– Jak to? – spytała. – Nie pojmuję. Bez naszej zgody? Najjaśniejszy panie?
Zygmunt milczał, ale biskup wyjaśnił.
– Głosowałem w myśl tajnej instrukcji króla danej mi tuż przed wyjazdem.
– Tajnej instrukcji? Za Habsburgiem? – Królowa wydawała się zdziwiona, więcej, zgorszona.
– Za królem Hiszpanii – sprostował Drzewicki.
– Panie mój, trudno uwierzyć – nalegała Bona – że król Polski, mogąc wybrać między Francuzem a Niemcem, popiera Habsburga.
– Dlaczego trudno? Czym lepsi Walezjusze?
– Nie zagrażają nam jak tamci, jak zakon krzyżowy. Francuzi są dalej.
– Ba! – mruknął Zygmunt i znowu zamilkł.
Bona nie dawała jednak za wygraną.
– Ależ Karol to dynastia habsburska. A ta od dawna chce zagarnąć moje włoskie dziedzictwo. I księstwo Bari.
– A jednak to od Habsburgów otrzymałem przed rokiem portret młodziutkiej księżniczki... – zaczął król.
Bona wydęła pogardliwie wargi.
– Och! – próbowała przerwać, ale Zygmunt kończył:
– ... i wiadomość, że principessa Bona z Bari, bellissima principessa, gotowa jest zostać moją małżonką.
– Jeśli nawet dzięki nim zostałam polską królową, to mieli powody, aby pozbyć się mnie z księstw włoskich. Nie jestem ślepa, wiem, ile znaczy ich życzliwość.
– Unosicie się gniewem, miłościwa pani – łagodził król.
– Jestem z rodu Sforzów. Nie dowierzam Habsburgom.
Zygmunt wstał nagle i skinąwszy głową Drzewickiemu, skierował się ku wyjściu. Przed drzwiami zatrzymał się, odwrócił i rzekł z naciskiem, choć spokojnie:
– Ród Sforzów ma wprawdzie smoka w herbie, ale pamiętać warto, że na Wawelu mieszka także smok. I nie wiadomo, który z nich okaże się mocniejszy.
Wyszedł, a Bona spojrzała na biskupa, pytając ze zdumieniem:
– Nie rozumiem. Co powiedział król?
Drzewicki wydawał się zmieszany, nie uchylił się jednak od odpowiedzi:
– Wspomniał o smoku wawelskim.
– Santa Madonna! Jestem tu już prawie rok, a dopiero teraz mówią mi, że jest tu jakiś potwór. Jakiś groźny smok. Co to znaczy? Skąd wiecie o dotyczącej mnie wróżbie?
– Teraz ja powiem: nie rozumiem... O żadnej wróżbie nie wiem. Znam natomiast legendę o złym smoku, który porywał spod Wawelu młodzieńców i zginął zatruty jadłem podrzuconym mu przez łyków krakowskich.
– Zatruty?
– Tak.
– To tylko legenda? – upewniła się, już spokojniejsza.
– Oczywiście, legenda – przyznał z uśmiechem.
– Wciąż jednak nie pojmuję, czemu byliście jeno doradcą posłów z Pragi, zamiast jawnie dać głos w imieniu miłościwego pana jako opiekuna nieletniego Ludwika?
– Ponieważ Czesi przed czasem ogłosili pełnoletność swojego króla. Mogłem tylko doradzać, ale przyznam miłościwej pani, że ani król angielski Henryk, ani francuski Franciszek nie uzyskaliby zgody aż czterech z siedmiu elektorów.
Nie spuszczała z niego oczu, jakby chciała przeniknąć na wskroś, wyczuć najmniejszy fałsz, choćby ślad obłudy, lecz biskup dobrze pamiętał rozmowa tak nieoczekiwanie przerwaną niedyspozycją królowej, bo uprzedził jej pytanie:
– Zrobiłem, co mi nakazał król, pragnący żyć w zgodzie z sąsiadami, z nowym cesarzem. Ale przyjrzawszy się bliżej temu, co działo się we Frankfurcie, podzielam obawy miłościwej pani, że Karol Piąty będzie raczej sprzyjał Krzyżakom w konflikcie z nami. Dlatego też proszę miłościwą panią o zaliczenie mnie do grona jej zaufanych doradców wiernych sług... Tym bardziej że mam nowinę świadczącą o prowadzeniu przez Carolusa podstępnej gry wobec miłościwej pani.
– Jakiej?
– Wolałbym pomówić o tym nie tutaj.
– Czekam was tedy, eminencjo, w moich komnatach nie później niż za godzinę...
