet drzewo figowe. Na powierzchni wydzielonej pod warzywnik stała mała szopa ogrodnicza. Całość osłaniało od drogi oraz sąsiadów wiklinowe ogrodzenie oraz wiecznie zielony żywopłot.

Najbardziej jednak zainteresował Wiberga murowany domek gościnny czy też przybudówka dla służby na tyłach ogrodu. W tym właśnie domku pracował Darling w czasach, gdy jego rodzina zamieszkiwała jeszcze willę. Pierwotnie dach przybudówki był spadzisty, kryty dachówką, później jednak górna jego część została wyrównana i założono tam słynne małe obserwatorium astronomiczne.

Ta okolica, pomyślał Wiberg, musiała być tak samo okropna, nim urodził się Darling, ale dla Darlinga nie miało to większego znaczenia. Był miłośnikiem wiedzy (nazywał ją „najwspanialszym, najbardziej widowiskowym sportem świata”) i zbudował to obserwatorium nie w celach badawczych, lecz tylko dlatego, że lubił patrzeć w gwiazdy.

Wiberg zerknął przez okno, nie dostrzegł jednak śladów obecności pisarza, widocznie teraz tylko pokojówka korzystała z tego pomieszczenia. Westchnął. Nie był człowiekiem szczególnie wrażliwym — nie mógł sobie na to pozwolić — ale bywały chwile, że nawet on czuł się przytłoczony swoją profesją.

Podjął na nowo wędrówkę po ogrodzie wdychając zapach róż i laków. Laków nie widywał nigdy w Stanach, miały ostrą egzotyczną woń, z lekka przypominającą woń kwitnącego tytoniu lub też — jak sobie wyobrażał — ziół używanych przy balsamowaniu zwłok w starożytnym Egipcie. Znowu zjawiła się pokojówka. Poprowadziła go raz jeszcze przez jadalnię, następnie przez ogromny obstawiony książkami hali w kształcie litery L, z kominkiem z polerowanego kamienia przy głównych schodach. Na górze znajdowała się sypialnia mistrza. Gdy Wiberg zbliżał się do drzwi, pokojówka zawołała: „Proszę uważać na głowę, sir!”, ale było już o sekundę za późno, zawadził czubkiem głowy o poprzeczną belkę.

Z głębi sypialni doleciał chichot.

— To jeszcze betka — usłyszał męski głos. - Ktoś cholernie nieostrożny wchodził tu kiedyś z dzieckiem na ręku.

Uderzenie nie było zbyt silne i Wiberg od razu o nim zapomniał. Edmund Gerrard Darling w kraciastym szlafroku spoczywał podparty poduszkami w ogromnym łożu i zapewne na piernatach, bowiem jego szczupłe ciało zdawało się w nim tonąć. Włosy miał nadal gęste, tylko czoło wyższe niż ma ostatniej fotografii zamieszczonej na okładce książki. Twarz wciąż jeszcze była patrycjuszowska, ale wskutek choroby rysy jej zgrubiały, przez co nabrała nieco łagodniejszego wyrazu, nie bardzo pasującego do człowieka, który jako krytyk przez blisko sześćdziesiąt lat bezlitośnie darł pasy ze swych kolegów, wytykając im brak podstawowej znajomości literatury angielskiej, nie mówiąc już o innych.

— Cieszę się bardzo, że mogę poznać pana. To dla mnie prawdziwy zaszczyt — powiedział Wiberg wyciągając notatnik.

— Chciałbym odpłacić panu tym samym — odparł Darling, skinieniem ręki wskazując fotel. - Niestety, od dawna już spodziewałem się pańskiej wizyty. Pewne pytanie tkwi w mym mózgu jak ćwiek i będę ogromnie zobowiązany, jeśli odpowie mi pan na nie od razu, zakładając oczywiście, że wolno panu to uczynić.

— Proszę się nie krępować. Ostatecznie ja również przyszedłem tu, aby zadawać pytania. Cóż to takiego?

— Czy jest pan — spytał pisarz — tylko forpocztą kata, czy też katem we własnej osobie?

Wiberg zmusił się do uśmiechu.

— Obawiam się, że nie rozumiem pytania.

W gruncie rzeczy zrozumiał je aż za dobrze. Nie rozumiał tylko, w jaki sposób Darling zdobył dostateczne informacje, by na to wpaść. Przez całe dziesięć lat główna tajemnica Popkonu była strzeżona nadzwyczaj surowo.

— Jeśli nie odpowie pan na moje pytanie, będę czul się zwolniony z obowiązku odpowiedzi na pańskie — rzekł Darling. - Myślę, że nie zaprzeczy pan, iż ma pan w kieszeni wspomnienie pośmiertne o mnie?

Z tym podejrzeniem Wiberg spotykał się w swej praktyce tak często, że odpowiedział na nie gładko, zachowując pozory absolutnej szczerości.

— Jasne, że mam. Niewątpliwie orientuje się pan, iż wielkie dzienniki, jak na przykład Times, czy wielkie koncerny prasowe przechowują w swych kartotekach — tak na wszelki wypadek — wspomnienia pośmiertne o wybitnych lub ciekawych żyjących jeszcze ludziach. Trzeba je często uaktualniać, to samo przez się zrozumiałe. A każdy reporter wysyłany w celu przeprowadzenia wywiadu sam przygotowuje się najpierw na podstawie tych kartotek, co też jest normalne.

— Zaczynałem kiedyś jako dziennikarz — odparł Darling. - Stąd też wiem, iż wielkie dzienniki nie maja zwyczaju wysyłać swoich głównych korespondentów zagranicznych z misją godną początkujących reporterów. - Nie każdy, z kim przeprowadza się wywiad, jest laureatem Nagrody Nobla. A gdy ten ktoś w dodatku liczy sobie osiemdziesiąt lat i z wiarygodnych źródeł wiadomo, że jest chory, wywiadu, który może być już ostatnim, nie zleca się byłe żółtodziobowi. Jeśli chce pan traktować to po prostu jako uaktualnianie wspomnienia pośmiertnego, nie mogę panu w tym przeszkodzić. Na pewno jest w tym coś niesamowitego, ale przecież pan wie równie dobrze, jak ja, że w ten sposób można określić znaczną część pracy dziennikarza.

— Wiem, wiem — mruknął gniewnie Darling. - l w tej sytuacji, mimo że pan z taką skromnością starał się tego nie podkreślać, fakt, iż właśnie panu powierzono tę misję, winienern przyjąć jako dowód uznania dla mojej osoby. Hę?

— No cóż — odrzekł Wiberg — tak, sir, można by to i tak ująć. - Ściśle biorąc, zamierzał to ująć dokładnie w ten sposób.

— Bzdura!

Wiberg wzruszył ramionami.

— Jak już wspomniałem, nie mogę przeszkodzić, by widział pan tę sprawę w świetle, jakie panu odpowiada. Bardzo jednak żałuję.

— Nie powiedziałem, że widzę to w innym świetle. Powiedziałem: bzdura! Pańskie tłumaczenie jest w dużej mierze prawdziwe, ale równocześnie wykrętne, wprowadzające w błąd. Miałem nadzieję, że przedstawi mi pan konkretne fakty, do czego, wydaje mi się, mam prawo. Zamiast tego uraczył mnie pan porcją banalnej paplaniny, jaką zbywa się trudnych klientów.