– Królowa pytała mnie kiedyś – starał się sobie przypomnieć – czy może on po mnie dziedziczyć? Może czuje się zagrożona z tej strony? Może woli nie mieć siostrzana na Wawelu w czas rodów?
– Rodów? Na miły Bóg! – krzyknął Radziwiłł. – Czyż miłościwy pan nie widzi, co się święci?
Król odsunął się nieco, ale nie rozchmurzył.
– Nie lubię zagadek. Jaśniej! – nakazał.
– Szykuje się coś okropnego! Zwodzą waszą miłość! Opętać pragną...
– Dosyć! Chcę wiedzieć to, co będziecie musieli za chwilę... odwołać. Odszczekać! – rzucił gniewnie August.
– Nie wiem, czy powinienem... – wahał się kanclerz. – Ale skoro wiedeński dwór boi się, abym nadto nie urósł na Litwie, abym szyków im tam nie psował, powiem. Nie byłem niczego świadom, kiedym wiózł podobiznę waszej przyszłej małżonki. Ale teraz pewność mam: królowa... Boże święty! Toż ona chora jest na tę samą wielką chorobę, co siostra. I... tak samo bezpłodna.
Tak bladym Radziwiłł nie widział króla nigdy.
– Co? Jak śmiesz! Teraz, kiedy świta nadzieja? – rzekł ochrypłym głosem. – Więcej, kiedy nareszcie jest pewność?
– Oszukują was, miłościwy panie – upierał się kanclerz.
– Zabraniam! – krzyknął August. – Przyjaciel, a gorszy od wilka. Zdrajca! Dlaczego? Mów! A pamiętaj: skłamiesz – zapłacisz za to bardzo drogo!
– Przysięgam! Jeżelim kiedyś zwodził czy łgał, to nie dziś – zaklinał się Czarny. – Pewne jest, że urodzić nie może, że jej medyk kłamie Może to guz? Może wodna puchlina? Tego nie wiem. I nie napadam bronię się tylko. Boże mocny! Miłościwy pan musi mi zaufać, uwierzyć!
– Bronisz się ohydną bronią, bo oszczerstwem. Uwierzyć mam w kłamstwo? Nie! I dość tego. Żegnam was, książę.
Tej nocy Radziwiłł Czarny spać nie mógł. Postawił wszystko na jedna kartę: albo uratuje siebie i, być może, w przyszłości niezawisłość Litwy albo straci nie tylko zaufanie króla, ale też mir wśród litewskich wielmożów i ruskich bojarów. Kanclerz kłamcą? Oszczercą? Nie to nie może być, upewniał się przecież w Wiedniu, że obie córki Ferdynanda od dziecka leczone były na wielką chorobę i obie – bezskutecznie. Ciąża Katarzyny? Udana? Ale jak to było możliwe, aby August się na tym nie poznał? Co prawda Radziwiłł wiedział od zaufanego sługi, że od chwili gdy zaczęła grubieć, Kätrin nie wpuszczała króla do sypialni swej pani pod pozorem, że medyk ostrzega przed poronieniem, że Katarzyna powinna przez czas jakiś być wolna od obowiązków małżeńskich. Mogło być i tak, że liczne poronienia Barbary uczyniły Augusta ostrożnym i łatwo uległ naleganiom medyka oraz dworki. Chciał mieć syna pragnął tego tak samo mocno jak królowa Bona, jak małopolscy panowie, z których woli Jagiellonowie zasiedli na tronie krakowskim. Jeśli wiec Habsburżanka urodzi naprawdę, nie ma dla niego, Radziwiłła Czarnego, życia na Litwie ani w Koronie.
Co prawda wiedeński medyk obecny przy porodzie mógłby okazać królowi obce niemowlę, ale co zyskiwałby na tym Ferdynand? Zależało mu przecież na wygaśnięciu rodu, na podsuwaniu Augustowi chorych córek dla uzyskania pewności, że będzie on ostatnim z Jagiellonów. Jeżeli więc ciąża Katarzyny była udana, należało się liczyć wcześniej czy później z rzekomym poronieniem lub urodzeniem martwego dziecka…
Czarny skrzywił się, jakby mu podsunięto ocet zamiast wina, ale jednocześnie zrobiło mu się lżej na sercu. Gra Wiednia była wręcz haniebna, ale w wypadku przedwczesnych rodów, król nie mógłby oskarżać go o potwarz. Będzie się upierał, że obie siostry nie mogły zapewnić ciągłości dynastii. Tak, będzie się przy tym upierał i nikt nie ośmieli się już nazwać go ani oszczercą, ani kłamcą.
