– No! – zaprzeczył. – Wiedzą od habsburskich ajentów i od tutejszych bankierów.
– Co mówił hrabia Broccardo?
– Że potrzeba im pieniędzy na wojnę z Rzymem, z Francją...
– Nie dam ani dukata na wojnę z papieżem i chcę mieć za sojusznika kardynała Caraffę. Natomiast, jeżeli mają ochotę wojować z Walezjuszami...
– Kto wie, czy nawet nie przed wyprawą na Rzym? – wyjaśniał pośpiesznie .
– Niechże wojują za moje pieniądze i za przyrzeczenie, że zostanę namiestnikiem Neapolu. Ale kto mi za to poręczy?
– W razie zgody miłościwej pani – sam król.
Namyślała się, wreszcie zadała pytanie ostatnie:
– Czy w królestwie Filipa byłabym jedyną niewiastą na tym urzędzie? Należy sprawdzić, czy to jest możliwe, zgodne z prawem.
– Sprawdziłem od razu – zapewniał Pappacoda. – Regentką czy też namiestnikiem króla w Niderlandach była ciotka cesarza Carolusa, arcyksiężna Małgorzata. A to kraj niełatwy do rządzenia, rozdarty przez religijne wojny. Sroży się tam inkwizycja.
– Opowiesz mi o niej później. Czy poza krewnymi Filipa ktoś nie z Habsburgów mógłby zostać namiestnikiem?
– To Filip ustanawia w Hiszpanii prawa, sam jest prawem. Hrabia Broccardo zaręcza, że wszystko jest możliwe, zwłaszcza że miłościwa pani mogłaby zasilać jego skarbiec.
– Starczy. Czy wymienił sumę, za jaką Filip oddałby namiestnictwo?
– Jeszcze nie. Jak mówiłem, Broccardo musi sprawdzić, czy taki układ poręczy król.
– To wieści dziwne, aczkolwiek ciekawe. Nie wyrzucę dukatów bez pisma od Habsburga. Trzeba też sprawdzić, czy ten grand nie chce tylko zarobić na pośrednictwie?
– Hrabia ma przybyć sam do Bari za tydzień. Ale sicuramente. Trzeba sprawdzić.
– Bene – zakończyła rozmowę. – Pomyślę nad tym. Kiedyś płaciłam drogo za jednanie Augustowi sojuszników na Litwie. Teraz... Si, teraz kupować będę tytuły nie dla niego, mego syna, ale dla siebie...
Pappacoda skłonił się i wyszedł. Królowa klasnęła w dłonie.
– Marina! – zawołała donośniej niż zwykle. W jej głosie była znowu dawna siła. – Każ przygotować szaty noszone przeze mnie na Wawelu.
Stojąca w progu dworka odważyła się przypomnieć:
– Miłościwa pani była wtedy szczuplejszej kibici…
– Poszerzyć można każdą. Chcę je zobaczyć.
– I suknie wyszywane złotą nicią, najstrojniejsze? Ozdobione cennymi kamieniami? – pytała zdumiona Marina.
– Tamte piú tardi. Teraz te, w których wyglądam najmłodziej.
– Mają być gotowe kiedy?
– Do końca tygodnia. Chcę w nich wyglądać tak, jak kiedyś w Krakowie. Nie patrz tak na mnie. Będzie, jak zechcę.
Następnego dnia raz jeszcze wezwała Pappacodę. Była nieufna, ich rozmowa wyglądała raczej na przesłuchanie.
– Ile lat ma obecny namiestnik Neapolu? – spytała.
– Wygląda na sześćdziesiąt – odparł po namyśle.
– Incredibile! – zadrwiła. – Nie widziałeś chorego, a wiesz, jak wygląda? I po co kłamiesz? Widzę cię na wylot. Wiem także, żeś chwalił się, wyjeżdżając, nowym tytułem. Perché? Uraziłeś signora Villaniego, a on – nie ty – wie, na ile lat wygląda namiestnik. I dlatego za tydzień on powita hrabiego Broccardo jako burgrabia Bari.
– Tak być nie powinno. Hrabia może przestać mi ufać... – wyjąkał skarbnik.
– Zaufa złotu. Byłeś moim posłem, i starczy. Jak Filip w Hiszpanii, ja stanowię prawa w Bari.
– Miłościwa pani, gdybym jednak mógł powitać... – niemal błagał Pappacoda.
– Basta! – krzyknęła. – Powiedziałam: nie.
Odszedł wściekły i natknąwszy się w sąsiedniej komnacie na Marinę, wybuchnął:
– Kiedyś pożałuje swoich słów. Jesteście chmurni? Także w niełasce?
