Выбрать главу

– Zechciejcie tylko spojrzeć, eminencjo. Oto trzy dynastyczne potęgi naszego świata: Walezjusze we Francji, Habsburgowie w Hiszpanii, Austrii oraz w Niemczech i Jagiellonowie w środkowej Europie. Liczą się jeszcze Czechy, Węgry, ale tam panuje Ludwik Jagiellończyk, nad którym opiekę sprawuje mój małżonek. Czy jest tak, jak mówię?

– Tak. Ale Ludwikowi przyrzeczona w małżeństwo Habsburżanka Maria.

– Sami widzicie. Oni, wszędzie oni! W Wiedniu, w Madrycie, w Neapolu, w Niderlandach.

– Najjaśniejszy pan sądzi, że nie ma w środkowej Europie potęgi nam równej – próbował przeczyć Drzewicki.

– Wiem. Ale to dziś. A jutro? Habsburgowie, którzy się wadzą o księstwa włoskie z Francją, gotowi stanąć do walki z Jagiellonami i wyprzeć ich z Pragi, z Budy. A wtedy, gdy zagarną Italię, Czechy i Węgry, kto się im oprze?

– Widzicie czarno, miłościwa pani.

– Widzę jasno, eminencjo. Sforzowie – drobni książęta, a od lat starają się im nie ulec. Czyżbym ja, królowa wielkiego państwa, miała ich popierać w dążeniu do obsadzania wszystkich tronów?

– Jakieś przymierza istnieć jednak muszą – protestował.

– O tak! Ale dlaczego nie z Francją i Turcją przeciw Habsburgom?

– Miłościwa pani, Turcy szarpią od lat nasze granice. To poza Krzyżakami na północy nasz wróg największy.

Roześmiała się, jakby żartował.

– Wróg! Wróg! Doprawdy, śmieszne. Wrogów trzeba sobie jednać. A gdyby spróbować przekupstwa? Nie zostało ono, eminencjo, wymyślone dla przyjaciół.

Drzewicki potrząsnął głową.

– Najjaśniejsza pani, półksiężyca kupić się nie da. A zresztą, nie mamy w Polsce kopalni złota.

– Ale macie wielkie obszary ziemi, podobno żyznej – nie dawała za wygraną. – I jakaż tu bujna zieloność, podczas gdy w spalonej słońcem Italii woda jest największym skarbem. Próbujcie rosnąć w siłę. Dio! Na co czekacie? Aż was okrążą i zduszą w kleszczach? Trzeba umacniać się już teraz, dopóki dynastia Jagiellonów liczy się w świecie.

– Dynastia? Miłościwa pani zapomina – nie ustępował biskup – że u nas król jest obieralny.

– Wiem. O tron dla mojego syna trzeba będzie zabiegać.

– Istotnie. Ale przecież jeszcze nie wiadomo, czy...

Nie pozwoliła mu dokończyć.

– Dynastii potrzebni są synowie. I będę ich miała!

– Zdumiewające – zdobył się tylko na taką odpowiedź biskup i dodał: – A czy wolno jeszcze zapytać, jakie, poza tym że rozległe, wydało się nasze północne królestwo waszym oczom? Południowym?

– Jakie? Dziwaczne. Każdy wielmoża bogatszy od króla. Dobra królewskie rozdrapane albo rozdane za zasługi. Pytałam, ile mamy ziemi koronnej? Nikt nie wie. Jakie dochody? Niepewne, niestałe! To przecież, wbrew pozorom, sytuacja niemożliwa do przyjęcia.

– I najjaśniejsza pani wie, czego ta sytuacja wymaga?

Ożywiła się, jej oczy rozbłysły.

– Ależ tak! Tak! Działania.

– To znaczy? – nalegał.

– Umocnienia władzy monarszej. Stworzenia dynastycznej potęgi. Eminencjo! Królestwo Neapolu było rządzone nad podziw dobrze. Spędziłam tam lata młodości, nauczyłam się wiele i dziś jestem gotowa... – Zakrztusiła się nagle. – O Dio! – westchnęła przykładając chusteczkę do ust. – Darujcie, proszę.

Wybiegła potykając się, śpiesząc, a Drzewicki patrząc za nią nie mógł powstrzymać się od mruknięcia:

– Niezwykła. I jakże niebezpieczna...

W sąsiedniej sypialni królowa wstrząsana atakami torsji pozwalała Marinie usługiwać sobie, ocierać zroszone potem czoło. Dworka, podtrzymując słaniającą się panią, prowadziła ją powoli do uchylonego okna. Ostre styczniowe powietrze wdzierało się do komnaty, chłodziło pobladłą twarz królowej.

