Czerwiec minął niewesoło, wlókł się, rozciągał, jakby miał trwać całe lato. Alifio coraz częściej zastawał królową w złym humorze, zmęczoną upałem i skąpymi wieściami o przebiegu zmagań z krzyżactwem.
– Czekam, ciągle czekam – poskarżyła się któregoś wieczoru, choć rzadko ujawniała swe najtajniejsze myśli. – Widzicie sami: w wielkim napięciu, kiedy zapada noc i słyszę tylko straże krążące pod murami i na podwórcu, wstaję i błądzę po komnatach łaknąca snu, a tak niespokojna, że odpoczynku zaznać nie mogę. Wtedy wiem, widzę, że jestem tym wielkim zamku sama, zupełnie sama...
Kanclerz przyjrzał się baczniej pobladłej, nieco zmienionej twarzy królowej i spytał nieśmiało:
– Miłościwa pani aż tak niepokoi się o wynik orężnej rozprawy?
– Nie tylko. Także o króla, upiera się, żeby być zawsze tam, gdzie najsroższa walka. I o niepewną konstelację gwiazd. W bezsenne noce myślę: czyżbym ja, Bona Sforza, nie potrafiła na złość sąsiadom urodzić syna? Zapewnić ciągłości dynastii? Habsburgowie w Wiedniu, w Hiszpanii... Oni na pewno sądzą, że nie potrafię. A inni? Choćby wy? Chcę wiedzieć.
Alifio uchylił się od odpowiedzi.
– Miłościwa pani ma żelazną wolę, ale w tej sprawie trzeba zdać się życzliwy los. I na modły.
Uniosła obie ręce w górę.
– Santa Madonna! Przecie odprawiam jedną nowennę po drugiej! Żebrzę o tę łaskę. Ja – żebrzę. Nie do wiary! I pomyśleć, że tak niedawno, jeszcze przed dwoma laty w Italii mówił mag: "Będziesz władczynią wielką i potężną". A ja chciałam być tylko szczęśliwą...
– Przed najjaśniejszą panią jeszcze cała przyszłość.
– W samotności? – spytała. – W lęku? W ciągłym zagrożeniu? Dio, Dio! Jak trudno być polską królową!
W tym samym czasie Pappacoda pijąc wino u dworki Mariny zapewniał ją, że wydaje się teraz młodsza, weselsza, a ona, słuchając pochwał, kryła pod powiekami bystre oczy i dolewała mocnego trunku.
Wreszcie rzekła:
– Może to być, bo nareszcie mogę się wygrzać na letnim słońcu jak w Bari. To jesienie i zimy są na Wawelu udręką.
– Jak czuje się królowa? – zapytał po chwili.
– Nie może doczekać się powrotu małżonka. Wygląda gońców.
– Trudno się dziwić – mruknął. – W tych dniach rozstrzygnie się los dynastii Jagiellonów.
– Madonna mia! To król aż w takim niebezpieczeństwie?
– Nie wojnę krzyżacką miałem na myśli. Tu, na zamku, rozstrzygnie się los dynastii, a także Bari i Rossano.
Marina spojrzała na niego zdziwiona.
– Przecież królowa Bona dziedziczy po matce italskie księstwa.
– Ale nie jej córki – zaśmiał się. – Te mogą utracić ziemie Sforzów na rzecz hiszpańskich Habsburgów, ściśle mówiąc. Carolusa. A już na pewno żadna z nich nie będzie królem Polonii.
– Królowa jest przekonana, że tym razem urodzi syna.
Wzruszył ramionami
– Dwór wiedeński nie jest tego aż tak pewny. Raczej nie liczy na urodziny chłopca. Zważcie tylko: król miał, poza Janem, same dziewczynki – dwie z nieprawego łoża, a trzy ze swoich małżeństw. Nie jest już młody, ma lat przeszło pięćdziesiąt. Pytałem signora Catignani: nie wierzy, aby doczekał się męskiego potomka.
– Może tak mówić umyślnie, na przekór Valentino. Jest o niego zazdrosny – Bystrości wam nie brak – przyznał Marina zacisnęła wargi – Królowa jest innego zdania – powiedziała z goryczą.
– Od dnia koronacji – przytaknął – nie liczy się z naszym zdaniem. Zaczyna szukać sprzymierzeńców wśród Polaków.
– A wy nie? – spytała.
– Gdybym został burgrabią zamku, musiałbym, rzecz jasna, mieć zaufanych wśród tutejszych dworzan. Ale tak...
– Boję się, że z was dwóch wybierze Alifia.
– Zawsze i wszędzie on! Tedy czas pomyśleć o sobie. Wiedeński dwór interesuje się mną znacznie żywiej niż królowa. Wydawała się zaskoczona.
– To rzecz nowa – rzekła.
– Ale ważna. Czemu Habsburgowie nie mieliby przez jedną z cór królewskich zawładnąć Polską?
– Mówicie mi to wszystko ot tak, zwyczajnie, przy lampce wina? – spytała zdumiona.
– Niezupełnie. Mam swój plan i swoje powody. Wiedeń czeka niecierpliwie na dzień, kiedy Bona zlegnie.
– I chcą, abyście wtedy co uczynili?
– Ja? – zdziwił się z kolei. – Nic. Oczywiście, że nic. Ale wy... To byłaby taka mała przysługa, zupełnie niewinna...
Jeżeli liczył na to, że ma ją w ręku, to się pomylił. Otuliła się nagle szczelnie barwistym szalem.
– W tym okropnym kraju nawet najmniejszy wysiłek... kosztuje – westchnęła.
– Si – musiał przyznać.
– Co to za przysługa?
– Właściwie głupstwo. W owym dniu dowiem się pierwszy, przed wszystkimi innymi...
– Czy urodził się syn?
– Ależ nie! Córka. Tamtych obchodzi tylko córka!
– Ciekawe... Alifio może zostać burgrabią w Krakowie – rzekła po namyśle. – A na jaki urząd w Wiedniu liczycie wy?
– Po gorzkich doświadczeniach krakowskich nie liczę na nic. Urząd? Nie. Raczej oczekuję należytej oceny. Wdzięczności... Ale o tym nie pora jeszcze mówić.
– Sicuramente, no – przyznała dolewając wina. – Nie pora.
*
Królowa nie wstawała ostatnio z łożnicy i choć zbliżał się ostatni dzień lipca, nie wspominała o bliskim rozwiązaniu. Napytania medyków odpowiadała uparcie: "No". Nie czuje żadnych bóli, a nie wstaje, bo nie chce narazić się na jakiś wstrząs czy upadek, nie życzy sobie przedwczesnego porodu. Medycy przerzucali się spojrzeniami, jako że o przedwczesnym rozwiązaniu nie mogło być mowy, obliczyli, że połóg musi nastąpić pod koniec lipca. Ale Bona nie chciała dopuścić ich do łoża, nie pozwalała się zbadać i codziennie odchodzili z niczym, coraz bardziej zdumieni. Dworki widziały wprawdzie, jak nieraz leżała bez słowa z zaciśniętymi ustami, jak czytała nocami, żeby nie zasnąć, ale bały się pytać, czym się trapi, czemu jest tak niespokojna, zamknięta w sobie, nieżyczliwa lekarzom? Tylko Marina odważyła się czasem zagadnąć o zdrowie, tylko Anna pytała, patrząc ze współczuciem na jej zwężone oczy, pobladłą twarz:
– Czy mam zaśpiewać?
Odpowiadała jak co dzień: