Выбрать главу

Następnego dnia od rana rozpętało się piekło. Zawezwany przed oblicze królowej Pappacoda stał na środku komnaty, a ona krążyła wokół niego, jakby go owijała splotami węża. Zataczała duże koła, potem coraz mniejsze, aby w końcu stanąć tuż przed zdrajcą.

– E allora? – mówiła z pozornym spokojem. – Kłamałeś. Stale, od początku. Namiestnik chorował niedługo i od miesięcy jest już zdrów. Żadnego paraliżu, żadnych powodów do jego usunięcia. E terribile! Ufałam tyle lat kłamcy i zdrajcy. Ile dostałeś od Broccarda, żeby wyszarpnąć z mojej kiesy przeszło czterysta tysięcy za obietnicę rządzenia Neapolem? Nie milcz! Mów!

Zanim odpowiedział, wytarł znad brwi i ze skroni kropelki potu.

– Oszukano i mnie. Hrabia zaklinał się...

– Łżesz! To ty przejmowałeś pisma do mnie od kawalera Villaniego, a nie Broccardo. Ty byłeś szpiegiem Filipa, a może i wszystkich Habsburgów? Od kiedy? Także w Krakowie?

Pappacoda padł na kolana. Zaklinał się, żebrał:

– No! No! Wprowadzono mnie teraz w błąd, oszukano. Łaski, miłościwa pani! Służyłem zawsze wiernie, chciałem widzieć Sforzów znowu w Neapolu. W tamtych listach, które trafiły do burgrabiego Bari, a więc do mnie, nie było nic. Nic! Kawaler pisał, że trzeba dużo czasu, żeby przesłać wieści zupełnie pewne. Nie chciałem niepokoić, gniewać...

Stuknęła laską, której ostatnio nie wypuszczała z ręki.

– Nie wierzę! Kłamiesz. Jesteś wężem, który zawsze wyślizguje się z rąk. Jadowitym gadem... Giorno ferale! A ja ufałam tej kreaturze bardziej niż staremu Villaniemu! Bona Sforza, królowa Polski, oszukana, okradziona! Żadnego Neapolu, tylko Bari, Bari! O Dio! A może i to jest kłamstwem? Odpowiadaj! Może przekonałeś kardynała Caraffę, że może liczyć na zrzeczenie się przeze mnie pretensji do dziedzicznych księstw? Milczysz? Może nie załatwiłeś także i sprawy królewskiego małżeństwa?

– Zabiegałem o unieważnienie... Zaklinam się na wszystko, co święte! I Broccardo obiecywał wpłynąć na króla, żeby kardynał nie upominał się o Bari. Opętał mnie...

– Broccardo – powtórzyła to słowo z nienawiścią. – Groźny, obłudny, bardzo niebezpieczny... Wstań i zejdź mi z oczu. Do jutra zastanowisz się nad tym, co masz na swoją obronę. Bo jeżeli nie masz niczego...

Patrzyła na niego z pogardą i gniewem, a Pappacoda coraz niżej pochylał głowę. Wreszcie wyciągnęła rękę i wskazała mu drzwi. Wychodził zgięty w pół, cofając się tyłem, jakby opuszczał komnatę po audiencji.

Sprowadzony z Rossano Villani został wtajemniczony we wszystkie plany królowej i intrygi zmierzające do ich udaremnienia. Miał zawieźć do Neapolu oficjalny dokument i wręczyć go nie hrabiemu Broccardo, lecz jego zwierzchnikowi, nadzwyczajnemu posłowi króla Hiszpanii. W liście tym Bona żądała zwrotu pożyczonych sum w ciągu pół roku w związku z niespełnieniem danych jej przyrzeczeń.

– Macie – tłumaczyła burgrabiemu – wybadać, czy król Filip, oszukawszy mnie w sprawie namiestnictwa w Neapolu, nie ponowi teraz żądań ekscesarza Karola zrzeczenia się na rzecz Habsburgów księstwa Bari i Rossano. Co do pożyczki, zwrot najpóźniej do końca pięćdziesiątego siódmego roku.

– Spłacenie całej sumy w tak krótkim terminie? To rzecz nie praktykowana, trudna do wykonania – kłopotał się Villani. – Do końca roku dziewięć miesięcy, a Filip rwie teraz Italię na strzępy i zwalcza innowierców w Niderlandach.

– Nie obchodzą mnie jego wojny! Chcę położyć kres kłamliwym obietnicom i podstępnym działaniom. Z Neapolu możecie słać do mnie gońców przez kawalera Villaniego.

– Signor Pappacoda zna treść tego pisma?

– Dowie się, kiedy będziecie już w drodze. Jedźcie jutro i na wszystkie obietnice hiszpańskich posłów odpowiadajcie – nie! Muszę otrzymać w tym roku zwrot pożyczonych sum. Pamiętajcie, burgrabio, że Sforzowie nie znoszą porażek!

