– I ty w to wierzysz? – zdziwiła się. – Bo ja nie. Pamiętam, jak w sprawie dyspensy zabiegali w Rzymie Habsburgowie. Teraz także nie omieszkają stanąć w obronie Katarzyny i ważności jej małżeństwa.
– Niestety, było consumatum – przerwał długie milczenie Pappacoda. – Papież może wydać wyrok nie po myśli najjaśniejszego pana.
– Madonna santa! Choć jego żona popełniła oszustwo?
– Można zawsze upierać się przy tym, że uczyniła tak dla utrzymania przy sobie małżonka. I że następna ciąża będzie już prawdziwa, nie udana.
– Następna? – zdziwiła się królowa. – Nie wierzę w żadną następną, tak samo jak August. Te Habsburżanki były chore od lat... Jak dziwne, że nie sprawdził tego Maciejowski, że i mnie samej ta myśl dopiero teraz przyszła do głowy. Czy... czy Katarzyna miała dzieci z księciem Mantui? Jeżeli tak, co się z nimi stało? A jeżeli nie...
– Było to małżeństwo tak krótkotrwałe... – wtrącił się Italczyk.
– Nie oduczyłeś się mówić głupstw! – krzyknęła. – Izabela urodziła mężowi następcę węgierskiego tronu, choć Zapolya zmarł niedługo po ślubie. A ta... Ta chora Austriaczka nigdy nie urodziła syna. Nigdy!
– Miłościwa pani mogłaby interweniować w sprawie unieważnienia tego małżeństwa... – sugerował ostrożnie.
– Si. Mogłabym. Si! I zrobię to. Mam dosyć przyglądania się zagładzie dynastii. Basta! Basta! Wyjeżdżamy do Italii. Najpierw Rzym, potem Bari.
Patrzył na nią wstrząśnięty, nie mogąc uwierzyć.
– Wyjeżdżamy z Warszawy? Na zawsze? – pytał bez tchu.
Jednakże ona ochłodła już, wybuch gniewu minął.
– Nie wiem. Nic już nie wiem – rzekła po chwili. – Ale że na jakiś. czas – to pewne. Przedtem muszę widzieć się z królem. I to presto! Dziś jeszcze wyjedzie do niego goniec i pójdą listy do Izabeli. Także pisma do Bari i bankierów w Neapolu. Czego nie można dokonać perswazją, może da się uzyskać płacąc złotem?
– Niewątpliwie, miłościwa pani – przyznał.
Nigdy nie lubiła czekać, nigdy nie czekała na nic. Wyruszyła tedy w drogę natychmiast, gdy tylko spakowano kufry i przygotowano kolasy podróżne. Tym razem zostawiała wszystkie trzy córki w Jazdowie i poza Mariną oraz Pappacoda nie zabrała ze sobą nikogo. Wyjątek stanowiła karlica Dosia, ale ta towarzyszyła jej zawsze i wszędzie.
Posłaniec, który przybył do Krakowa o dwa dni wcześniej, dowiedział się od dworzan, że król raz jeden rozmawiał po tamtej tragicznej nocy z młodą królową i, że było to coś w rodzaju oficjalnej audiencji czy też oficjalnej odprawy. Znano już i omawiano przebieg owego spotkania, podczas którego Zygmunt August okazał się nieugięty.
Nie patrząc na stojącą przed nim Katarzynę, mówił wpatrzony w okno:
– Wszystkie wasze życzenia zostały już spełnione: zostajecie teraz na Wawelu sami. Królowa wdowa w Warszawie, ja z siostrą Izabelą lada dzień wyjadę do Niepołomic.
– Na długo? – spytała.
– Na bardzo długo – odparł nie odwracając głowy.
– Cesarz, mój stryj, i dwór wiedeński potrafią ująć się za tą krzywdą... – próbowała jeszcze ostatniej broni w nierównej walce.
– Krzywdą? – zdumiał się. – Czyją? Na miły Bóg! To wy, wy wyrządziliście krzywdę największą, jaką można wyrządzić monarsze: pozbawiliście go wiary w trwałość dynastii. A nadto to poniżające was oszustwo! Te pisma tajemnicze słane przez Langa, ta sieć intryg, którą oplatano Izabelę i jej syna? Tego nie dosyć? Nie boję się żadnych gróźb! I żądam, domagam się waszej zgody na unieważnienie małżeństwa.
– A jeżeli jej nie dam?
– Będziecie musieli opuścić Wawel i wracać do ojca. Nie będę przebywał z wami pod jednym dachem.
– To wasze ostatnie słowo? – spytała po chwili.
– Ostatnie! Jak i to widzenie się nasze.
