Выбрать главу

Wstała i dawnym gwałtownym ruchem pchnęła oburącz zamknięte okno. Długo wdychała rześkie powietrze listopadowej nocy wpatrzona w gwiaździste niebo. Augustus... Jeżeli dotychczas był nikim, za jej sprawą zaczną liczyć się z nim teraz władcy Europy. Jeżeli wydawał się słabym lwiątkiem, stanie się odtąd potężnym, silnym lwem. Czyż to nie ona sprawiła, wijąc się w opóźnianych bólach, że urodził się nie w końcu lipca, lecz dopiero pierwszego dnia Augusta, pod znakiem Lwa?

W dwa dni potem Pappacoda zatrzymał wychodzącego z sypialni królowej doktora di Materę.

– To groźne przeziębienie? – zapytał.

– Ból gardła, lekka gorączka. Musiała zbyt długo stać przy otwartym oknie. Na razie poleciłem leżeć i wypoczywać.

Szli chwilę w milczeniu, ale w następnej komnacie burgrabia przystanął, rozejrzał się wokoło i rzekł z naciskiem:

– Pamiętacie naszą ostatnią rozmowę?

– Si – przytaknął medyk.

– Tym lepiej, bo zwlekać dłużej nie można, Habsburgów bardzo niepokoją plany jej wyjazdu z Bari. Powrotu do Polski, może nawet na Wawel? Przeziębienie i ból gardła to przecież dostateczny powód, żeby podać wasze lekarstwo.

– Tak... Gardło, listopadowe chłody. Ale sami wiecie. Najpierw każe wypić połowę leku mnie.

– I co z tego? – zdziwił się burgrabia. – Przygotujecie sobie odtrutkę.

Medyk zmarszczył brwi.

– Antidotum? To będzie kosztowało dwa razy tyle.

– Tak dużo? – usłyszał protest.

– Zdrowie mam tylko jedno. Jeszcze warunek: odtrutkę przygotuję sam i zostawię ją w sąsiedniej komnacie.

– Niech będzie – rzekł po chwili namysłu Pappacoda.

– Musicie zostać z królową, gdy na chwilę wyjdę, aby zażyć owo antidotum – pouczał go di Matera.

– Bene. Zostanę potem z wami aż do zgonu. To znaczy, jak długo?

– Trudno przewidzieć: dzień, dwa, może nawet trzy? Połowa dozy nie zabija od razu. Inaczej nie odważyłbym się narażać siebie... – dodał.

Burgrabia skinął głową.

– Rozumiem. Obaj musimy mieć dużo czasu. Tedy do jutra?

– Do jutra.

Spotkali się przy łożu chorej następnego dnia rano i obaj musieli stwierdzić, że czuła się lepiej, że wydawała rozkazy mocniejszym, choć wciąż jeszcze zachrypniętym głosem.

– Jesteś pewna? – pytała Marinę. – Hrabia obiecał przysłać karła? To dobrze, zabawi mnie. Przeklęty kaszel! Rób coś, dottore! – zwróciła się do di Matery. – Gotowam dostać zapalenia oskrzeli, a może nawet płuc. Kłuje mnie w lewym boku.

Medyk przysunął się ze srebrnym kubkiem w ręku.

– Właśnie przyniosłem nowy lek. Podobno czyni cuda. Wyjęła mu lekarstwo z rąk i powąchała złocisty płyn mający jej powrócić zdrowie.

– Wygląda nieźle i nie cuchnie – orzekła. – Bene. Spróbuj. Jeden tyk. A teraz drugi...

Przyglądała się z uwagą pijącemu, przygadując:

– A, krzywisz się? Co dottore? Niedobre? Bardzo niedobre?

– Gorzkie – przyznał. – Ale ręczę, że skuteczne.

– Trudno. Daj! – westchnęła. – Muszę wstać przed końcem tego tygodnia.

