Zamknął komórkę na klucz i dopiero wtedy rzucił się ku wyjściu, wołając:
– Marina! Wzywa was najjaśniejsza pani...
Ale gdy mijali się w progu, zdążył wydać polecenia:
– Ani kropli wody! I ani słowa o tym, co podpisała wczoraj.
– Przytomna? – spytała dworka.
– Aż nadto! Ale niech stoi! Niech zwali się z nóg! Warujcie z tej strony przy drzwiach i nie wpuszczajcie nikogo...
Notariusz Scipio Cattapano, przyjaciel i daleki krewniak Pappacody, nie zdziwił się wcale, zastawszy królową siedzącą w fotelu przy przysuniętym aż do fałd jej nocnej szaty niskim stoliku. Odbył przedtem dostatecznie długą rozmowę z burgrabia, aby wiedzieć, że principessa podpisała poprzedniego dnia, czując się źle, dokument, który podobno nie byłby po myśli króla Filipa, a teraz postanowiła go zmienić, krzywdząc jeszcze bardziej władcę Hiszpanii. Jako lojalny sługa Habsburgów, nie widział nic złego w tym, że zawrze z burgrabia Bari układ korzystny dla siebie, a być może w przyszłości i dla Filipa Drugiego.
Królowa była bardzo blada, obrzękła twarz postarzała ją o wiele lat, ale nie mógłby zaprzeczyć, że spisuje wolę kobiety w pełni władz umysłowych. Dziwił go tylko głos ochrypły, wymawiający z trudem każde słowo i dopominający się wciąż o odrobinę wody. Chciał nawet przerwać dyktowanie i spełnić jej prośbę, ale stojąca za swą panią dworka szepnęła:
– Lekarz zakazał pić ze względu na gardło.
Skinął głową i powrócił do pisania testamentu. Był to zresztą akt bardzo krótki, ponieważ królowa zapisywała wszystkie swoje dominia w Polonii i w Italii, a także klejnoty, srebro oraz złoto ukochanemu synowi i jedynemu spadkobiercy królowi Zygmuntowi Augustowi. Tylko córki otrzymywały skromne legaty, poza tym nikt z rodziny Habsburgów ani też z licznego dworu nie był wymieniony w tym dokumencie.
Podpisała go ręką tak drżącą, że nie miał już wątpliwości: principessa Bari była u kresu sił. Złożył swój podpis stwierdzający wiarygodność aktu i wstał, trzymając pergamin w ręku. Sądził, że królowa może udaremnić plan Pappacody, ale ona przymknęła oczy i nagle osunęła się tak nisko, że kolanami odepchnęła lekki stolik. Podszedł więc zgodnie ze wskazówkami burgrabiego do drzwi i tam wręczył mu dokument. Poza nimi dwoma i Mariną nie było w sypialni nikogo, kto by mógł potem zeznać pod przysięgą, że widział, jak notariusz wręczał Pappacodzie drugi testament królowej w zamian za sporą, bardzo ciężką sakiewkę...
Ledwo wyszedł, królowa otworzyła oczy i z ust jej wyrwał się ni to jęk, ni to skowyt. Zaczęła znów tracić równowagę, jej głowa opadła na piersi.
– O Dio! Co mi jest? – szepnęła. – Czuję się okropnie. Gdzie medyk? Wołaj di Materę.
– Kazałem go szukać. Zaraz będzie – rzekł Pappacoda.
– Niech ratuje. Słabo mi. W głowie zamęt – mówiła coraz ciszej.
– Pomogę miłościwej pani dojść do łoża – zaczęła Marina, ale królowa tracąc siły, nie straciła widać, pamięci, bo odepchnęła ją ostatnim, bezradnym ruchem dłoni. Zaczęta rzęzić i burgrabia ująwszy ją pod ramiona, podciągnął w stronę łożnicy. Jej nogi były już bezwładne, ręce zwisały wzdłuż ciała. Tylko z ust wydzierała się ciągle ta sama skarga:
– Pali... Pić... Och! Aa...
Z trudem dowlókł ją pod szkarłatny baldachim i obalił, zupełnie już bezsilną, na rozesłane łoże. Leżała na nim przez chwilę wijąc się w bólach i dopiero razem z Mariną zdołał ją ułożyć na wznak, przykryć prześcieradłem. Nie reagowała na nic, choć po chwili zaczęła szeptać:
– Strzeż się... Jadu... smoka...
– Bredzi? – zapytał Pappacoda.
– No – zaprzeczyła Marina. – Powtarza dokładnie słowa, które kiedyś w Bari powiedział jej mag. Chyba zrozumiała? Wie...
