Выбрать главу

– Basta! Tu nie Italia. Nie Bari...

Jednego z letnich popołudni, gdy zebrani wokół królowej dworacy przestali już chwalić grającą na lutni Beatrice, Bona spytała Stańczyka, przygadującego szpetnie jednemu z dworzan, którego zmogła senność:

– Obiecywałeś odczytać nam dzisiaj jakoweś poema. Co to będzie?

Wiersz imć pana Krzyckiego czy łacińskie poema Dantyszka?

– Ani jedno, ani drugie – skrzywił się wzgardliwie. – Zaprezentować chciałem miłościwej pani pierwszy w poezji Słowian wiersz dworski mówiący o zachowaniu przy biesiadnym stole. Traktat rymowany z ubiegłego stulecia, ucieszny wielce.

– Bene. Czytaj.

Z udaną powagą recytować zaczął:

"A mnogi idzie za stół,

Siędzie za nim jako wół,

Jakby w ziemię wetknął kół!

Sięga w misę przez drugiego,

Szukając kęsa lubego:

Niedostojen nic dobrego!

Panny! Na to się trzymajcie,

Małe kęsy przed się krajcie!

Ukrawaj często, a mało,

A jedz byleby się chciało..."

– Insze rady poety są takie:

"Trzema palcami jeść masz brać,

Wielkich sztuk nie masz ukęsać..."

– Bo wielkie sztuki, miłościwa pani, zawdy kością w gardle stają.

Bona zmarszczyła brwi.

– Starczy. O czym jeszcze mówi autor tego wiersza?

Stańczyk parsknął śmiechem.

– Radzi biesiadnikom nie oblizywać palców. I nie obgryzać zbyt gorliwie kości.

– Kości? – upewniła się królowa.

– Tak radzi. Czy źle? – spytał przekornie.

– Ja pytam, ty odpowiadasz. I słuchaj, trefnisiu, pono wszystko lepiej wiesz, wszystko wyśmiać jesteś gotowy. Odpowiedz tedy na takie pytanie: prawda to, że dziczyzny w puszczach jest teraz mniej niż dawniej?

– Każda wojenna wyprawa napełnia nią brzuchy rycerzy. Mięso trzeba dla wojska suszyć, wędzić. A i w czas pokoju nie ma dnia bez polowań.

– Ale stepowych obszarów i łąk mamy bez liku. Tak czy nie?

– Odpowiem żartem...

– Chcę usłyszeć jedno tylko słowo: "tak" albo "nie" – przerwała.

– Tak. Dla jednego smoka starczy.

Odpowiedziała na pozór spokojnie, ale oczy ciskały błyskawice.

– Gdybyś byt naprawdę mądry, jak sądzi król, nie odpowiadałbyś głupio. Signor Alitio, proszę zbadać sprawę i złożyć mi raport. Chcę wiedzieć, ile na tych stepowych obszarach można by wypasać wszelakich zwierząt, głównie wołów.

– Nie wieprzy, tylko wołów? – zdziwił się błazen.

Raczyła odpowiedzieć.

– Nierogaciznę trzeba tuczyć, a stada owiec i wołów pasą się same. W królestwie Neapolu liczne domeny koronne przenaczone są na pastwiska, a opłaty za ich użytkowanie idą na rzecz skarbu. Kwitnie przez to hodowla bydła, a na stołach jest mięsa w bród. Poza tym nieprzeliczone stada wykarmione na tej trawie przekraczają na własnych nogach granice neapolitańskiego królestwa. Żadnych kosztów przewozu. Proste?

– Oszałamiająco proste! – wykrzyknął błazen. – Tylko...

– Tylko?

– Odkąd Polska Polską żadna z jej królowych nie zaprzątała sobie głowy... bydłem – dokończył Stańczyk.

Spodziewał się wybuchu śmiechu, ale dworzanie przezornie milczeli, twarze ich były kamienne, oczy spuszczone w dół. Bona wstała nagle i przytaknęła spokojnie, choć zjadliwie:

– Nie zaprzątała, właśnie dlatego poeci musieli pouczać poddanych, żeby nawet w czas pokoju tak gorliwie nie obgryzali kości.

*

Późną jesienią, kiedy zaczęły już opadać liście, oboje królestwo udali się na polowanie do Niepołomic, a zaraz potem zaczęły nadchodzić coraz gorsze wieści z Pomorza. Król zwlekał jeszcze czas jakiś, wreszcie postanowił wyruszyć w pole, mimo namawiań Bony, ażeby zdać się na Firleja i Tarnowskiego. Zygmunt jednak, uparty jak wszyscy Jagiellonowie, nie uległ nawet temu argumentowi królewskiej małżonki, że czuje się znów słaba, bo ma już pewność, że po raz drugi zostanie matką. Ucieszył się szczerze, ale od swego zamiaru nie odstąpił.

– Ostawiam was niespokojny wielce, lecz jechać muszę.

Westchnęła pytając:

– To nie potrwa długo?

– Rozprawa z Albrechtem może być bardzo ciężka. Potrwa przez całą zimę, a kto wie, czy nie dłużej?

Spojrzała na niego, zdumiona.