A ponieważ stała, nie ruszając się z miejsca, skinął jej lekko głową i pierwszy opuścił komnatę.
Nie wyjechał jednak dostatecznie szybko, aby uniknąć spotkania z królową matką, która zaraz po przybyciu na Wawel prosiła go o rozmowę. Westchnął ciężko, gdy Lasota powiadomił go o tym życzeniu dostojnego gościa.
– Myślałem, zabiję czas i rozerwę myśli, polując – rzekł. – A tymczasem... To spotkanie będzie jeszcze bardziej trudne niż tamto. Ale powiedz, że czekam. Że proszę...
Powitała go serdeczniej niż zwykle, ale że weszła postukując laską, bardziej ociężała niż gdy widzieli się ostatnim razem, nie mógł powstrzymać się od uwagi:
– Dolega wam coś, miłościwa pani?
– Nogę skręciłam w podróży. Przykra była i w wypadki bogata.
Moją karliczkę Dosię na jednym z postojów wywrócił koń i tak pokaleczył, że medyk nie czyni żadnej nadziei na jej wyzdrowienie. Zostawiłam ją w klasztorze pod opieką zakonnic, ale nie wiem, czy w powrotnej drodze nie wypadnie wstąpić na jej grób...
Milczał, nie znosił bowiem wścibskiej karlicy, a urazić matki nie chciał. Zresztą i ona zaraz potem zaczęła mówić o celu swej podróży.
– Przybyłam tym razem nie po to, aby rozprawiać o Koronie i Litwie czy też o reformie włócznej oraz stadninach. Tym razem – nie. Chcę wiedzieć, co zamyślasz uczynić w swojej sprawie. I w mojej.
– Moja sprawa? – zdziwił się. – Mój Boże! Gorzka i wielce żałosna. Przyznaję... Gotów byłbym wziąć za żonę nawet żebraczkę, byle mi dała syna. Od dawna nie wiem już, co to sen. Zadręczam się w nocy i w dzień myślą o bezpłodnym zejściu z tego świata. O końcu Jagiellonów.
Patrzyła na niego z nie udanym współczuciem.
– Pytałeś lekarzy? Może Katarzynę leczyć trzeba? Może... ozdrowieje?
Skrzywił się pełen odrazy.
– Nie dotknąłbym jej więcej! Padła jak tamta, całkiem sztywna. Oczy w słup, piana na ustach... Nie, nie! Zapomnieć! Zapomnieć! Być od niej jak najdalej... Gorzej, że przyszła wczoraj wiadomość z Rzymu. Ojciec święty nie chce zgodzić się na unieważnienie małżeństwa.
– A? Papież uznał, że musi odmówić? Nie bez namowy Habsburgów. Santa Madonna! Jakże ich raduje twoja bezpłodność! Jak przydatna choroba Katarzyny! Zawsze marzyli o rządach na Wawelu. Nawet młodego Zapolyę, że zrodzony z Jagiellonki, chcieli odebrać Izabeli i usunąć z Krakowa. Boję się. Słyszysz? Pierwszy raz w życiu boję się. Że już na zawsze zostaniesz z żoną, a bezżenny. Poślubiony niewieście, a bezdzietny. Istne dziwowisko w oczach całego świata!
Skulił się, jakby dosięgnął go cios mieczem.
– Okrutne słowa – rzekł bardzo cicho. – Nawet w takiej chwili nie macie dla mnie współczucia? I ani odrobiny serca?
– A więc tak, mam! – zaczęła mówić gwałtownie i szybko. – Po raz pierwszy w życiu płakałam w Niepołomicach, kiedy przez lekkomyślność, przez nieostrożność zabiłam Olbrachta. Ale po raz drugi płakałam niedawno z twojego powodu, z żałości, żeś został oszukany. Żeś brał trzykrotnie w ramiona chore i bezpłodne... Żeś tak pragnął zwykłego, ludzkiego szczęścia, a tak bardzo byłeś nieszczęśliwy. Bóg widzi: płakałam nad tobą! Nad największą i jedyną miłością mojego życia – mojego nieudanego życia.
Przyznał nie bez zazdrości i goryczy:
– Było trudne, tak. Ale bujne, jaskrawe, prawdziwe...
– O si! – zadrwiła. – Chciałam być kochana jak i ty. Pragnęłam być wielbiona przez wszystkich, a wzbudzałam tylko nienawiść. Perché? Chciałam wzbogacić i naprawić to królestwo, a dostrzegano jedynie chciwość, zaborczość i żądzę władzy. Radziłam niedołężnemu starcowi...
– Nie tylko... niedołężnemu – zauważył.
– Bene – zgodziła się. – Także, gdy król był jeszcze w pełni sił...
– I nie tylko jemu – dorzucił.