Kiedy nazajutrz Drzewicki został wezwany ponownie do króla, ten przywitał go serdeczniej niż zawsze i wyjaśnił:
– Prosiłem was na wspólną naradę z Tarnowskim. Chciałbym od obu moich doradców usłyszeć ocenę sytuacji, która powstała po wyborze cesarza. Może jest ona nieco inna, niż sądzi królowa?
Drzewicki starał się nie odpowiedzieć wprost na zadane pytanie.
– Najjaśniejsza pani bardzo uczona – rzekł. – Słyszałem, że zna na pamięć cztery księgi "Eneidy" i wiele listów Cicerona. Recytuję Owidiusza i Petrarkę. To umysł żywy i bystry.
– A temperament południowy – mruknął król.
– Nieco porywcza, przyznaję, lecz dobrze wie, czego chce.
– Na razie nie mówcie Tarnowskiemu o jej niechęci do Habsburgów, jako że...
Ale ten wszedł właśnie do komnaty, Zygmunt więc urwał i po paru słowach powitania zapytał:
– Wiecie już zapewne, że Karol obrany cesarzem?
– To dobra nowina – odparł Tarnowski i zwrócił się do Drzewickiego: – Cieszę się, że z taką przybywacie, eminencjo.
– Hiszpania, Niderlandy i wszystkie księstwa niemieckie w jednym ręku. Co wy na to? – pytał król.
– Że mamy, na szczęście, potężnego sojusznika, w którego państwie nie zachodzi słońce. Teraz łatwo nam będzie odeprzeć ataki Krzyżaków i Turków, bo już tylko stąd grozi nam niebezpieczeństwo.
– Królowa widziałaby korzyści raczej w przymierzu francusko-tureckim. Przeciw Habsburgom.
– Jeżeli przeciwko, to z kim? Nie widzę innego sojusznika. Darujcie, najjaśniejszy panie, ale to gniew przez nią przemawia – rzekł porywczo Tarnowski.
– Gniew? Nie pojmuję.
– A jednak. Niedawno zmarła królowa Neapolu Giovanna zapisała w testamencie ogromne sumy swej krewniaczce, księżnej Bari. Karol odmówił zatwierdzenia testamentu Giovanny oraz wypłacenia spadku.
– Odmówił? Nie sądzę, aby moja małżonka wiedziała już o tym w dniu przyjazdu naszych posłów.
– Zaraz po przyjeździe – wtrącił się Drzewicki – wspomniałem o tej przykrej sprawie kanclerzowi Jej Królewskiej Mości.
– Doktorowi Alifio? Italczykowi?
– Tak, jemu.
– A? Tedy wiedziała... To zmienia postać rzeczy – stwierdził król.
– I ja tak sądzę, miłościwy panie – dodał Drzewicki. – Karol nie wywiązał się z danych przed elekcją zobowiązań w sprawie sukcesji neapolitańskiej.
– A czy przynajmniej pośredniczył w sprawie krzyżackiej, jak nam obiecał?
– W pewnej mierze, miłościwy panie. Owszem, nakłaniał wielkiego mistrza Zakonu do złożenia należnego wam hołdu.
– A mimo to Albrecht hołdu złożyć nie chce?
– Nie.
– Z Krzyżakami i tak musiałoby dojść do walki – wtrącił się Tarnowski. – Gorzej, że wielki książę moskiewski Wasyl nie ustaje teraz w jednoczeniu ziem ruskich. Ostatnio pozyskał dla siebie chana Giraja.
– I sądzicie, że znowu ruszą tatarskie zagony? – zapytał król.
Tarnowski przytaknął:
– Jestem tego więcej niż pewien. I gdyby najjaśniejszy pan pozwolił mi wyjaśnić miłościwej pani, jak wielkie jest zagrożenie ze wszystkich stron, może nie domagałaby się dochodzenia teraz swoich praw do sukcesji po królowej Giovannie?
– Próbujcie wyjaśnić. Ale jednocześnie wymusić trzeba na wielkim mistrzu uległość wobec Korony. Chyba że uderzy pierwszy...
Uważniej jednak niż Tarnowskiego Bona słuchała w kilka dni potem oznajmienia króla o nieuniknionej wojnie z Zakonem.
– Mówicie, rozprawa bliska? – spytała dotykając końcami palców kwiatów, które trzymała w ręku.
– Tak. Knechci wielkiego mistrza palą i pustoszą nasze pogranicza.
– Więc opuścicie znowu Kraków. Kiedy?
– Zanim nadejdzie dla Albrechta pomoc zaciężnych wojsk i zachodniego rycerstwa. Ale rozprawa wojenna to rzecz mężów, nie turbujcie się nią zbytnio. Zresztą, nie chcieliście podobno wierzyć Tarnowskiemu, gdy mówił o stałym zagrożeniu naszych granic.