– To może skończyć się walką, jak w Polsce z wiedeńskim Ferdynandem – zauważył Musso..
– E alliora? – krzyknęła, – Walka to mój żywioł! I mam nadzieję, że stoczymy ją razem, że znajdę w was sprzymierzeńców. Radam wielce z uroczystości powitania – dorzuciła po chwili. – To wzruszające zobaczyć po tylu latach dom młodości i dzieciństwa. Prawda! Gaetano... Chcę mieć tego masztalerza i sługę mojej matki przy sobie.
– Czyż nie jestem najwierniejszym, stale obecnym sługą najjaśniejszej pani? – próbował sprzeciwiać się Pappacoda, ale Bona odparła, wstając:
– Doradca to inny rodzaj sługi. Jak na pierwszą rozmowę powiedzieliśmy sobie dosyć. Czas wypocząć po długiej podróży. Żegnam eminencję i was, burgrabio. Nie wątpię, że zobaczymy się znowu już w dniach najbliższych...
Nazajutrz obeszła niszczejący zamek oraz obejrzała kaplicę. Po przyklęknięciu przed obrazem świętego Mikołaja, zwróciła się do towarzyszących jej Villaniego i Pappacody.
– Teraz, kiedy jestem w zamku, trzeba będzie wszystko odnowić, a także pozłocić ołtarz patrona Bari. Chcę tu przebywać w blasku świec płonących w wielu świecznikach i w dymie kadzideł jak w katedrze na Wawelu.
– Na to potrzeba dużo złota – zauważył skarbnik.
– Przywiozłam go dosyć – zgromiła go – aby ozdobić te mury. Santa Madonna! Widzę je znowu! A przed laty mówiłam do principessy Izabeli, że nigdy już tutaj nie wejdę.
– Nie pojmuję, dlaczego? – spytał Villani.
– Bo nie myślałam, że ja, polska królowa, będę zmuszona opuścić Kraków. Ale wracajmy do zamku. Zastałam go tak pustym jak niegdyś Jazdów, ale Deo gratias mam czym przyozdobić i te komnaty. Czy Wilga doprowadził cały tabor w należytym porządku? Tak? Tedy daję wam, signor Pappacoda, jeden dzień na wyładowanie wozów i przeniesienie skrzyń do tutejszych lochów.
– Wedle rozkazu najjaśniejszej pani... – odparł.
Przeszła się jeszcze po ogrodzie, ale skończywszy przegląd rodowej siedziby, westchnęła.
– Dziwne wydaje mi się po latach niebo Italii, zupełnie gładkie, bez obłoków. Jednakże... I tutaj nadciągają chmury, choć zgoła inne. Pewność Filipa, że uzyska ode mnie to, czego odmawiałam uparcie jego ojcu. Pretensje Caraffy... Chociaż, kto wie? Jeżeli król Hiszpanii wraz z dożą wyruszą przeciw Rzymowi, kardynał Neapolu musi stanąć po stronie swego krewniaka – papieża. A wtedy stałby się moim sprzymierzeńcem, nie wrogiem.
– Czy mógłbym w tej sprawie coś zdziałać już teraz? – spytał Pappacoda.
– Może... – odparła po chwili namysłu. – Zastanowię się nad tym po objechaniu z Villanim ziem księstwa. Muszę zobaczyć sama, co zniszczyli tutaj komisarze cesarscy, a czego nie dopilnowali moi słudzy.
Odjechała nazajutrz z samego rana, a Marina, stojąc przed frontonem zamku wraz z Pappacodą odprowadzającym królową do karocy, spytała ze zdziwieniem w głosie:
– Tak zawsze przenikliwa, nieufna i nie domyśla się?...
Ale skarbnik Bony patrzył w ślad za pojazdem i zaprzątnięty jedną tylko myślą, mruknął:
– To nie Polska, tylko Bari. I niech ten starzec nie sądzi, że oddam mu klucze, które przy powitaniu rzuciła mi królowa.
– Pytałam o sprawy ważniejsze – nalegała Marina. – Ona naprawdę nie domyśla się, że po rozmowach w Wenecji poseł hiszpański liczy na was jako na sojusznika króla Filipa?
Pappacoda rozejrzał się wokół i odpowiedział szeptem:
– Mówcie ciszej. O tym nie wie nikt prócz nas dwojga. Dawajcie też baczenie na dawnych dworzan i sługi principessy. Będą niechętni nam, dla nich już obcych.
Skinęła głową.
– Certo. Ich niechęć czuję już teraz, ale dam sobie radę z dworem, baczcie tylko, aby Gaetano nie stał się takim jej cieniem jak karlica Dosia.
