– Nie. "Sforzare" znaczy "narzucać". Wodzowie z tego rodu zawsze narzucali swoją wolę innym.
– A niewiasty z rodu Sforzów?
– Och, one... – przerwał i dodał zjadliwie: – Słynęły z tego, że miały na swoich dworach mnóstwo karłów.
– Karłów? Dlaczego właśnie karłów? – zdziwił się Stańczyk.
– Bo, rozumiecie, żadna wielkość nie bawiła już ich oczu.
– Ho, ho... Czemu więc królowa Bona nie przywiozła swoich karłów tutaj?
– Ponieważ liczyła na to, że znajdzie ich pod dostatkiem wśród polskich błaznów – zakończył rozmowę dworak, zbliżając się do drzwi komnaty królewskiej.
Patrząc w ślad za odchodzącym, Stańczyk tym razem nie znalazł błyskawicznej riposty. Mruknął więc tylko, ganiać sam siebie:
– Basta! Wystarczy!
Ale Pappacoda, choć wygrał słowną utarczkę ze słynnym z dowcipu błaznem, nie mógł przekonać Mariny, że przynosi ważne wieści jej pani. Z głębi pokoju posłyszał zresztą sam odmowę królowej:
– Teraz? Powiedz, że miałam trudny dzień. Chcę odpocząć.
– Nie pora – powtórzyła jak echo dworka. – Principessa bardzo zmęczona.
– Ale słuch ma więcej niż dobry – rozległ się rozdrażniony głos. – Powiedziałaś "principessa"?
– Darujcie, miłościwa pani – wyszeptała Marina.
– Wpuść signora Pappacodę. Z czym przychodzicie? Bona wpółleżała na fotelu i gdy stanął w progu, ruchem ręki odprawiła wszystkie dworki. Pappacoda zbyt późno zrozumiał, że przyszedł rzeczywiście nic w porę, ale cofać się było już trudno, toteż rzekł:
– Z pewnego źródła wiem, że szykuje się nowa rozprawa z Krzyżakami. Najjaśniejszy pan długo o tym radził z panem Tarnowskim.
– Doniesiono mi już o tym. Co jeszcze?
– Z rozkazu króla kosztowne futra dla waszej miłości są już gotowe.
Poruszyła się niecierpliwie.
– Wojna i futra? Jednako dla was ważne? A przy tym zrozumieć trudno, dlaczego wkraczacie w obowiązki maresciallo Wolski? On jest ochmistrzem naszego dworu.
Pappacoda zmieszał się tylko na chwilę.
– Sądziłem, że jako przyszły burgrabia zamku powinienem wiedzieć o wszystkim, co się dzieje w jego murach – wyjaśnił.
Bona wybuchnęła złym śmiechem:
– O wszystkim! Per Bacco! Jakież to zabawne. Ale o tym, na przykład, że kto inny może zostać burgrabia na Wawelu, nie wiecie?
– Kto inny? – powtórzył, sądząc, że się przesłyszał.
– Na przykład ktoś bystrzejszy od was, lepszy do rady?
– Principessa matka wysłała mnie do Krakowa w nadziei, że to właśnie ja... – zaczął, ale królowa uderzyła pięścią o poręcz fotela.
– Basta! Dosyć! Na tym zamku należy liczyć się tylko z moją wolą.
Tu wola principessy nie znaczy nic. Nic!
Nie we wszystkim znaczyła chyba i jej własna wola, o czym Pappacoda przekonał się miesiąc potem. Był świadkiem, jak przed drzwiami sypialni królowej gromadził się coraz większy tłum dworek i na chwilę przystanął przy nich.
– Zaczęło się? – zapytał.
Ale zanim otrzymał odpowiedź, do Diany di Cordona przysunął się Stańczyk.
– Jak gwiazdy? Odgadły? – dopytywał się szeptem.
Potrząsnęła głową.
– Jeszcze nic nie wiadomo. Przy niej, prócz medyków, zostały tylko Marina i Anna. Królowa jedno powtarza: syn.
Roześmiał się drwiąco.
– Teraz ja mógłbym rzec jak ona: Presto! Presto! Umilkli, bo drzwi otworzyły się gwałtownie i wybiegła z nich Anna Zarembianka.
– Syn? – spytała Beatrice.
– Kazała mi wyjść – odpowiedziała z żalem tamta. Wyglądała na zdziwioną czy przestraszoną.
– Więc nie królewicz? Na Boga! Mówcie! – odezwały się zewsząd głosy.
W tej chwili jakiś przedmiot ciśnięty z komnaty w zamknięte drzwi roztrzaskał się o nie z hukiem.
