– Syna, z kim? Z Katarzyną? – zapytał.
– No! No! – krzyczała już stukając laską, ale nie zdołała zamknąć mu ust:
– Bo zgody na czwarte małżeństwo papież nie da, a w interesie Caraffy jest, aby Katarzyna...
– Była do końca żoną Augusta? Jako ostatniego z Jagiellonów?
– Niestety, na to wygląda – przyznał niechętnie.
– Allora... – dusiła się już z gniewu. – Allora kłamali wszyscy? Zwodzili, aby obedrzeć mnie nie tylko z nadziei, ale i ze złota? Hiszpański grand... Pappacoda? A może ten kłamał zawsze? Może... przekupili go hiszpańscy Habsburgowie?
Biskup milczał, jednakże brak odpowiedzi był potwierdzeniem. Bona nagle chwyciła się za gardło, rozrywając naszyjnik z pereł, które posypały się na dywan.
– Nie wierzę! No! No! – chrypiała. – Nie mogę uwierzyć, że oszukują mnie wszyscy i wszyscy nienawidzą. Perché? Jeżeli Bóg jest dobry, a święty Mikołaj naprawdę ma Sforzów w swojej opiece...
Biskup wstał i schylił się w pożegnalnym ukłonie.
– Nie przystoi mi tego słuchać: – rzekł.
– Sicuramente si! – zaprzeczyła. – Monsignor nie wyjdzie stąd i będzie mnie słuchał, choćby... choćby pod tajemnicą spowiedzi! Właśnie tak! Spowiedzi z całego życia. Piú tardi – osądzi. Teraz wysłucha tego, co muszę wyrzucić z siebie, presto! Presto!
– W konfesjonale – odparł prawie szeptem.
Ale królowa krzyknęła w pasji:
– No! Tutaj! Nie pójdę do kaplicy, bo czuję ból w sercu, bo jakaś kula dławi mnie, dusi... Nie wiem czy to nienawiść, czy poczucie krzywdy. Kapłan nie może odmówić duszy, która żąda pocieszenia...
I dodała ciszej, z trudem uśmierzając gniew:
– Która potrzebuje pomocy...
Biskup patrzył w milczeniu na królową, na jej dłonie przyciśnięte do gardła, do skroni. Miał przed sobą kobietę wzburzoną, bliską ataku serca, podszedł więc do wysokiego tronu, na którym królowa siedziała, przyjmując go w dniu przyjazdu, i ruchem ręki wskazał na stojący niżej fotel. Bona wahała się chwilę, jednakże wstała ze swojego krzesła i zaczęła iść z oporami, bardzo wolno, w stronę biskupa. Zajmując fotel, zarzuciła na głowę ciemnoliliowy koronkowy szal, który wlokła za sobą, idąc przez całą salę. Teraz, siedząc niżej tronu i przechylona w stronę jego wysokich poręczy, znalazła się jakby w pozycji penitentki, u stóp konfesjonału.
Milczała i biskup zaczął pierwszy:
– Słucham cię, mia filia. Nie spowiadałaś się u mnie od przybycia do Bari. Czy wierzysz?
– Si. O si! – odpowiedziała bez chwili wahania.
– Chcesz wyznać grzechy główne? – spytał, a ponieważ milczała, zniżył głos: – Zabijałaś?
Zaprzeczyła gwałtownie.
– No, nigdy! To niechęć, w której tonę, która mnie otacza, sprawiła, że oskarżono mnie o otrucie mazowieckiego księcia Janusza i Elżbiety, pierwszej żony Augusta. Ale to były oszczerstwa, ohydne oszczerstwa!
– A inne żony: Barbara i Katarzyna?
– Radziwiłłówna? No, no! Barbarę zabiła zła choroba. Krwawiła, cuchnęła od wrzodów. Mąż był zawsze przy niej. Nawet gdybym chciała...
– A chciałaś?
– Jeżeli grzeszyłam, to tylko myślą. Tak bardzo pragnęłam, aby August miał syna, a ona... Do umierającej wysłałam jednak list ze słowami pojednania...
– Pytałem także o Katarzynę.
– Próby jej trucia przez moich kucharzy wymyślili Habsburgowie.
– Nie pragnęłaś jej śmierci?
– O Dio! No! Chciałam, aby urodziła dziedzica korony. I przecież jest zdrowa, choć odepchnięta przez króla, jako bezpłodna. Teraz – zawada na jego drodze.
– Grzeszyłaś nienawiścią?
– Zawsze z miłości do syna.
– Znasz szóste przykazanie?
Poruszyła się gwałtownie.
– Nie cudzołożyłam. Byłam wierna małżonkowi aż do końca, chociaż...
– Żałujesz, żeś dotrzymała wiary?
– Że odtrąciłam miłość innych? Si. Że nie potrafiłam jednać i utrzymać przy sobie przyjaciół? Si. Ale jesteście świadkiem, ojcze. Jedyny przyjazny mi tutaj człowiek choruje w Rossano.
– Buntujesz się przeciwko bożym wyrokom?