Przetarła brzeg kubka jedwabną chusteczką i, nie zwlekając już, wychyliła jego zawartość aż do dna.

Obaj mężczyźni i dworka nie spuszczali oczu z ręki, która zwróciła medykowi pusty kubek.

– Gdyby najjaśniejsza pani mogła teraz zasnąć? – odezwał się pierwszy di Matera. – Ten lek działa także uspokajająco, nasennie...

– Spać teraz, po nieźle spędzonej nocy? Nie wiem, czy potrafię, ale jeżeli to konieczne...

– Si – zapewnił.

– Bene. Spróbuję. Ale obudźcie mnie, kiedy przywiozą karła! Chcę go zobaczyć, i to prędko, presto, presto!

Skłonili się obaj i di Matera zaczął iść spiesznie w stronę drzwi do sąsiedniej komnaty. Pappacoda był jednak szybszy: wyprzedził go i przekręciwszy klucz w drzwiach wsunął go do kieszeni. Stali teraz przed sobą twarzą w twarz. Oczy medyka najpierw wyrażały tylko zdumienie, potem śmiertelny lęk. Spojrzał na Marinę, jakby z jej strony spodziewał się ratunku, ale dworka stała tyłem do drzwi, otulając szczelniej drzemiącą już królową. Przerażony chwycił za ramię Pappacodę, szepcząc:

– Na Boga! Wiecie sami, że muszę tam wejść. Muszę! Antidotum...

Ale burgrabia odparł równie cicho, choć stanowczo:

– Nie potrzebuję aż tylu świadków...

Medyk zbladł i jego obie ręce uczepiły się złotego łańcucha burgrabiego.

– To morderstwo – syknął.

– Tedy krzyczcie! Krzyczcie! – drwił wspólnik. – Powiem, kto podał kielich.

– Nie ma... ani chwili... do stracenia... – jęczał już di Matera.

Pappacoda przyjrzał mu się z niepokojem i nagle spytał:

– Czy ona za chwilę także nie będzie mogła mówić?

– Błagam! Piecze... Pali... Litości... – żebrał medyk słaniając się na nogach.

– Odpowiadajcie! Prędzej! – nalegał burgrabia, ponieważ jednak di Matera zaczął już charczeć, otworzył pośpiesznie drzwi do garderoby królowej i wepchnął tam mdlejącego.

Pochylił się jeszcze nad leżącym na posadzce, aby zmusić do dania odpowiedzi, ale było już za późno: medyk stracił przytomność. Jednocześnie z sypialni dobiegł do niego krzyk królowej:

– Marina! Zapadam się! Zapa...

I zaraz potem usłyszał wołanie dworki:

– Prędzej, prędzej! Ona traci głos...

– Tak, idę! – odkrzyknął.

Zamknął drzwiczki garderoby i zbliżył się do łoża. Twarz Bony była skrzywiona, ze spuchniętych ust wydobywało się to samo charczenie, które słyszał przed chwilą. Dotknął dłoni, potem ramienia królowej, nie czuła już jednak nic, nie uniosła powiek. Dopiero wtedy wyjął z kieszeni klucz i złożony we czworo pergamin, podszedł do drzwi sąsiedniej komnaty i zniknął na chwilę. Kiedy powrócił, szło za nim dwóch pokojowców i Włoszka z fraucymeru Bony. Ujrzawszy wchodzących, Marina stanęła przy wezgłowiu i nieznacznie wsunęła lewą rękę pod poduszkę. Dworacy zatrzymali się blisko drzwi, wpatrzeni w Pappacodę, który zaczął wyjaśniać:

– Królowa nasza nagle zasłabła. Lekarz, który wyszedł po nowy, skuteczniejszy lek, stwierdził atak serca. Principessa czując się źle, pragnie na wszelki wypadek złożyć podpis na sporządzonym uprzednio testamencie, który to dokument w obecności waszej, jako świadków, odczytam teraz.