– To zaraz minie – próbowała pocieszać Marina.

– Dziwne... Wróciło po tylu miesiącach znowu i... jakże nie w porę. Mamma mia! Czyż dzieci nie mogą rodzić się jakoś inaczej? – westchnęła królowa.

– I nie od razu po ślubie – dodała dworka.

Bona odtrąciła ją nagle.

– Zawsze byłaś krótkowzroczna! To dziecko potrzebne mi jest już, zaraz. Co mówię – dziecko. Chłopiec! Na chrzest królewny nie przyjedzie nikt z liczących się gości. Nawet moja matka, choćbym wedle zwyczaju dała pierwszej wnuczce jej imię.

– Horoskop był zawiły, niejasny...

– Zamilcz! Wiesz dobrze, że to nie może być dziewczynka. O Dio!

– Co się stało?

– Przyszło mi na myśl... Okropność! Moja matka urodziła aż trzy księżniczki. A jeżeli i ja... Córka? Nie chcę! Nie chcę!

– Css... Biskup może posłyszeć.

– Prawda, biskup. Warto go mieć po swojej stronie.

– Jeszcze mdli?

– Przestań mnie męczyć. Idź! Przeproś go za moje zbyt nagłe odejście. Powiedz... Powiedz, że śpieszyłam przywitać papieskiego posła. Otóż to: legata, który przywiózł pisma do mnie z Rzymu.

– Nie wiedziałam, że legat jest na Wawelu.

– Basta! Cóż za głupią służkę dostałam od księżnej Bari. Głupią i tępą!

– Dziwiłam się tylko...

– Bene. Nie było żadnego pisma, nie ma też legata. I cóż z tego? Idź powiedzieć biskupowi, że jest.

– Łatwo sprawdzi i wykryje kłamstwo.

– Najwcześniej jutro. A jutro... Może zapomni?

Kiedy Marina powróciła za chwilę po wykonaniu rozkazu, zastała królową czującą się o tyle lepiej, że odważyła się spytać, co ma uczynić ze skrzynią nadesłaną dnia poprzedniego z Bari.

Bona ożywiła się, jej oczy zabłysły.

– Prawda! Dar principessy! Santa Madonna! Na co ty właściwie czekasz? O czym myślisz? Presto! Presto! Niech wniosą skrzynię tutaj. Natychmiast!

W pośpiechu, ale ostrożnie, pod nadzorem Pappacody wnieśli pachołcy wielką drewniana skrzynię. Italczyk uniósł odbite uprzednio wieko.

– To ciężki przedmiot z metalu, miłościwa pani – rzekł.

– Na pewno srebrna gotowalnia – zgadywała królowa. – Albo lustro w złotej ramie. Postawcie tutaj. Rozwińcie. Prędzej, prędzej!

– To nie jest gotowalnia. To... kołyska.

– Santa Madonna! Jak mogłam być tak niedomyślna. Oczywiście, kołyska.

– Ale bardzo piękna. Srebrna – zachwycała się Anna. – Bogato rzeźbiona. Wewnątrz kartka z napisem.

– Przeczytaj! – rozkazała królowa.

"Dla następcy tronu". To wszystko – wyszeptała Anna, opuszczając rękę z pergaminową kartką. Czekała na wybuch, który musiał nastąpić.

– To nie do zniesienia! – usłyszała ochrypły szept. – Przypomina mi o moich obowiązkach w każdym liście. Syn! Syn! I bez jej kołyski byłby chłopiec. Bo tak chcę. Nikt inny, tylko ja! Ja!

Wyrwała z ręki Anny kartkę i rzuciła ją na ziemię. Dworki nie śmiały odezwać się ani poruszyć. Szept Bony, taki szept, był gorszy od krzyku.

*

W komnacie królowej i w wiodącym do niej przedsionku któregoś ranka pod bacznym okiem Pappacody zawieszano herby Sforzów. Stanowiły piękną ozdobę murów, nie znalazły jednak uznania w oczach Stańczyka, który zatrzymując się przed herbową tarczą, zapytał:

– Chciejcie, panie, zaspokoić moją ciekawość...

– Znowu wy? – nachmurzył się Pappacoda.

– Co ten italski smok trzyma w pysku? – ciągnął nie zrażony błazen.

– Nie widzicie? Bambino. Niemowlę.

– O? To dobra wróżba dla Jagiellonów... A czy Sforza po italsku znaczy "smok"?