Jednak sprawy zamieszek w Niderlandach i zaciągu na wojnę z Francją zeszły na razie na drugi plan wobec wieści, która wstrząsnęła całym światem: w klasztorze Świętego Hieronima w Yuste umierał władca, który panował niedawno na wielu kontynentach, pan połowy świata, cesarz Karol, teraz mnich, brat Carolus.
– Co o nim wiecie? – pytała Bona Villaniego. – Czy odbywał pokutę w tym klasztorze hiszpańskim? Czy naprawdę wzgardził nie tylko panowaniem nad połową Europy i Indiami Zachodnimi, ale też swoją sławą wielkiego wojownika i męża stanu?
Villani zmieszał się, ale po chwili namysłu spróbował dać odpowiedz, na niełatwe pytania.
– Miłościwa pani, nikt nie wiedział nigdy, co myśli naprawdę Karol Piąty. Wszystkie jego obietnice i listy były kłamliwe lub wykrętne, wszystkie podboje zamorskie dawały Hiszpanii złoto, a jednocześnie czyniły ludzi mniej ludzkimi. Twierdził zawsze, że aby coś zbudować, trzeba najpierw zburzyć. Mówią, że klęskę poniósł w życiu tylko raz: w walce z kacerzami w Niderlandach i w samej Hiszpanii. Poza tym... Jest połamany przez podagrę, poruszał się ostatnio z wielkim trudem. Medycy zakazali mu pić i jeść, polecali schudnąć. Wtedy to zrzucił ciężkie brzemię rządów na Ferdynanda i syna Filipa, a sam...
– Sam?
– Osiadł w klasztorze, ale złe języki nie oszczędziły i brata Carolusa, mnicha. Zamiast pokutować i schnąć na wiór jak inni bracia hieronimici, oddał się obżarstwu. Jadał trzy obiady dziennie i podobno sprowadzano dla niego ryby z Niderlandów, szynki z Estramadury, oliwki z Perejon, a kuropatwy oraz dziczyznę aż z Flandrii. Kucharze klasztorni musieli przygotowywać dla niego dziennie dwadzieścia potraw, z piwnic całej Hiszpanii słano do Yuste najlepsze wina, którego wypijał parę kwart przy każdym posiłku. Odbywał częste sjesty, tył, dokuczała mu coraz bardziej podagra. Medycy wciąż przestrzegali, ataki bólów w kościach i w stawach stawały się coraz częstsze. Mimo to czytywał podobno uważnie raporty swoich ajentów z Hiszpanii, Niderlandów i Burgundii, dyktował odpowiedzi na wszystkie prywatne listy. A teraz... Umiera za życia otoczony zakonnikami i przedstawicielami świętej inkwizycji. Nie słyszałem, żeby jedyny syn jego, Filip, powrócił z Brukseli do Hiszpanii. Może zdąży dopiero na pogrzeb?
– Byłaby to okropna śmierć – szepnęła królowa. – Chciałabym umierać wśród moich bliskich, jak król Zygmunt na Wawelu. Czy pochowają go jako mnicha, bez żadnego ceremoniału, który przysługuje cesarzom i królom?
– Tego nikt nie wie – odparł. – Chce być rzekomo pochowany w kościele Świętego Hieronima, na odludziu, ale zapewne po śmierci przewiozą trumnę do Grenady, gdzie spoczywają jego dziadowie i rodzice.
– Będę musiała wysłać, jak wszyscy królowie i jego dawni lennicy, moich posłów na uroczystości pogrzebowe – stwierdziła po chwili Bona. – Ale on jeszcze żyje, choć nie wiadomo, jak długie będzie konanie wielkiego grzesznika i największego z cesarzy naszego wieku. Jedźcie tedy wy, burgrabio, do klasztoru w Yuste. Bez rozgłosu, z dwoma dworakami i pachołkami dla ochrony przed rozbojem na gościńcach. Przywieziecie stamtąd do Bari nie tylko wieści o stanie zdrowia mojego wroga, Karola Piątego, ale i o pogrzebie mnicha Carolusa. A poza tym... Myślę, że tam, wśród wielu duchownych, którzy zjadą do Yuste z całej Hiszpanii i z Italii, dowiecie się więcej o kardynale Caraffie niż wasz krewniak w Neapolu...
– Burgrabia Pappacoda nie będzie rad... – zaczął Villani, ale przerwała mu gwałtownie:
– Jest tu obcy, nie był w Bari za czasów, gdy przyjeżdżali do was Alifio z Dantyszkiem. Jedźcie, i to presto. Nie chciałabym, abyście zwlekali tak, jak syn jego Filip, oby był przez ojca przeklęty!
