Выбрать главу

– Mogę z nimi mówić po łacinie, jak i z wami, panie? – spytała.

– Tak – potwierdził – chociaż Tomicki, wiele lat pobierający nauki w Bolonii i w Rzymie, mówi po włosku jak rodowity Italczyk.

– I to prawda, że tak wielu waszych młodzian przebywa w uniwersytetach Padwy, Bolonii i Romy? Myślałam, że przyjechawszy do nas z umową ślubną przechwalaliście się tylko.

– I po co miałbym to czynić? – zapytał zdumiony.

– Perché? – powtórzyła. – Sama nie wiem. Ale domyślacie się chyba, kasztelanie, że byli i tacy, którzy myśleli z żalem o moim małżeństwie i woleli mówić o was z niechęcią.

Uśmiechnęła się do niego promiennie, z wdziękiem, i musiał przyznać, że król polski uczynił słusznie, nie zwlekając z przysłaniem ślubnego kontraktu i pierścienia z diamentem. Po czym oboje umilkli, bo już widać było na gościńcu zbliżający się do nich orszak Jana Tęczyńskiego z Morawicy.

Parodniowy pobyt w tym polskim dworze, pierwszym z poznanych przez Italczyków, miał być odpoczynkiem dla strudzonych podróżnych, a zarazem przedsmakiem festynów, jakie szykował dla nich Kraków.

Już pierwsza uczta wydana na cześć Bony swoją wspaniałością przeszła oczekiwania wszystkich jej dworzan. Siedzący obok księżniczki podkanclerzy koronny, biskup Tomicki, bawił ją nie tylko włoskimi rymami Danta i Petrarki, lecz także opowiadaniem o swym olbrzymim księgozbiorze, o ciekawych rozmowach i dysputach z wybitnymi poetami mieszkającymi w Krakowie – Dantyszkiem, Krzyckim. Tłumaczył też księżniczce przemówienie hetmana Ostrogskiego i wyjaśniał, że odniósł on wielkie zwycięstwa w wojnie z Moskwą i że to właśnie Orsza uczyniła jego imię sławnym nie tylko w całej Polszcze, lecz także w środkowej Europie. Chciała powiedzieć, że ten stary rycerz budzi lęk i w niej samej, ale słowo "stary" nie przeszło jej przez usta. Uprzytomniła sobie nagle, że zwycięzca spod Orszy może mieć tylko niewiele więcej lat od tego, z którym prymas połączy ją prawdziwym ślubem jeszcze przed końcem kwietnia. Zaczęła więc wypytywać Tomickiego o przyszłego małżonka, a ten opowiadał chętnie o jego wielkoduszności, dobroci, o ostrożności tak potrzebnej w tym kraju, o rozległych granicach, wreszcie o godnej podziwu rozwadze. Słuchała tych pochwał z tym samym skupieniem, co chełpliwych uwag hetmana o dzielności jego syna Ilii, który jako dziedzic olbrzymich dóbr na Litwie był przedmiotem snucia małżeńskich planów przez wszystkie litewskie kniahinie. Jednakże hetman wolałby mieć za synową córkę polskiego wielmoży i obiecywał przysłać jedynaka na dwór krakowski, aby zdobył na nim nie tylko ogładę, ale także odpowiednią małżonkę. Obiecała mu żartem, że przeznaczy dla Ilii najpiękniejszą z polskich dworek, które według umowy ślubnej miał wybrać dla niej sam król, i spojrzała z żalem na koniec stołu, gdzie siedziały jej italskie panny, z których niewiele tylko mogło pozostać, w myśl tejże umowy, na wawelskich komnatach.

Cztery dni w Morawicy minęły szybko, a piątego, po przybyciu z Italii przedstawiciela principessy kardynała Hipolita d'Este, znającego Bonę od dziecka, zaczęto szykować się do drogi. Był piętnasty dzień kwietnia, słoneczny i prawie upalny, gdy orszak opuścił wreszcie Morawicę. Bona jechała na swej białej klaczy u boku pana Tęczyńskiego, który miał odprowadzić dostojnego gościa aż do Łobzowa, być świadkiem zajęcia przez przyszłą królową miejsca w czekającej na nią karocy i tam włączyć się do dworskiego orszaku.

Kolebka była nad podziw piękna, wybita na zewnątrz szkarłatem; zajęły w niej miejsce obok Bony trzy dworki z najznamienitszych rodów italskich. Przed karocą jechali konno dwaj trębacze, a za nimi, w przepisanym porządku, kilkudziesięciu ludzi z eskorty w barwach królewskich. Było to czoło pochodu, za którym szła kompania lekkiej chorągwi na pięknych koniach bułanej maści, a za kolasą oraz karetami wysłannika cesarza Maksymiliana i kardynała d'Este jechali na wspaniale przystrojonych wierzchowcach w bogatej uprzęży dostojnicy królewscy i Jego dworzanie, wśród nich przedstawiony przyszłej monarchini już w Łobzowie ochmistrz jej dworu, Mikołaj Wolski. Pochód był wielotysięczny, zgiełkliwy i barwny nad podziw, toteż chłopi schodzili z pól, stawali na skraju gościńca i przyglądali się pełni podziwu wjazdowi nowej pani na Wawel.

Ona sama, dotychczas tak spokojna, zaczęła zdradzać niecierpliwość czy też niepokój. Na pytanie Diany di Cordona, co ją trapi, odparła gniewnie, aby zamilkły wszystkie, musi sobie bowiem przypomnieć wskazówki, jakie otrzymała od principessy przed samym odjazdem. Dotyczyły one także powitania przyszłego małżonka oraz jej posagu, usiłowała więc, korzystając z ostatnich chwil przed spotkaniem, przypomnieć sobie, jak było wówczas w Bari.

Tak, pamięta. Rankiem pogalopowała z jednym tylko koniuszym, młodym Gaetano, nad szmaragdową zatokę, którą już Horacy nazywał "rybną", i pożegnała się z morzem, ze słońcem południa, z gajami oliwek i cytryn. Potem zajrzała raz jeszcze, także z Gaetano, do wszystkich znanych im grot przybrzeżnych, do książęcych winnic i wreszcie, przebrana w strojniejszą szatę, stanęła na progu największej z komnat zamku. Czekali już tam na nią doktor Alifio, dworzanin zaprzyjaźniony z nią od lat wczesnego dzieciństwa, i Gian Lorenzo Pappacoda, zausznik principessy, oko i ucho władczyni baryjskiego dworu.

Pamięta. Jej dostojna matka siedziała wówczas oparta o poręcze wysokiego, rzeźbionego krzesła i wskazując ruchem ręki obu dworzan, oznajmiła tonem nie znoszącym sprzeciwu:

– Pojadą z tobą. Łatwiej zniosę rozłąkę, jeżeli tych dwóch wiernych mężów będzie mi donosiło o wszystkim, co dzieje się w Cracovii. A także służyło tobie.

Ośmieliła się wtedy zapytać:

– Doktor Alifio jako mój przyszły kanclerz?

– Si – przyznała księżna Sforza. – A signor Pappacoda – burgrabia krakowski. Tyle lat był kasztelanem Bari. Bardzo doświadczony.

– Ale nie zna języka – ośmieliła się zauważyć i dodała po chwili: – Jak i ja sama.

Księżna zmarszczyła brwi.

– Słyszałam – rzekła – że Elżbieta Habsburg, zwana Rakuszanką, matka wielu królów z rodu Jagiellonów, jadąc do Cracovii nie znała ani jednego polskiego słowa. Niente, niente! A mimo to już po roku... Nie jesteś, mam nadzieję, mniej od niej zdolna i bystra?