Zdrzemnął się wreszcie zmęczony całonocnym rozmyślaniem, ale skoro świt zbudził księcia pokojowiec, pytając, czy zechce mówić ze Stańczykiem, który nalega, aby go wpuścić.
– Stańczyk? – zdziwił się kanclerz. – Dawaj go tu!
Błazen starego króla wszedł powłócząc nogą i na dany znak przysiadł tuż przy łożu Radziwiłła.
– Coś wiesz? – zapytał kanclerz. – Mów, tylko krótko i jasno, bez żadnych błazeństw.
– Wcale mi nie do śmiechu – westchnął trefniś. – Widzę, żem niesłusznie szydził z waszej książęcej mości, tedy przyszedłem do niego pierwszego z nowiną. Może za nią przebaczenie uzyskam.
– Mów albo idź precz! – zniecierpliwił się Czarny.
– Już mówię. Jak wiadomo, ta przeklęta Kätrin z obawy przed zatruciem, odsuwa wszystkie dworki od królowej. Tylko ona, ona jedna zawsze przy niej! Król już od wielu tygodni do małżonki, przez wzgląd na jej stan, nocą nie chodził. Wiem wszystko, tedy wiadomo mi i o tym. A wczoraj nagle wszedł do sypialni nie czekany ani wcześniej nie zapowiedziany. Zjawił się nagle, bardzo późno, przed samą północą. I pono... pono zobaczył, jak Kätrin rozbiera swoją panią, jak rozwiązuje tasiemki, jak królowa stoi już bez poduszki na brzuchu...
– Bez poduszki? – zdumiał się Radziwiłł.
– Tak. Całkiem cienka w pasie. Pokojowiec śpiący pod jej drzwiami usłyszał krzyki dwa. Najpierw króla: "Boże mocny!", a potem jej. Wołała: "Kätrin!", "Kätrin!", tak samo jak ongiś Elżbieta. I tak samo jak tamta na ziemię upadła, rumor czyniąc. Chyba całkiem bezwładna, ale tego już nie widział, słyszał tylko, jak głową tłukła o posadzkę.
– A król? – pytał Czarny, słysząc stukot swego serca.
– Wybiegł od niej, jakby widmo zobaczył. Straszny był, blady i półprzytomny. Trochę później jam próbował podejść pod drzwi jego komnaty. Inni się bali.
– I co?
– Nie do wiary. Alem posłyszał...
– Coś posłyszał?
– Jakby... szloch.
Czarny milczał długo, wreszcie rzeki prawie szeptem:
– Zdawało ci się, Stańczyku...
Stary trefniś podniósł na niego załzawione oczy.
– Wiem – przyznał. – Błazen może słyszeć tylko śmiech królewski. Tylko śmiech. Nic więcej...
Po raz pierwszy Radziwiłł spojrzał na niego ze współczuciem. U jego nóg siedział człowiek pobladły ze wzruszenia, smutny i bardzo nieszczęśliwy...
Wieść o skandalu na zamku, którego zatuszować nie udało się doktorowi Langowi i któremu nie zamierzał zaprzeczać król, dotarła do Jazdowa przez gońca. Mimo niechęci do Katarzyny, Bona z początku nie chciała uwierzyć w to, co się stało na Wawelu, potem zaś wpadła w gniew.
– Nieodrodna córka swojego ojca! – wołała. – Spiskowała przez cały czas przeciwko Izabeli. Bo tego także dowiódł Czarny?
– Tak – przyznał Pappacoda.
– I łudziła króla, że da mu potomka? Choć jest chora i bezpłodna?
– Niestety, tak – westchnął.
– Santa Madonna! Kto więc może się dziwić, że August nie chce więcej widzieć żony? Że żąda unieważnienia ślubów?
Pappacoda przytaknął, ale zaraz potem rzekł:
– Gorzej, że przypominają mu teraz niektórzy, co mówił, gdy domagał się koronacji Barbary: "Zerwać więzy małżeńskie może tylko Bóg".
– Głupiec! – szepnęła bardzo cicho i dorzuciła głośniej: – Po co te wielkie słowa? Wpadł teraz we własne sidła.
– Nuncjusz papieski oświadczył królowi, że to matrimonium jest i będzie ważne.
– Ważne? O Dio! A więc już nigdy nie będę mogła rzec: dokonało się, umrę spokojna, bo znam jego następców. Synowie Augusta? Królewicze? Gdzie są? Nie ma ich i nie będzie. Jakieś przekleństwo ciąży nad nami! Perché? A ja, szalona, liczyłam dni do urodzin wnuka...
– Król czeka teraz na decyzję ojca świętego. Może mieć w tej sprawie inne zdanie niż nuncjusz.