Miał już wychodzić, kiedy powracając raz jeszcze do sprawy wysłanego przez niego raportu sprzed dwóch lat, spytała:
– Zaczekajcie. Naprawdę nie pamiętaliście, burgrabio, że od śmierci mego dostojnego małżonka przebywam w Masovii, to znaczy w Warszawie?
Po jego zmieszaniu, po rumieńcu wypełzającym na policzki i czoło była już pewna odpowiedzi, ale zaskoczył ją słowami:
– Miłościwa pani zechce darować staremu słudze, że wie za mało, ale dopóki przyjeżdżał tu biskup Dantyszek, mówił nam o Polonii, natomiast już od wielu lat... Ten kraj leży tak daleko, prawie na krańcach Europy i – odkąd zakon krzyżowy przestał werbować rycerzy z zachodu do krucjaty antypolskiej – tak rzadko słyszy się o nim. Nie wiedziałem, że kancelaria najjaśniejszej pani jest teraz poza Cracovią, gdzieś – na ziemiach Lithuanii...
Chciała sprostować, wołać o mapę i pokazać temu ignorantowi, gdzie leży Warszawa, ale pomyślała, że zdąży to uczynić po jego powrocie i że w tej chwili ważniejsza jest misja burgrabiego w Hiszpanii.
Jednakże cały dzień miała zepsuty: czyżby stąd, gdzie mówiono tylko o rozgrywkach między Anglią, Francją, Italią a Habsburgami, nie dostrzegano nawet kraju, który przywykła nazywać potęgą w środkowej Europie? Czyżby mylił się Zygmunt sądząc, że nie zmieni się wiele po zagarnięciu przez Austrię Czech i Węgier? Dla ludzi tutejszych wciąż jeszcze liczyło się imperium Carolusa, w którym nie zachodziło słońce. Jagiellonowie... Czyż naprawdę następował zmierzch tej dynastii? Także i z jej winy, ponieważ przyczyniła się do śmierci małego Olbrachta? Ponieważ, zamiast wiernie trwać przy Auguście i być podporą jego tronu, wyjechała do Bari i pozwoliła, aby słowo "Polska" dla niej samej stało się tylko wspomnieniem... Jazdów? Czy jest pewna, że leży na południe od staromiejskich murów? A może Mazowsze włączono do Litwy? Maledizione! Jeszcze parę miesięcy pobytu nad rybną zatoką, a i ona zapomni, że można słać gońców do Polski. Czemu tak rzadko wysyłała ich dotychczas? Nie zapomnieliby o niej, gdyby stąd, z Bari, szły nieustanne rozkazy do córek, do Chwalczewskiego, do Wilgi. Chciała riposare... Śmieszne! Załatwi tutaj unieważnienie ślubów Augusta, będzie nareszcie pewna, że srebrna kołyska nie stoi pusta, a wtedy przyjedzie na chrzest i zostanie na Wawelu na zawsze już, na zawsze...
*
Villani wyruszył w drogę do Hiszpanii ku niezadowoleniu Pappacody, ale Marina ostrzegła skarbnika królowej, że nie należy jej drażnić wymówkami, gdyż jest zaniepokojona brakiem listów z Polski i przewlekającą się chorobą neapolitańskiego namiestnika.
– Musicie ją zająć czymkolwiek, choćby odnawianiem kaplicy albo zamku w Rossano. Odkąd wyjechał Villani, gniewa się ciągle, tłucze kielichy, co prawda tylko te nadszczerbione w drodze. I coraz częściej mówi o wspaniałościach dworu w Krakowie, nawet... w Warszawie.
– Nie wspomina o unieważnieniu małżeństwa? O Caraffie?
– Si. Aż za często. Czeka chyba na jakieś wieści z Neapolu. Ale od kogo? Nie wiem.
– Ciekawe – mruknął Pappacoda. – A co do namiestnika... Ode mnie dowie się wkrótce, że biedak został tknięty paraliżem...
– A... I ten stan może trwać długo?
– Sicuramente. Rok, dwa.
Uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo.
– Deo gratias! – westchnęła Marina. – Czuj? się tak szczęśliwa w Bari...
Nie minął nawet tydzień, kiedy wczesnym rankiem Pappacoda usłyszał tętent konia pod oknem. Wychylił się i zbiegł pośpiesznie na dziedziniec, aby jako pierwszy zagadnąć posłańca: