Aby tego dokonać — uniknąć braku odwagi, za który historia karze tak bezlitośnie — musimy śmiało śledzić wszystkie techniczne ekstrapolacje z punktu widzenia ich logicznych konkluzji. Za chwilę jednak zademonstruję, że nawet to nie wystarczy. Do przepowiadania przyszłości potrzebna jest logika. Ale potrzebna jest również wiara i wyobraźnia, która czasem przeczy logice.
II. Brak wyobraźni
W poprzednim rozdziale zasugerowałem, że wiele negatywnych opinii na temat możliwości naukowych oraz wiele niepowodzeń dawniejszych proroków w przepowiadaniu rzeczy znajdujących się dosłownie przed ich nosem, wynikało z — nazwijmy to — braku odwagi. Wszystkie podstawowe fakty z zakresu aeronautyki były już dostępne w pracach Cayleya, Stringfellowa, Chanute’a i innych — gdy Simon Newcomb „udowodnił”, iż latanie jest niemożliwe. Zabrakło mu po prostu odwagi, by stawić czoło tym faktom. Wszystkie podstawowe wzory matematyczne oraz zasady podróży kosmicznej były opracowane przez Ciołkowskiego, Goddarda i Obertha już od lat — albo i dziesiątków lat — gdy wybitni uczeni kpili sobie z astronautów in spe. W tym przypadku niepowodzenie było nie tyle intelektualnej, co moralnej natury. Krytycy nie mieli odwagi, którą powinno im było dać doświadczenie naukowe. Nie mogli uwierzyć w prawdę, nawet gdy była odcyfrowywana na ich oczach, w ich własnym matematycznym języku. Znamy wszyscy ten rodzaj tchórzostwa, ponieważ sami od czasu do czasu mu ulegamy.
Inny rodzaj niepowodzeń, jakie spotykały proroków, jest bardziej godny potępienia i zarazem bardziej interesujący. Zdarzają się one wówczas, gdy wszystkie dostępne fakty są uporządkowane i ocenione w sposób prawidłowy — natomiast fakty o decydującym znaczeniu pozostają wciąż jeszcze nie odkryte i nie dopuszcza się możliwości ich istnienia.
Słynnego przykładu dostarczył nam tu filozof, August Comte, który w swych „Wykładach filozofii pozytywnej”.(1835) usiłował określić granice, w jakich musi się mieścić wiedza naukowa. W rozdziale o astronomii (tom drugi, rozdział pierwszy) napisał te oto słowa dotyczące ciał niebieskich:
„Wiemy, jak określać ich kształty, odległości, masę, ruchy, nigdy jednak nie będziemy znać ich struktury chemicznej czy mineralogicznej. Jeszcze mniej będziemy wiedzieć o strukturze zorganizowanych istot zamieszkujących ich powierzchnię… Musimy zawsze rozgraniczać dwa pojęcia: układu słonecznego oraz wszechświata i uświadamiać sobie, iż jedynie to pierwsze powinno stanowić przedmiot naszego zainteresowania. Tylko w ramach takiego rozgraniczenia astronomia jest nauką doskonałą i pozytywną, tak jak to przyjęliśmy… gwiazdy służą nam do celów naukowych tylko jako punkty odniesienia, z którymi możemy porównywać wewnętrzne ruchy naszego układu”.
Innymi słowy Comte orzekł, że gwiazdy nie będą nigdy niczym więcej, jak tylko niebieskimi punktami odniesienia, bez istotnej wartości dla astronoma. Wyłącznie w przypadku planet możemy mieć nadzieję na jakąś określoną wiedzę, lecz nawet ta będzie się ograniczała do geometrii oraz dynamiki. Comte prawdopodobnie uznałby, iż taka gałąź nauki jak „astrofizyka” jest a priori niemożliwa.
A przecież w niespełna pół wieku od jego śmierci cała astronomia była astrofizyką i bardzo niewielu zawodowych astronomów interesowało się planetami. Twierdzenie Comte’a zostało całkowicie obalone dzięki wynalezieniu spektroskopu, który nie tylko pozwolił odkryć „strukturę chemiczną” ciał niebieskich, ale powiedział nam dziś o odległych gwiazdach znacznie więcej, niż wiemy o sąsiednich planetach.
