Выбрать главу

– Si. A więc i senatorom, i szlachcie. E allora? Radziłam, patrząc daleko w przyszłość, ale w tym dziwacznym państwie przewidywania nie zdały się na nic! Zawsze dla was było ważniejsze bezpieczeństwo i wygoda na teraz, na dziś. Intrygi królowej Bony? Santa Madonna! Czy nie zabawne wobec intryg i oszczerstw wiedeńskiego dworu? Albo matactw księcia Radziwiłła? Och, wy wszyscy i ten wasz smok wawelski byliście zawsze silniejsi ode mnie. Co teraz znaczy smok Sforzów? Niente! Niente! Choć pono straszył przez tyle lat! Prawda, jeszcze i to. Jad smoczy... Nawet ty kazałaś w obawie przede mną zamykać na klucz wino, wodę. Naprawdę bałeś się otrucia? Caro mio! To wymysł Habsburgów. Byłam tak nieostrożna, że stanęłam im na drodze do krakowskiego tronu. Myślałam także inaczej niż twój ojciec, inaczej niż Tarnowski. Czy to znaczy źle? Nie wiem. Ale w tym kraju, któremu życzyłam jak najlepiej, nie zostaje po mnie tyle, ile chciałam. Zdobyłam, trudząc się niemało, wiele złota, tak, ale żadnych przyjaciół. Nie słyszę ani pochwał, ani słów zachęty, zrozumienia... Teraz chciałam użyć swoich wpływów w sprawie unieważnienia twojego ostatniego małżeństwa. I także ubiegł mnie król rzymski. Dlatego mówię wreszcie: basta! Mam dosyć zawodów, goryczy. Chcę odmiany! Innych ludzi, życzliwego nieba. Muszę, jak pisałam w liście, żeby wyzdrowieć na duszy, na ciele, pojechać do Bari. I to presto!

– Że musicie – staram się zrozumieć, ale nie na tych warunkach, jakie były wymienione w liście.

Zdziwiła się, wyglądała na zaskoczoną.

– To znaczy?

– Bez wywiezienia aktów nadania ojca, złota z waszego skarbca i sum posagowych.

Zacisnęła palce na srebrnej gałce laski, jej twarz pokryła się czerwienią.

– To tak? Mam jechać jako nędzarka? Żebraczka? Ja, polska królowa? A jeżeli pojadę i wywiozę wszystko, co zechcę?

– Nie dam na to zgody – odparł bez namysłu.

Wstała. Potężna, odziana we wspaniałe szaty, wciąż jeszcze budząca lęk. Mówiła już teraz po dawnemu głośno, rozkazująco:

– Jak widzę, na Wawelu nie zmieniło się nic! Dawniej słyszałam często "nie" od Zygmunta, teraz tak samo odpowiada August. Tedy nie pojadę do Italii, mój synu?

– Powiedziałem: nie.

– A ja mówię: si! – krzyczała już. – Certamente si! Pojadę!

A ponieważ wstał również, choć milczał, zaczęła iść ku drzwiom, stukając mocno laską. Ale widać nie dlatego, że opuszczały ją siły, bo przystanęła na chwilę w progu, odwróciła się i rzuciła mu prosto w twarz:

– Zapamiętaj to sobie: pojadę!

Wyjechała z Krakowa na Mazowsze już następnego dnia i zatrzymywała się na wszystkich postojach krótko, poza tym jednym, w klasztorze, gdzie poszła pieszo na grób Dosi i płakała nad jej mogiłą, co zdumiało Pappacodę, który widział łzy w oczach królowej tylko na pogrzebach Alifia, Krzyckiego i biskupa Gamrata. Ale tamci byli jej doradcami, dwaj ostatni członkami triumwiratu, ta zaś karliczka służyła ostatnio za poduszkę do grzania stóp w zimnym zamku jazdowskim. Czyżby więc ceniła wierność i ślepe oddanie swojej osobie bardziej niż miłość, podziw dworaków, okrzyki tłumów?

Podszedł do Mariny, chcąc ostrzec dworkę.

– Uważajcie, żeby nie przywiązała się teraz tak do Zuzanny, jak do nieodstępnej Dosi.

Spojrzała na niego z odrobiną pogardy.

– Za kogo mnie macie? Oczy mam tak samo do patrzenia, jak i wy. Płakała dzisiaj. Może dlatego, że wzburzyła ją odmowa króla? Ale przysięgam, że nie będzie miała łez w oczach przy rozstaniu z Zuzanną.

– Myszkowska już wie, że nie pojedzie do Italii? – zapytał.

– Nie. Ale dowie się, kiedy obmyślę powód, żeby ją oddalić. Uważajcie. Ktoś idzie za nami...

