Stary sługa principessy Izabeli dopiero przy fruktach i mocnym słodkim winie odezwał się nie pytany:
– Darujcie, miłościwa pani, ale od paru dni nie mogę zdobyć się na odwagę, aby zapytać... – głos mu się załamał i zamilkł.
– O co? Słucham uważnie – ośmieliła go królowa.
– Czy to prawda, że signor Pappacoda wyjechał do Neapolu jako burgrabią Bari?
– Kto śmiał wam o tym powiedzieć? – zmarszczyła groźnie brwi.
– Powiedział komuś przed odjazdem, że w Italii będzie o wiele więcej znaczył niż w Polonii.
– Głupiec! – mruknęła Bona.
– Zarządzałem dobrami Sforzów przez z górą czterdzieści lat. Wiem, że wszystko ma swój kres – skarżył się Villani. – Ale czy właśnie teraz muszę odejść, kiedy Bari znów ma swoją principessę, a zamek odżył, wrócił do dawnej świetności?
– No, no! – zaprzeczyła. – Jesteście nadal moim burgrabią i Pappacoda skłamał, chociaż...
– Rozumiem. Dla nas dwóch nie będzie tutaj miejsca.
Namyślała się przez chwilę nad odpowiedzią.
– A gdybyście samodzielnie, jak dotychczas, zarządzali Rossano?
– Rossano to nie Bari – odparł ze smutkiem.
– Si – przyznała. – Chciałam mieć w was przyjaciela, doradcę. Pappacoda jest ambitny, żądny władzy, ale będzie musiał zrozumieć, że zarządców w Bari może być tylu, ilu ja zechcę.
Pochylił głowę, wyraźnie ujęty, wzruszony.
– Wierzę w sprawiedliwość, miłościwa pani – wyszeptał.
– Tak więc jako mój doradca powiedzcie, burgrabio, na kogo mogę tutaj liczyć, komu naprawdę zaufać? Biskup Musso?
– Si, Całkowicie oddany.
– Kardynał Caraffa z Neapolu?
– Byłbym ostrożny w ocenie. Biskup Bari lęka się jego wezwań i kiedy tam jedzie odprawia uroczyste nabożeństwo przed ołtarzem naszego patrona, świętego Mikołaja. Nie wiem, czy miłościwa pani słyszała o tym, że papież rzucił klątwę na Filipa? Król Hiszpanii, Aragonii, Neapolu, Sycylii, Sardynii, król zamorskich posiadłości w Ameryce, książę Mediolanu, Lotaryngii, Burgundii, Luksemburga i wielu hrabstw w Europie został wyklęty na czas bitwy i pokoju, na czas modlitw i postów, gdy mówi i gdy milczy, gdy je i pije, a światło w jego oczach winno tak zagasnąć, jak zapalona świeca, którą papież, zdmuchnąwszy, rzucił z okna katedry świętego Piotra na głowy tłumnie zebranych rzymian.
– Cóż to za wspaniałe teatrum – szepnęła królowa. – A gdzie był wtedy jego krewniak, kardynał Caraffa?
– Stał tuż za nim i cisnął swoją świecę także w dół, na plac czerniejący od zebranego tam tłumu. On jeden. Inni kardynałowie nie byli tak zuchwali, aby powtórzyć gest swojego pasterza.
– Czyżby jego krewniak aż tyle znaczył w Rzymie – spytała.
– Tak, miłościwa pani, znaczy tam niemało i wiele może...
Jeszcze tego wieczoru królowa pisała sama długi list, który po zalakowaniu oddała Marinie ze słowami:
– Każesz wysłać to pismo do Neapolu, do Pappacody. Dzisiejszej nocy, przez umyślnego kuriera. I nikt nie ma o tym wiedzieć. Nikt, prócz konnego posłańca.
Marina przeszła przez ciemne już komnaty zamku ze świecą w ręku i po przekroczeniu progu swojego pokoju przekręciła klucz w zamku. Małym, ostrym sztyletem podważyła pieczęć i przeczytała pismo. Było ono ostrzeżeniem przed posłami hiszpańskiego króla, a zarazem rozkazem: Pappacoda ma zjednać sobie kardynała i wymóc na nim wstawiennictwo do papieża w sprawie rozwiązania ślubów Zygmunta Augusta.
– Tajemnica – mruknęła do siebie, chowając list do schowka w sekretarzyku. – Bene. To będzie tajemnica.