Nie można winić Comte’a za to, że nie przewidział spektroskopu. Nikt nie mógł go sobie wyobrazić, jak też innych bardziej skomplikowanych przyrządów, które obecnie znajdują się w arsenale astronomicznym. Przypadek Comte’a powinien być dla nas nieustającym ostrzeżeniem, którego nie wolno lekceważyć. Nawet rzeczy bezsprzecznie nierealne, przy istniejących lub możliwych do przewidzenia technikach, mogą się okazać całkiem proste w wyniku nowych odkryć naukowych. Odkrycia te ze względu na swą naturę nie dają się przewidzieć, umożliwiły nam jednak ominięcie tylu przeszkód nie do przezwyciężenia w przeszłości, że żaden obraz przyszłości, który je zignoruje, nie będzie prawdziwy.
Lord Rutherford, który ma największe zasługi w odkryciu struktury wewnętrznej atomu, także dostarczył słynnego przykładu braku wyobraźni. Lubił pokpiwać z rozsiewaczy sensacyjnych wiadomości, którzy przepowiadali, iż pewnego dnia będziemy w stanie zaprząc do pracy energię uwięzioną w materii. W roku 1937, w niespełna pięć lat po jego śmierci, uzyskano w Chicago pierwszą reakcję łańcuchową. Przy całej swej wspaniałej intuicji Rutherford nie przeczuwał, że zostanie odkryta reakcja jądrowa, która wyzwoli więcej energii, niż potrzeba do jej zapoczątkowania. Aby wyzwolić energię z materii, konieczny był „zapłon” nuklearny analogiczny do spalania chemicznego. To umożliwiło rozszczepienie uranu. Po tym odkryciu wykorzystanie energii atomowej stało się rzeczą nieuniknioną, aczkolwiek gdyby nie presja wojny, mogłoby nastąpić znacznie później.
Przykład lorda Rutherforda jasno wykazuje, że człowiek posiadający najgłębszą znajomość danego przedmiotu i będący uznanym autorytetem w swej dziedzinie, może nie przewidywać przyszłych kierunków jej rozwoju. Zbyt wielkie brzemię wiedzy może zahamować lot wyobraźni. Próbowałem ująć ten fakt w prawo Clarke’a, które można by sformułować w sposób następujący:
„Kiedy wybitny, lecz starszy już uczony stwierdza, iż coś jest możliwe, niemal zawsze ma rację. Kiedy natomiast twierdzi, iż coś jest niemożliwe, z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że się myli”.
Przymiotnik „starszy” wymaga ściślejszej definicji. W fizyce, matematyce i astronautyce oznacza człowieka po trzydziestce. W innych dyscyplinach granica może się niekiedy przesunąć poza czterdziestkę. Oczywiście zdarzają się chwalebne wyjątki, ale, o czym dobrze wiedzą wszyscy młodzi pracownicy naukowi, uczeni po pięćdziesiątce nadają się wyłącznie na członków rad naukowych i za wszelką cenę powinno się ich trzymać z dala od laboratoriów.
Znacznie rzadziej mamy do czynienia ze zbyt bujną wyobraźnią niż z jej brakiem. Zbyt bujna wyobraźnia doprowadza zwykle jej niefortunnego posiadacza do frustracji i porażki — chyba że jest na tyle rozsądny, by o swych pomysłach wyłącznie pisać, a nie dążyć do ich urzeczywistnienia. W tej kategorii znajdziemy wszystkich autorów fantastyki naukowej, historyków przyszłości, twórców Utopii — oraz obydwu Baconów, Rogera i Francisa.
Mnich Roger (ok. 1214 — ok. 1292) wyobrażał sobie przyrządy optyczne, napędzane mechanicznie łodzie i latające maszyny — wybiegając daleko poza istniejącą wówczas lub nawet możliwa do przewidzenia technikę. Trudno uwierzyć, że słowa te napisano w trzynastym wieku:
„Być może zbudują kiedyś urządzenia, dzięki którym ogromne okręty, kierowane tylko przez jednego człowieka, pędzić będą z większą szybkością niż przy całej armii żeglarzy. Być może, zbudują kiedyś powozy zdolne poruszać się z niewiarygodną szybkością bez pomocy zwierząt. Człowiek skonstruuje aparaty latające, w których siedząc swobodnie i oddając się medytacjom, będzie na podobieństwo ptaków unosił się w powietrzu na swych sztucznych skrzydłach… jak również maszyny, które pozwolą mu spacerować po dnie mórz…”
Przytoczony urywek jest triumfem wyobraźni nad twardą rzeczywistością. Wszystko to stało się ciałem, jakkolwiek w czasach, gdy Roger Bacon pisał te słowa, były raczej aktem wiary niż logiki. Zapewne wszystkie długofalowe przepowiednie powinny odznaczać się takim charakterem, aby mieć szansę spełnienia. Prawdziwej przyszłości nie da się logicznie przewidzieć.