Przez trzy dni nie rozstawała się prawie z Pappacoda. Przeglądała wraz z nim skrzynie złożone w piwnicach zamku, kazała sporządzać spisy cennych makat i kobierców znajdujących się w komnatach, aż wreszcie czwartego dnia oznajmiła mu, że zażąda od króla Hiszpanii zwrotu pożyczonych sum.

– Wyłudził je podstępnie – oświadczyła – i kiedy teraz wiem, że nie odda mi regencji, nie mam powodu uszczuplać zasobów skarbca.

– Miłościwa pani! Błagam o pozwolenie wyjazdu do Neapolu. Sprawa jest trudna...

– E vero. Za trudna dla was. Dlatego załatwię ją inaczej, listem do samego króla.

– Ależ ja muszę powiedzieć Broccardo, co sądzę o sposobie załatwienia przez niego sprawy pożyczki. Inaczej najjaśniejsza pani gotowa pomyśleć...

– Wyjaśniłeś już, że hrabia oszukał was, że wprowadził w błąd...

– Nie, nie! Jestem szlachcicem i mam prawo żądać zadośćuczynienia. Nie zniósłbym plamy na moim honorze...

Przyjrzała mu się mrużąc oczy, aby nie dostrzegł w nich błysku rozbawienia.

– Nie wiedziałam, że aż tak zależy memu skarbnikowi na ukaraniu hiszpańskiego granda. Jedź tedy, burgrabio, ale zaraz wracaj. Mam zamiar skrócić mój pobyt w Bari.

– Żeby wyjechać do ciepłych wód?

– Po co? Słońce Italii wróciło mi zdrowie.

– Nie pojmuję. Jeśli nie Bari... to... Rossano?

– Zastanowię się jeszcze. Jeden z otrzymanych dziś listów jest z Warszawy. Muszę go odczytać uważnie i wtedy dopiero będę wiedziała, co czynić. Chiaro?

Zaskoczony, nie ukrywający zdumienia, chciał pytać dalej, ale odprawiła go ruchem ręki. Udał się natychmiast na poszukiwanie Mariny, aby dowiedzieć się od niej o planach królowej. Przywitała go gradem wymówek.

– Załatwiliście wszystko źle, rzecz wydała się za wcześnie. Paraliż namiestnika... Śmieszne! Biskup Musso był u kardynała i to on chyba przywiózł wieści, że regent cieszy się dobrym zdrowiem. Spoczęliście na laurach, a tymczasem prawda wyszła na jaw. Z Neapolu do Bari wieści idą szybciej niż z Litwy do Krakowa!

– Nie wiecie nic o jej zamiarach? – pytał.

– A wy? Burgrabia Bari, zaufany sługa principessy?

Rozeszli się po raz pierwszy pogniewani, chociaż nie na długo. Przed wyjazdem Pappacoda wiedział już o wszystkim, co było mu potrzebne do odbycia poufnej rozmowy z hrabią Broccardo.

*

List od królewny Anny leżał na stoliku obok wizerunku Augusta i wciąż przyciągał oczy, zmuszał do brania go z wielką ostrożnością do rąk, jakby był przywidzeniem sennym i mógł rozpłynąć się, zniknąć, zamienić w białą pustą kartę. Zbliżała się już północ, ale Bona nie wołała nikogo, nie myślała o nocnym wypoczynku. Wspominała ostatnie dnie spędzone w Jazdowie, jakże gwarne, przepełnione krzątaniną dworek wokół odjeżdżającej królowej, poleceniami rzucanymi Chwalczewskiemu, rozmową z Wilgą, który wciąż liczył ładowane na wozy skrzynie.

Wydawała rozkazy jednym, ganiła drugich.

– Źle, źle, nie tak! Gdzie są królewny? Niech przyjdą zaraz tutaj, do moich komnat.

Dopiero teraz, wpatrzona w list napisany po polsku, zdała sobie nagle sprawę z tego, że już od roku nie wypowiedziała w tym języku ani jednego słowa, że ostatnim widzianym Polakiem był odjeżdżający z Bari starosta ostrołęcki Wilga. August, Anna, Katarzyna... List nie mówił o tym, co myślą o matce, która pewnego zimowego dnia opuściła w pośpiechu kraj będący ich ojczyzną, ale przypominał słowa biskupa Zebrzydowskiego: "Nigdy jeszcze żadna z królowych po śmierci małżonka nie opuszczała tego królestwa". Nie opuszczała... A ona? Czy chciała opuścić je na zawsze? Jeżeli nie była tego pewna wtedy, to teraz tym bardziej chciałaby powtórzyć po polsku rozkaz: Niech królewny przyjdą do moich komnat. Natychmiast.