Zaraz potem zasiadła do pisania sprawozdania dla Pappacody. Niech czyni, jak zamierzył, królowa nudzi się, a jej nuda jest groźniejszym wrogiem Habsburgów niż zbrojne hufce. Przejęła pismo, w którym Bona domaga się pozyskania względów kardynała Neapolu, ale w tej chwili nie unieważnienie małżeństwa Augusta zaważy na losie ich obojga oraz księstwa Bari, tylko nuda principessy...
Zapieczętowała list, odcisnąwszy na czerwonej powierzchni laku herb Sforzów. Ten sygnet Bony zginął jeszcze w Krakowie, przed wyjazdem do Warszawy, i wszyscy zdążyli już o nim zapomnieć. Tak więc posłaniec, który wyruszy tej, jeszcze nocy do Neapolu, będzie pewny, że jest gońcem principessy, że wiezie pilne i tajne pismo od niej samej...
*
Pappacoda powrócił po dwóch tygodniach i Bona dawała już odczuć swemu otoczeniu, że nie jest zadowolona z pobytu w Bari. Po dawnemu, choć nadworny medyk di Matera zalecał jej spokój, ciskała na cenne kobierce wszystko, co znalazła pod ręką, najmniejszy sprzeciw budził w niej gniew. Nie znosiła czekania, a teraz musiała czekać zarówno na listy z Polski, jak i na gońców Pappacody. Kiedy jednak przybył on sam, nie była pierwszą, z którą odbył ważną, choć krótką rozmowę. Marina zabiegła mu drogę do komnat królowej, pytając:
– Dostaliście moje pismo?
– Si. – odparł. – A co było dokładnie w jej liście?
– Żebyście zjednali dla planów królowej kardynała Caraffę i przekonali go, że można unieważnić śluby Augusta z krewniaczką drugiego stopnia. Oto jej pismo.
– Pisaliście w swoim, aby działał w myśl dawnych planów. Benissimo. Działałem i kardynał będzie bruździł.
– Poseł Filipa bardzo z tego rad?
– Sicuramente Si.
– Ale ona nudzi się tutaj i to jest groźne.
Pappacoda roześmiał się nagle.
– Bezczynność nie jest dla wytrawnych graczy. Ale wplącze ją w taką grę, że od jutra nudzić się przestanie…
Był rad z siebie, jednakże Bona powitała go kwaśno. Po co siedział aż tak długo? Miał tylko rozmawiać z kardynałem, unikać grandów hiszpańskich. Tak czy nie?
– Si – przyznał skwapliwie.
– Tedy tłumacz się, mów.
– Uczyniłem wszystko, co było w ludzkiej mocy, aby zjednać i przekonać Caraffę. Obiecał, że będzie po naszej stronie i wstawi się do ojca świętego. Jednak ważniejsza od tej jest inna wiadomość: w czasie mojego pobytu wicekról, namiestnik hiszpańskiego króla w Neapolu, ciężko zachorzał i liczą się teraz tam z jego rychłym zgonem. Udało mi się przekonać hrabiego Broccardo...
– Miałeś unikać postów Filipa – przerwała.
– Ale sytuacja zmieniła się tak – tłumaczył – że musiałem pertraktować i z nimi.
– I do czego udało ci się namówić hiszpańskiego granda? – spytała zgryźliwie.
– Przekonałem go – odparł – że jedynym, najlepszym następcą po śmierci namiestnika byłby ktoś z rodu... Sforzów.
Patrzyła na niego zdumiona, wstrząśnięta.
– Odważyłeś się to powiedzieć? – spytała dopiero po chwili.
Skinął głową.
– Więcej. Wymieniłem imię: Bona Sforza d'Aragona.
– O Dio! – westchnęła. – A cóż on?
– To jeden z posłów króla Filipa. Musi zwlekać i namyślać się, nim podrzuci taką myśl w Madrycie.
– Za ile? – spytała krótko.
– W rozmowach hrabia był twardy i nieustępliwy – cedził słowa burgrabia.
– Pytałam, ile chce? – powtórzyła już niecierpliwie.
– Tymczasem dwadzieścia tysięcy dukatów dla siebie, ale... Nie ukrywa, że król Filip nie odda takiego namiestnictwa za darmo.
Odparła żywo, z dawnym błyskiem w oczach.
– Wiem, że za beneficja i tytuły trzeba płacić, chyba jednak... nie zrzeczeniem się lenna Bari po mojej śmierci?
– No, no! Hrabia myśli, że Filip zadowoliłby się teraz pożyczką. Oni wiedzą, że najjaśniejsza pani wysyłała z Polski złoto do Neapolu.
Zmarszczyła brwi.
– Wiedzą? Od ciebie?