Przyśpieszyli kroku i wyszli za furtę cmentarza na czele orszaku królowej, tuż za nią.

Zaraz po powrocie do Warszawy Bona kazała zawieźć się do miasta, a potem długo w noc sprawdzała z panem Chwalczewskim rachunki, czytała podania i prośby swoich poddanych. Oboje Italczycy, którzy znali ją tak dobrze, że wyczuwali każdą zmianę w nastrojach, wpadli w popłoch. Wyglądało na to, że żal jej rozpoczętych prac, bogacącego się dzięki niej miasta, żal pięknego widoku ze wschodnich okien na szeroko rozlaną Wisłę. Ceniła wdzięczność, a Warszawa miała za co być wdzięczna swojej ducissae Masoviae. W Krakowie dzięki niej kształciło się już przeszło stu trzydziestu synów rzemieślników i mieszczan. Ostatnio postawiono folusz do spilśniania zgrzebnej wełny nad rzeką Dmą. Pożar? Od dwóch lat miasto wciąż jeszcze drewniane, stłoczone na niewielkiej przestrzeni między murami, nie paliło się ani razu, mimo że ogień zniszczył poszczególne domy.

Zainteresowała się też znowu losem córek. Zajęta sprawami politycznymi, zarządem dóbr i pomiarą włóczną nigdy nie miała dla nich dosyć wolnego czasu. Teraz zaczęła częściej spraszać gości, pisywać listy do swej pasierbicy Jadwigi, aby wśród obcych książąt i królów wymieniła tych, którzy nadadzą się na małżonków.

Dopiero jednak rok pięćdziesiąty piąty przyniósł pomyślną wiadomość: książę Brunświku Henryk prosił o rękę królewny Zofii.

– Nie pytam, czy powiesz "tak" – tłumaczyła Bona najstarszej z trzech niezamężnych córek – bo trudno rzec "nie" mając przeszło trzydzieści lat.

– Mówią o nim Henryk Młodszy – zauważyła królewna. – Czy nie wydam mu się zbyt stara?

– Młodszy, bo jego ojciec był także Henryk. Ale ten twój już chyba sześćdziesiątki dobiega. Musicie się śpieszyć oboje, jeżeli...

– Jeżeli...? – powtórzyła Zofia.

– ... na tronie brunświckim ma zasiąść książę z tejże dynastii. Milczały chwilę obie i nagle Zofia, co nie zdarzało się dotychczas nigdy, przypadła do kolan matki.

– Musi być właśnie ten? Żaden naprawdę młodszy nie mógłby zostać moim mężem?

Królowa musnęła dłonią czoło, a potem policzek córki.

– Między twoim ojcem a mną było ćwierć wieku różnicy. A może i nawet więcej? – Jej głos był łagodny, cichszy niż zawsze. – I przez pierwsze lata, rodząc mu sześcioro dzieci, nie mogłam skarżyć się jako niewiasta na podeszły wiek małżonka. Może i ty znajdziesz szczęście z owym niemłodym już Henrykiem Młodszym i dasz mu syna?

– Gdybym mogła wybierać... – szepnęła królewna.

Głos Bony brzmiał już szorstko.

– Ale nie możesz. Król godzi się na to małżeństwo i damy ci tyle tysięcy złotych posagu, ile masz lat. A także, jak kiedyś Jadwidze, kilkanaście koni z mojej stadniny. Uśmiechnij się.

– Nie mogę... – wyszeptała Zofia.

– Tedy gotuj się do drogi.

– Już?

– Do drogi ze mną. Jadę sprawować sądy do Łomży. W drodze będzie czas i na długie rozmowy, i rady, które przydadzą się przyszłej księżnej brunświckiej.

– Ale czy...?

– Co jeszcze? – przerwała już ostro.

– Czy będę mogła jako swoją dworkę zabrać Zuzannę?

– Myszkowską? – zdziwiła się królowa. – Jest starsza od ciebie, a masz przy sobie panny młode i od niej ładniejsze.

– Tak, ale Marina twierdzi, że tamta przydałaby się bardziej w Brunświku niż w Warszawie. Zna język obcy...

– Tak powiedziała Marina? – powtórzyła ze zdumieniem Bona.

– Nie powinnam była tego powtarzać? – przeraziła się Zofia.

– To nie to. Nie to! Muszę wiedzieć o wszystkim, co dzieje się na moim dworze. Benissimo, Pomyślę i o tym, ażebyś pojechała do Brunświku z kimś, kto będzie twoją ostoją, podporą...

Tego samego wieczoru, wstając z klęcznika, spytała nagle Mariny.

– Nie lubisz Zuzanny? Dlaczego?