– Jak to? Nie przybędziecie ani na święta Bożego Narodzenia, Wielkanocy, ani na urodziny syna?

Milczał, starając się uniknąć jej oczu.

– Rozumiem – powiedziała po chwili – nie wrócicie.

– Nie wiem – zaprzeczył. – Będę stał listy. I chcę mieć wiadomość o pomyślnym rozwiązaniu.

– O przyjściu na świat następcy tronu? O, tak. Nie omieszkam. Jednakże... Najjaśniejszy panie...

Podbiegła do niego w nagłym porywie lęku i wtuliła się w rozwarte ramiona. Pocieszał ją dobrotliwie:

– Postaram się wrócić. Ale zechciejcie pamiętać: jeżeli nie zdążę na czas, choćby to była znowu córka i tak pchnijcie gońca. Wyprostowała się dumnie.

– Jeżeli, nie daj Bóg, urodzi się druga księżniczka...

– Wtedy? – nalegał.

– Wtedy powiadomię mojego pana i króla o jednym tylko: o stanie zdrowia... królowej.

Wyjechał i Wawel, bez rycerstwa i doradców królewskich, wydawać się jeszcze bardziej zimny, pusty. Co gorsza, przed samymi świętami Bożego Narodzenia królową obudziły wcześniej niż zwykle jakieś okrutne hałasy i zgrzyty. Przywołana Anna zbiegła na dół, ale wróciła po chwili twierdząc, że nikt ze służby nie wie, co zaszło. Poleciła wówczas poprosić do sypialnej komnaty ochmistrza Wolskiego i przywitała go wymówkami.

– Od godziny przeszkadzają mi jakoweś stukoty, nieznośne hałasy.

Słyszycie?

– Słyszę turkot kół.

– I bicie kopyt o bruk. Głowa pęka. Co to wszystko znaczy?

– Miłościwa pani... Na rozkaz króla ściągają z murów i z grodu wszystkie działa.

– Działa? Jak to? Także z Wawelu?

– Tak. Nawet te najcięższe.

– I zamek zostanie bez armat?

– Taki był rozkaz najjaśniejszego pana. Działa oblężnicze, które wziął ze sobą, są zbyt słabe. I bardzo nieliczne.

– Nie znam się na tym, ale sądzę... Chciałabym pomówić z marszałkiem Kmitą.

– Pociągnął wczoraj za królem.

– On także? Nie ma więc nikogo! Zostałam sama w bezbronnym mieście... W zamku pozbawionym armat. Dio! Czyżby król pamiętał o działach, a zapomniał, w jakim stanie zostawił... mnie? Swoją małżonkę?

Ochmistrz nie zdołał jednak wpłynąć na zmianę rozkazów królewskich i zima nie tylko zaczęła dokuczać wielkimi mrozami i śnieżną zawieją, ale także niepewnością: jaki los spotka gród nie mogący się bronić? Czy hufce krzyżackie nie dotrą aż do granic Małopolski?

Jakby i tych obaw było nie dosyć, od świąt Wielkiej Nocy zaczęła chorować mała Anna, córka z pierwszego małżeństwa króla, i Bona wydała rozkaz, aby zmienić medyka, wyszukać najlepszego z najlepszych. Alifio wynalazł wreszcie i sprowadził na Wawel znamienitego Jana Andrzeja Valentino, który odtąd wraz z dotkniętym tym brakiem zaufania nadwornym lekarzem Catignani czuwał nad chorym dzieckiem. Bona schodziła jeszcze w kwietniu do skrzydła zajmowanego przez obie pasierbice i małą Beatę, ale choć widziała, że z królewną jest coraz gorzej, starała się oszczędzać małżonka i jej listy były pełne samych dobrych nowin lub dworskich plotek. Pisała także, że wyniesiony, tuż po wyjeździe króla na biskupstwo wileńskie, książę Jan czuje się na tym urzędzie nad podziw dobrze, jedna sobie szacunek panów litewskich i że nie mniej rada z tej nominacji syna jest przebywająca przy nim wraz z dwiema starszymi córkami pani Katarzyna Kościelecka. Czy Telniczanka naprawdę została dobrze przyjęta przez litewskich magnatów – tego Bona nie była pewna. Sądziła nawet, że dawna konkubina królewska musiała czuć się obco w Wilnie, nie przyjmowana przez dwory wielmożów, ale Alifio twierdził, że obyczaje w księstwie nie są tak surowe jak w Koronie i że nie słyszał o żadnych afrontach czynionych matce biskupa. Tak więc król nie wiedział nic ani o tym, co czuły jego najstarsze nieślubne córki, opuszczające Kraków pod przymusem, ani o chorobie królewny Anny. I dopiero gdy tej zmarło się 8 maja w piątym roku życia, królowa pchnęła gońca na północ z żałobną wieścią. Jednakże przyjechać na pogrzeb nie mógł, przystał tylko list, składając królowej niezmierne dzięki za to, że nie zbywało jej na czułym macierzyńskim staraniu, wypływającym z obowiązku odpowiedniego jej cnocie i ich wzajemnej miłości. Prosił też, aby zatrzymać na Wawelu przesławnego medyka Valentino i by to on był obecny przy rozwiązaniu w lipcu.