– Cieniem, cieniem – zamruczał gniewnie Pappacoda. – Dla mnie ważniejszy jest od cienia żywy człowiek, burgrabia Villani.
Tego samego dnia królowa stwierdziła przy wieczerzy:
– Objechałam część moich włości. Santa Madonna! Jakże teraz wydają się one...
– Jakie? – zapytał niespokojnie Pappacoda.
– Małe – odparła z żalem. – Ani tu borów dziewiczych, ani bezkresnych pól i łąk... Wszystko ugłaskane, ujarzmione ręką ludzką i... małe. Szkoda, że tak żałośnie małe.
– Ten zamek to nie Wawel – mruknął Italczyk.
– Teraz – sprostowała. – Ale każę upiększyć go makatami, kobiercami i sprzętem przywiezionym z Mazowsza.
– Miłościwa pani wyda ten rozkaz burgrabiemu Villaniemu? – zapytał. – I będzie miał dostęp dc przywiezionych skrzyń? A także do naszego złota, które wysyłałem z Krakowa do bankierów Neapolu?
– Naszego? – obruszyła się. – Dlatego, żeś w Polsce miał pieczę nad moim skarbcem?
Spokorniał i zaczął się tłumaczyć:
– Myślałem o złocie najjaśniejszej pani, o którym Villani nic nie wie.
– Bene. Rozmyśliłam się – rzekła po chwili. – Zliczysz i rozpakujesz część skrzyń sam. Za kilka dni pojedziesz do Neapolu.
– Jako kto? – zdziwił się. – Burgrabią Bari jest Villani. Ja znowu jestem przy nim nikim, jak przy Alifiu.
– Kiedyś w Krakowie mówiłeś podobnie. Niech będzie. Pojedziesz wybadać, co myśli o planach Filipa kardynał Caraffa, jako mój skarbnik i burgrabia Bari. Ale Villani dowie się o tym dopiero po twoim powrocie.
– Wdzięczność moja... – zaczął Pappacoda, lecz nie dała mu skończyć.
– Liczę na nią. Wytłumaczysz kardynałowi, że nigdy nie oddam Habsburgom moich księstw. I że dla niego byłoby lepiej, abyśmy zawarli sojusz przeciw królowi Hiszpanii, w obronie zagrożonej Romy.
– Bari nie ma takiego rycerstwa, jak Polska. Czym mogę go przekonać?
– Właśnie tym złotem, które wysyłałeś do bankierów Italii. Tylko bez żadnej przesady. Suma ma być na początek niewielka, bo i on może niewiele. Chyba że uzyska od ojca świętego unieważnienie małżeństwa Augusta.
– Jeżeli jednak zetknę się tam z namiestnikiem Neapolu i z którymś z posłów Filipa, choćby hrabią Broccardo, co mam mówić?
– Na razie nic. Zobaczymy, jak się rozegra ta gra... O Dio! Jak dawno już nie wpływałam na losy krajów, ludzi, nie zjednywałam sobie stronników! A przecież powinnam rządzić! Być sobą, Boną d'Aragona!
Zabezpieczysz skrzynie ze złotem oraz kosztownościami w podziemiach, resztę wydasz Villaniemu dla przyozdobienia zamku i wyjedziesz zaraz potem. W Neapolu będziesz pilnie zbierał wieści, nawet plotki. Muszę wiedzieć, co zamyśla król Hiszpanii...
*
Zamek został wysłany kobiercami, ściany pokryły jedwabne obicia, a na stolikach z hebanu stały srebrne puchary, czarki i wazy pełne różnobarwnych kwiatów. Wieczorem w kryształowych żyrandolach z weneckiego szkła płonęły setki świec, ale zamku nie odwiedzał nikt i już po; tygodniu królowa odczuła nudę. Nie było wokół niej tego gwaru oraz zamętu, do jakiego przywykła w Krakowie i w zamku jazdowskim, a który towarzyszył nawet jej przejazdowi przez ziemie Italii. Przypomniały się te złe czasy, kiedy w oczekiwaniu na kolejną córkę przebywała w swoich wawelskich komnatach zupełnie sama, licząc dni do powrotu Zygmunta z wyprawy wojennej. Skarżyła się wtedy na samotność, ale zawsze miała przy sobie Wolskiego, Alifia i Kmitę. Tutaj zaś... Villani i Marina. Santa Madonna, czyż po to jechała tak długo i tak daleko, aby obcować ze swoimi sługami? O leczeniu gardła nie było już mowy, ponieważ chrypka ustąpiła sama.
– Krzyczałam i byłam chora. Milczę i jest mi nudno, nieznośnie nudno! Nie mogę czytać od rana do wieczora, nie mogę objeżdżać wciąż tych samych winnic i pomarańczowych czy oliwkowych gajów. Słyszysz, co mówię?