– Czy to nie wszystko jedno? Teraz? – wzruszył niecierpliwie ramionami. – Mam pilną sprawę do załatwienia. Klucz od garderoby schowajcie dobrze. Zostawiam was tutaj samą. Pamiętajcie, to był bardzo ciężki atak serca...
Wyszedł, a Marina przysiadła na krześle, wpatrując się w konającą.
Minęło popołudnie, zmógł ją sen, a kiedy ocknęła się, była już noc. Ponieważ Pappacoda nie wracał, a królowa leżała nieprzytomna, nie jęcząc już nawet, dworka powróciła do przerwanej uprzednio grabieży.
Utworzone z szalów i prześcieradeł toboły wypełniły się wkrótce szczelnie makatami, świecznikami, haftowanymi złotem szatami królowej. Wszystkie jedwabie, futra, cenne kobierce znikły z sypialni, którą oświetlały tylko świece ze srebrnego lichtarza stojącego przy łożu. W komnacie było już prawie ciemno, ale Marina, wyjąwszy z kieszeni klucz, trafiła bez trudu do królewskiej garderoby. Di Matera, skręcony w kłębek, leżał pod ścianą, zdołała więc wepchnąć do wnętrza wszystkie toboły i znowu zamknęła drzwi. Była pewna, że przed rankiem nikt obcy nie wejdzie do sypialni, a po powrocie Pappacody mogła – za jego wiedzą i zgodą – przenieść wszystko do własnej komnatki. Ku jej zdumieniu, stało się jednak inaczej. Któryś ze świadków odczytywania pierwszego testamentu musiał opowiedzieć innym pokojowcom o śmiertelnej chorobie Bony i od świtu zaczęli wciskać się do sąsiedniej komnaty dworacy oraz służba królowej. Marina słyszała tupot wielu nóg. skrzyp przesuwanych mebli, gwar głosów. Stanęła w progu, ale nie spłoszyła pojawieniem się swoim nikogo. Rabował, kto mógł, i wynoszono wszystko, co dało się wyrwać ze ścian lub zdjąć z posadzek. Pożałowała, że nie wymogła na burgrabim więcej: urządzenia całego zamku, nie tylko samej sypialni. Stała jednak dalej w drzwiach gotowa bronić dostępu do łoża królowej, a zwłaszcza do jej garderoby. Wpuściła tylko starego masztalerza Gaetano, który prosił:
– Nie myślałem, że principessa umrze przede mną. Dajcie tylko popatrzeć. Ostatni raz...
Pozwoliła mu wejść, ale zaraz potem zamknęła drzwi i podeszła do łoża, aby zgasić świece.
Wstawał już dzień i stary sługa patrzył przez długą chwilę na nieruchome ciało, na umęczoną twarz. Ileż razy te usta wydawały mu rozkazy, rozchylały się w młodości w czarującym uśmiechu. Nie sądził nigdy, że przyjdzie taki czas, kiedy on, koniuszy principessy matki, będzie patrzył na spierzchnięte, obrzmiałe wargi polskiej królowej. Przyszło mu na myśl, że mógłby je zwilżyć, i zaczął rozglądać się za srebrnym kubkiem, ale nie znalazł żadnego naczynia poza szklaną karafką. Zniknął nawet ze stolika płonący do tej chwili świecznik. Zwilżył więc róg prześcieradła i położył go na ustach chorej. Nie drgnęła nawet, krople wody zaczęły ściekać po jej brodzie, po szyi. Wciąż jednak czekał na jakiś znak życia i po długiej chwili... Ale nie było to powolne unoszenie powiek, tylko gwałtowne otwarcie oczu, w których był potworny, śmiertelny strach. Zaraz potem stały się puste, szkliste, martwe. Podszedł jeszcze bliżej, pochylił nad łożem i przesunął zgrubiałe palce po niedomkniętych powiekach. A że nie było już świecznika, otworzył okno, ułamał kawałek dachówki i, podniósłszy jedną z porzuconych na ziemi świec, przykleił ją do zagłębienia w skorupie.
Bona leżała teraz na łożu cicha, ze złożonymi przez niego rękami, a tuż przy jej głowie płonęła biała woskowa świeca. Chciał uczynić dla principessy coś jeszcze, ale w tej chwili za Mariną uchylającą drzwi przed burgrabią, runął tłum dworzan i pachołków, wynosząc z sypialni dosłownie wszystko: ozdobne skrzynie, ciężkie fotele, bogato rzeźbione stoły. Dziwiło go, że Pappacoda nie zakazuje rabunku, ale wolał nie pytać o nic.
Principessa nie miała w Bari krewnych ani bliskich, tedy po jej nagłej śmierci musieli rozdrapać wszystko, jak nie ci, to inni. Certo. Takie właśnie jest życie! Słyszał jeszcze, jak burgrabią pytał dworkę Marinę: