– Pismo dla principessy?
– Nie. List z Neapolu od mojego pana, kawalera Villani, do burgrabiego.
– Daj i możesz wracać. To ja jestem burgrabią Bari. Niemal wyrwał z rąk umyślnego przejęte pismo i spojrzał w górę na okna komnat królowej. Zasłony nie były jeszcze rozsunięte, tedy już spokojnie ruszył w głąb ogrodu. Obejrzał dokładnie list, po czym złamał pieczęcie. Przeczytał raport kawalera Villaniego o planach oraz nadziejach kardynała Caraffy raz, potem drugi, i na twarzy jego wyraziło się najpierw zdumienie, a potem wściekłość. Sądził, że tutaj, w Bari, on jeden prowadzi niełatwą, lecz dobrze ukrytą grę. A tymczasem ten stary Villani... On? Wysłała go przecie do Hiszpanii. Czyżby więc sama królowa? Maledizione! Smok Sforzów miałby jeszcze w sobie tyle jadu? W pierwszym odruchu gniewu zgniótł pergamin, po chwili jednak zaczął go starannie prostować. Patrzył teraz w stronę zamku i namyślał się: wtajemniczyć we wszystko Marinę? Zataić przybycie posłańca czy też sfałszować treść listu? Stary Villani prędko nie wróci, a następnego gońca mógł odprawić w podobny sposób jak pierwszego. Miał czas. Miał bardzo dużo czasu...
Królowa próbowała rozproszyć nudę wlokących się dni, sprowadziwszy do Bari budowniczego, który zajął się odnowieniem zamku w Rossano. Odbyła nawet podróż do tej drugiej siedziby principessy matki, ale komnaty zamkowe wiały takim chłodem, takim opuszczeniem, że skróciła pobyt i wróciła do Bari, zdziwiona nie mniej od innych, że nie potrafi już z tym samym zapałem co na Litwie tworzyć coś z niczego, planować i karać za opieszałość w wykonywaniu poleceń.
– Czyżbym jak Carolus znudziła się władzą, wpływaniem na losy innych ludzi? – mówiła do towarzyszącej jej w drodze Mariny. – Ale nie, nie! Kiedy wrócimy do Bari, kiedy zaczną przychodzić listy od Villaniego, z Polski, z Neapolu, a Pappacoda zacznie składać codzienne raporty, znów poczuję się potrzebna, młodsza. Ruch. Konieczna jest ciągła odmiana!
Ale w Bari nie czekały na królową żadne listy ani dobre wieści, tedy narzekała znowu:
– Raporty Pappacody? Śmieszne, nieważne sprawy miasteczka i rybnej zatoki. Dawniej narzekałam wciąż na brak czasu. Trzeba było in permanenza udzielać audiencji, kaptować stronników, pouczać ludzi i mówić, mówić... A teraz? Żadnego dworu, żadnych dysput z dostojnikami, uczonymi. Wokoło pustka. Rozmowy, z kim? Z tobą? Z Pappacoda?
– Ale to od niego miłościwa pani dowiedziała się zaraz po naszym powrocie o pogorszeniu się stanu zdrowia namiestnika – przypomniała Marina.
– Santa Madonna! Paraliż. Wspaniała nowina! To może potrwać bardzo długo, a ja chciałabym działać już teraz. Minęło osiem miesięcy, odkąd siedzę tutaj bezczynnie, choć mogłabym rządzić w Italii albo na Mazowszu. Duszę się w ciasnocie zamku i parku Bari.
– Wyjazd do ciepłych źródeł mógłby nie tylko uleczyć gardło, ale także rozerwać, zabawić...
– Jechać?! – oburzyła się. – Teraz, kiedy każdego dnia może przybyć poseł z Neapolu z żałobną wieścią? Przyznać się, że podlegam chorobom jak ten ich namiestnik, że nie jestem już dość silna, młoda? Wyjdź! Stulta! Stulta!
A że dzień byt ciepły i słoneczny, wyszła sama do parku. Musiała zastanowić się, zrozumieć, co stało się z jej dawną żywotnością, energią, wiarą w siebie? Nuda i monotonnie upływające dni czy też jakaś skaza w niej samej, choroba duszy, zmęczenie umysłu? Nie, nie! Była zdrowa, gotowa do wprowadzania w czyn wielkich zamysłów, ujęcia mocną ręką steru rządów w królestwie neapolitańskim. Zmęczyło ją i znudziło po prostu czekanie, którego nie znosiła od najmłodszych lat. Czekała teraz bezczynnie na rozwój wypadków w Neapolu, na posłańców, na listy z Polski. Basta! Trzeba temu położyć kres. Sama wyśle gońca do kardynała Caraffy albo nawet do papieża i uzyska dla Augusta unieważnienie małżeństwa. To będzie działanie pierwsze, a drugie...