– No. Na szczęście nie ma tu polskich dworek, ale nie ma też i karłów. A chce je mieć koniecznie.
– Jak namiestnictwo Neapolu. Gdybym wiedział, że pragnie znów rządzić, ustanawiać prawa, byłbym ostrożniejszy.
– W działaniu czy w słowach? – spytała drwiąco.
– Za dużo chcecie wiedzieć – mruknął. – Lepiej szukajcie karłów...
*
Kilka dni później weneckie zwierciadło ukazało królowej jej własną twarz, ale młodszą więcej niż o dziesięć lat. Uróżowane policzki, kryza z koronek zasłaniająca więdnącą szyję, na jasnych włosach nie ciemny czepek, tylko purpurowy aksamitny toczek. Dawna suknia uszyta na wawelski festyn czyniła ją szczuplejszą, drogie kamienie naszyjnika zwisającego spod koronek na piersi oślepiały blaskiem.
– Jak wyglądam? – spytała, odwracając się do Mariny.
– Tak samo jak kiedyś, gdy w Krakowie oczy wszystkich wyrażały zachwyt – przyznała dworka.
– Si. Trochę barwiczki, blask w oczach i żelazna wola, a nie ma już królowej wdowy. Czuję się znowu godna hołdów, podziwu... Popraw z boku fałdy sukni...
Majestatyczna, wspaniała przeszła do audiencyjnej sali zamku i zasiadła na podwyższeniu, na złoconym fotelu principessy Izabeli. Odkąd przyjechała do Bari, czyniła to dopiero po raz drugi, choć często patrzyła z żalem na opustoszały tron matki.
– Zgaś świece w najbliższych lichtarzach, wolę rozproszone i słabe światło kinkietów bocznych...
Grand hiszpański przekroczył próg pierwszy, jednakże krok za, nim, po jego bokach, szli obaj burgrabiowie: Villani i Pappacoda. Na ten widok Bona zmarszczyła brwi, ale natychmiast coś jakby uśmiech pojawił się na jej wargach. Była znowu pogodna, życzliwie patrząca z wyżyn tronu na zbliżającego się posła króla Filipa. Miał na sobie ubiór z czarnego aksamitu, agrafa z diamentów iskrzyła się przy szyi. Jego twarz, bystre i przenikliwe oczy przypominały dumnego pana na Wiśniczu. Kto wie zresztą, czy ten grand nie znaczył lub też nie chciał znaczyć tyle, co Kmita za rządów triumwiratu w ostatnich latach życia króla Zygmunta?
Skłoniwszy się, zamiótł niemal posadzkę piórami kapelusza.
– Mam zaszczyt pokłonić się nisko przed władczynią Bari w imieniu mego pana, króla Hiszpanii, Niderlandów, Neapolu, władcy Mediolanu, Sycylii i krajów zamorskich.
– Witajcie, hrabio. Przywozicie jakieś posłanie od króla Filipa? Może listy? – spytała dając mu dłoń do ucałowania.
Zaprzeczył ruchem głowy.
– Polecono mi tylko przeprowadzić wstępne rozmowy. Od siebie pragnę złożyć hołd najjaśniejszej principessie italskiej, a jednocześnie polskiej królowej.
– Ale chyba zdążyłeś, hrabio, porozumieć się z Madrytem? Inaczej o czym moglibyśmy mówić?
Nie próbował nawet udawać, że się namyśla.
– O pożyczce, o której wspominałem burgrabiemu Bari.
– Jednemu z burgrabiów – sprostowała natychmiast. – Bene. Ale wy macie na myśli wydatki na wojnę, a ja namiestnictwo Neapolu.
– Si – przyznał – namiestnictwo, ale dopiero, gdyby...
– Wiem – przerwała. – Jaki stan zdrowia chorego?
– Zły, niestety. Przybyłem właśnie dlatego...
– Ach tak... Czy wysokość sumy była już wymieniana przez króla Filipa?
– Nie raz i nie dwa. Hiszpania potrzebuje jeszcze przed kampanią jesienną z górą... – zawahał się tylko na chwilę – czterystu pięćdziesięciu tysięcy dukatów.
– Ależ to suma olbrzymia!
– Sądzę – rzekł z uśmiechem – że regina Poloniae ma dość złota w bankach Neapolu?
– Na potrzeby własne i mojej dynastii – odparła sucho.
– Jednak warto pamiętać – przypomniał z naciskiem – że dochody namiestnika Neapolu są bardzo znaczne. Poza tym król otoczyłby szczególną opieką księstwo Bari.
– Wolałabym, aby w zamęcie wojen o nim zapomniał – rzuciła.