– Skarżę się – wyszeptała. – Jestem martwa, pusta. Zostają przy mnie wyrachowani, przekupni, mali ludzie.
– Tedy przyznajesz się do przekupstwa?
– Si. Ale nie namawiałam, nie zmuszałam nikogo. Sami brali to, co było do wzięcia, do kupienia.
– Grzeszyłaś przeciw przykazaniu siódmemu? – wyliczał po chwili dalej.
– Czy okradałam kraj i króla? No! To niechęć do cudzoziemki albo zwykła zawiść zrodziła takie plotki. Bogaciłam siebie i innych, uczyłam ich pracować, ciężko pracować i w końcu zebrałam plony. A wywiozłam z własnego skarbca tylko to, na co zezwolił senat i król.
– Byłaś pyszna?
– Si i często gniewna. Ale, per amor di Dio!, zawsze żeby uszczęśliwić mojego syna.
– Nigdy siebie? Z żądzy władzy?
– Może... Kiedyś... Spowiadałam się z tego przed laty, w Krakowie.
– I nigdy nie krzywdziłaś poddanych? Nie uciskałaś ubogich, sierot?
– No, no! Odbierałam tylko możnym to, czym zawładnęli bezprawnie albo siłą. Dbałam o słabych, ubogich. Lud nazywał moim imieniem zamki, polany i place, na których sprawowałam sądy. Dostawał też z moich rąk ziemię. Bez żadnej zapłaty...
Zastanawiał się czas jakiś, zanim zapytał:
– Dlaczego więc miotasz się i dręczysz, zamiast wypoczywać tutaj, w Bari?
– Bo zwodzi mnie król Filip, czyha na Bari kardynał, bo i tutaj zaplątuję się w zastawione sieci – wyliczała pośpiesznie. – I drżę na myśl, że Habsburgowie z Wiednia tak samo usuną Jagiellonów z Polski, jak z Czech i z Węgier. Boję się o przyszłość Augusta. Tęsknię za nim, widzę we snach i na jawie. Bóg jest pono sprawiedliwy, a jednak pozwala mnie krzywdzić. I dręczyć, dręczyć!
– Spowiedź – skarcił ją surowo – to nie wyliczanie doznanych krzywd. Filia mia, nie umiesz znosić cierpień.
– Bo cierpię zbyt okrutnie. I za długo...
– Bóg zna miarę w doświadczaniu człowieka.
– No, no! Może chciałam za wiele dla Augusta, dla Jagiellonów. Ale nie mogę już... Czuję, że przegrałam życie. Moja wiara zaczyna słabnąć... Ojcze duchowny, jeżeli ty nie pocieszysz, nie dasz mi nadziei...
– Nadziei, na co? – przerwał. – Na zdobycie władzy w Neapolu? Na utrzymanie Bari dla wnuków? To mrzonki. Siły szukaj w sobie. Dadzą ci ją modlitwa, pokora i szczera skrucha. Czy przebaczasz swoim wrogom? Odpuszczasz im winy i sama obiecujesz poprawę?
– Odpuścić? Upokorzyć się?! – podniosła głos. – Przebaczyć Habsburgom? Nigdy! Padłam ofiarą nikczemnego oszustwa i zażądam od nich zwrotu pożyczonych sum. I to presto! Zostałam stworzona do walki, do czynów godnych rodu Sforzów... Santa Madonna! Pragnęłam wykrzyczeć mój ból i żal, wysłuchać życzliwych rad, a spotkał mnie zawód. Spowiednik każe mi przestać być sobą, chce lwicę przemienić w jagnię! O Dio! Nie po to upokorzyłam się i zeszłam na chwilę ze stopni tronu! Nie takiej pragnęłam pomocy!
Wstała nagle, zrywając z głowy koronkowy szal. Biskup miał już przed sobą nie pokorną penitentkę, lecz rozgniewaną księżnę Bari.
Wstał także i, stojąc na stopniach tronu, rzekł:
– Błądzisz, córko, ale cierpisz, tedy będę żarliwie modlił się za ciebie, a także za twojego syna. I wierzę, że wkrótce, w zamkowej kaplicy, odbędziesz spowiedź prawdziwą. Wtedy będę mógł powiedzieć: absolvo te. Teraz tylko błogosławię.
Szepcząc bezgłośnie modlitwę, skreślił nad stojącą bez ruchu królową znak krzyża i ruszył ku wyjściu. Bona stała czas jakiś jak martwa z opuszczonymi powiekami, potem, ciągnąc za sobą szal, weszła powoli na stopnie tronu i usiadła na nim ciężko, z trudem. Nie minęła jednak chwila, gdy już ręce jej oparły się mocno na poręczach, postać wyprostowała się, oczy wpatrzyły w drzwi, do których dochodził właśnie Bitonto Musso. Ten, jakby przyciągnięty siłą spojrzenia swojej penitentki, przystanął i odwrócił głowę. Mierzyli się długo wzrokiem: biskup Bari z siedzącą na tronie jego władców principessą Boną Sforza d'Aragona. Żadne z nich nie wypowiedziało ani słowa. I to był już koniec spowiedzi...