Jej rozmyślania przerwał szelest za plecami, czyjeś pośpieszne kroki. Odwróciła się gwałtownie i stanęła twarzą w twarz z obcym człowiekiem. Ogród był dobrze strzeżony, a ten mężczyzna wyglądał na świeżo przybyłego gońca, jego ubiór nosił na sobie ślady długiej podróży. Zobaczywszy ją, uskoczył w bok, za wysoki cyprys i dopiero wtedy uklęknął.
– Dio! Przestraszyłeś mnie. Kim jesteś?
– Posłańcem z Neapolu. Czekam tutaj od rana...
– Czekasz? Na co?
– Przywożę pismo od kawalera Villaniego.
– Dopiero teraz?! – krzyknęła gniewnie.
Ale on położył palec na ustach i rozejrzał się po alejach parku, zanim odpowiedział szeptem:
– Byłem tu już dwa razy i zawsze odbierał pisma nowy burgrabia. Teraz, kiedy mój pan wie, że signor Villani wyjechał do Hiszpanii, kazał oddać list do rąk samej principessy. Ale że bałem się wjechać na podwórzec, zostawiłem konia za murami parku...
– Bene. Zrobiłeś mądrze. Zostaw pismo pod drzewem i uciekaj stąd. A swojemu panu powiedz, żeby zawsze tylko przez ciebie przysyłał wieści do mnie. Zapamiętasz? Tylko do moich własnych rąk.
– Si.
– A teraz idź już. Presto!
Znikł za cyprysami, a ona, nagle lekka i zwinna, zeszła z alei na trawnik i podniósłszy pismo przełamała pieczęć. Była zrowu w swoim żywiole: coś działo się wokół niej, w tajemnicy przed dworakami przyjmowała gońców i kto wie, czy w tajemnicy przed wszystkim nie będzie wysyłała swoich ludzi do Neapolu, do Rzymu?
Ale podniecenie trwało krótko, ustąpiło wybuchowi wściekłości, gniewu. Szarpnęła jedną gałązkę cyprysu, drugą, wgniotła ją w trawę, a potem przeczytała powtórnie, ukryta w gąszczu drzew, posłanie kawalera Villaniego.
Donosił, że nie otrzymując żadnej odpowiedzi i dowiedziawszy się o wyjeździe stryja, ośmiela się przekazać osobiście królowej wieści zupełnie pewne: kardynał Caraffa obecnie znajduje się w Hiszpanii przy łożu Carolusa, jeżeli ten jeszcze żyje, gdyż ostatnio w Neapolu krążą wieści o zgonie ex-cesarza. Z kancelarii Caraffy nie wyszły dotychczas żadne pisma w sprawie unieważnienia małżeństwa polskiego króla, a hrabia Broccardo nigdy nie prosił kardynała o wstawiennictwo u papieża. Trzeba tedy starania zacząć od początku lub, po powrocie Caraffy z klasztoru w Yuste, wysłać do niego posłów w sprawie króla Zygmunta Augusta i jego małżonki Katarzyny. Kto odbierał listy w Bari? Umyślny twierdzi, że burgrabia. Jaki? Kawalerowi znany jest tylko jeden, jego stryj, prosi więc o wyjaśnienie tej dziwnej sprawy i o dokładne instrukcje.
Tedy Pappacoda... Nie był dość znacznym dostojnikiem, aby hiszpański grand musiał się z nim liczyć. A kiedy okazało się, że Broccardo, uzyskawszy pożyczkę, ma za nic własne obietnice, Pappacoda zaczął przejmować listy kawalera Villaniego. To dlatego nie pojechał z nią do Rossano, tłumacząc się atakiem wątrobianej kolki. Chciał być na miejscu, w Bari, aby odbierać od umyślnego słane z Neapolu pisma...
Mogła go wezwać, pokazać otrzymany ostatnio list i zapytać czemu nigdy nie poruszał z nią sprawy przeciągających się starań o unieważnienie małżeństwa Augusta. Ale co by to dało? Zrzuciłby całą winę na hrabiego Broccardo i wytłumaczył się chęcią zaoszczędzenia jej zawodu, dbałością o stan zdrowia królowej, której wiernie służył od tylu lat. Marina? Powtórzy wszystko staremu przyjacielowi. Należało więc udawać, że nic nie zaszło, i wysłać do Neapolu kogoś, kto mógłby dowiedzieć się prawdy od samego hrabiego. Tym kimś mógłbyś tylko biskup Bari, Musso... Że też wcześniej nie pomyślała o nim! Ile ważnych spraw załatwili przed laty dla pary królewskiej biskupi Międzyleski i Krzycki, jak sprawnie działał na dworze Carolusa polski poseł, Jan Dantyszek, biskup chełmiński. Kim był dla doradców hiszpańskiego Filipa Gian Lorenzo Pappacoda? Nikim, pośrednikiem w załatwianiu spraw pieniężnych, skarbnikiem Bony Sforza d'Aragona. Bene. Mając go na oku, trzeba teraz rozpocząć – jak radził Villani – sprawę od nowa. To śmieszne, aby przebywając w Italii, tak blisko Rzymu, nie mogła zdziałać więcej niż ongiś Dantyszek.