– O Dio! – westchnęła Diana.
– Powiedziałam "śliczna"... i wtedy pokazała mi drzwi – poskarżyła się Anna.
– Santa Madonna! Od obu żon – córki. Kiedyż nasz pan doczeka się wreszcie dziedzica? – westchnęła któraś z dworek.
– I co na to powie? – dorzucił Stańczyk. – Bo radość wielka będzie tylko u naszych przyjaciół, Habsburgów. W Wiedniu i w Hiszpanii. Anna pochyliła głowę jeszcze niżej.
– Królowa pytała o to samo: co na to powie król?
Kiedy stanął w parę godzin później przy łożu królowej, ta podniosła na niego niespokojne oczy.
– Już wiecie, miłościwy panie? – spytała tak cicho, że nachylił się nad bielą poduszek, żeby odpowiedzieć:
– Wiem.
– Czuję się bardzo winna...
– Myślcie teraz tylko o sobie. O zdrowiu własnym.
– Grazie, grazie... – I dodała po chwili: – Tak bardzo chciałam, abyście mogli do swego modlitewnika wpisać imię królewicza.
– A wpisałem jeszcze jedną Jagiellonkę, Izabelę. Urodzoną 18 stycznia, tedy pod szczęśliwą gwiazdą.
– Zawstydzacie mnie swoją dobrocią. Ona jest tam – wskazała ręką w oddalony kąt komnaty.
– W kołysce z Bari? – spytał nie odchodząc od łoża.
– Si. Ale nie sądzę, aby moja matka przyjechała na chrzest. Jest z rodu Sforzów. Nie tak wspaniałomyślna jak wy. Wyciągnęła rękę i król przywarł do niej ustami.
– Tedy obejdziemy się bez principessy. Wracajcie jeno do sił. Jak to lubicie mówić: "presto!".
Bona uniosła głowę. Była znów ożywiona, uśmiechnięta.
– O si! – przytaknęła. – Presto! Presto!
Powracała w istocie tak szybko do zdrowia, że zaczęta żądać od Pappacody i Alifia raportów o wszystkim, co działo się na dworze w ciągu tych kilku dni, kiedy nie opuszczała swoich komnat. Zmieniło się niewiele: król naradzał się z Tarnowskim, a ten wymawiał pono swemu władcy, że otworzył bramy Krakowa aż tak groźnemu wrogowi. A kiedy się zdziwiła, Alifio wyjaśnił, że magnat miał na myśli italskie dworki królowej, twierdząc, że takim hufcom żaden najdzielniejszy rycerz nie sprosta.
Usłyszawszy ten przytyk, królowa zmarszczyła brwi.
– Nie ciekawam żartów tego wojownika. Chcę wiedzieć, co myśli o przyszłej wojnie? Najjaśniejszy pan ruszy przeciw Krzyżakom, czy też pozostanie na Wawelu?
Ale na to pytanie otrzymała odpowiedź dopiero później, gdy z elekcji cesarskiej powrócił włocławski biskup. Król chciał go widzieć jeszcze tego samego dnia i nie mógł odmówić małżonce, kiedy twierdziła, że już czuje się na siłach wysłuchać wszelkich nowin: dobrych i złych, przeto powinna być obecna przy tak ważnej rozmowie.
Drzewicki był utrudzony daleką drogą, ale stawił się w zamku od razu po wyjściu z podróżnej kolaski. Król wypytał biskupa o stan zdrowia, po czym rzekł:
– Doszły nas słuchy, że walka o tron cesarski była we Frankfurcie bardzo zażarta.
Drzewicki przytaknął.
– Elektorzy wahali się między królem francuskim Franciszkiem a Karolem hiszpańskim, wnukiem Maksymiliana. Jednakże Habsburgowie skaptowali od razu trzech najważniejszych elektorów i cesarzem został...
– Kto? – pochyliła się do przodu Bona siedząca na fotelu obok króla; ten milczał, ale i on czekał niecierpliwie na odpowiedź.
– Król Hiszpanii, dziś już cesarz Karol Piąty. Zadecydował głos czwartego elektora.
– Czeskiego? – spytał Zygmunt.
– Właśnie. I ten, w imieniu bratanka waszej miłości. Ludwika, doradziłem posłowi z Pragi oddać za Karolem.
– Tedy właściwie to wy, księże biskupie, zdecydowaliście o elekcji cesarza Carolusa? – nalegał król.
– Można i tak rzec, miłościwy panie.
Chciał coś dodać, ale królowa poruszyła się gwałtownie.