– W samej rzeczy, w sercu dzwonu...
Te letnie miesiące należały jeszcze do królowej, do małego Augusta, ale już wczesną jesienią król musiał opuścić Wawel, aby wziąć udział w piotrkowskim sejmie. Bona świadoma już postanowień konstytucji Nihil Novi zabraniającej władcy nowych praw bez uprzedniej zgody sejmu, po naradzie ze swym kanclerzem postanowiła wybadać, jak Zygmunt zamierza zapewnić następstwo tronu tak niecierpliwie oczekiwanemu synowi? Wiedziała już, że Jagiellonowie dziedziczyli wielkie Księstwo Litewskie, musieli natomiast zabiegać, aby zapewnić synom królewskim elekcyjny tron Polski. Alifio twierdził, że króla Olbrachta trzeba było nawet podeprzeć w czasie elekcji oddziałem zbrojnych, gdyż kandydaturę swoją zgłosił jednocześnie książę mazowiecki, powołujący się na pochodzenie władców tej dzielnicy z rodu Piastów. Dla Bony ta wiadomość była wstrząsem. Sądziła, że urodził się upragniony następca tronu, a tymczasem należało zabiegać w przyszłości o zgodę senatu oraz sejmu na koronację i czekać wiele lat, aż do zgonu Zygmunta, aby potem uzyskać pewność, że jest się matką króla Polski, a nie tylko wielkiego księcia... Ta myśl dręczyła ją tak, że postanowiła nie taić jej przed Zygmuntem, i któregoś dnia, gdy król przyglądał się z upodobaniem nauce chodzenia syna, zaczęła karcić malca:
– Idź prosto, nie biegnij. Idź, carino! Chodzi jak wy. Pójdź teraz w stronę okna. I zaraz wracaj. Caro mio! Słyszysz? Wróć do mnie.
Ale August zwrócił w jej stronę nadąsaną twarz i krzyknął trzymając się kurczowo okiennej ramy:
– Nie! Basta! Basta!
– To ma po was – uśmiechnął się król.
– E vero – przyznała niechętnie. – Ale oduczę go uporu i... oporów. Zabierz królewicza – rozkazała piastunce. – Santa Madonna!
Królewicz! Co to za tytuł? Właściwie żaden. Żaden!
– Nosili go moi bracia i długo ja sam... – wyjaśnił pogodnie.
– Ale wy... Zasiadaliście przedtem na tronie wielkoksiążęcym w Wilnie. Podobnie jak wasz ojciec i brat Aleksander...
– Nie widzę związku. Byłem królewiczem, tak. Potem zasiadałem w Wilnie, wreszcie obrano mnie królem. I co z tego?
– Że droga do krakowskiego tronu wiedzie zwykle przez Wielkie Księstwo Litewskie. I że nasz syn powinien mieć tytuł własny. Być wielkim księciem. Sigismundus Augustus, magnus dux Lithuaniae. To już jakoś brzmi. I coś znaczy.
– Da Bóg, będzie nim, kiedy dorośnie – przytaknął.
Zaprzeczyła gwałtownie.
– Czekać? Perché? I na co? Można postarać się o to, aby Litwini wynieśli na tron Augusta już teraz, zaraz.
Śledziła bacznie wyraz jego twarzy, ale orzekł spokojnie:
– To myśl zgoła niedorzeczna.
– Czemu? – nalegała. – Próbować można zawsze, mimo wszystko.
– To, czego chcecie, byłoby sprzeczne z tutejszym obyczajem i prawem – wyjaśnił.
– Al contratio. Skoro księstwo litewskie należy do Jagiellonów prawem dziedzictwa...
– Ale zgodnie z uchwałą w Horodle – przerwał – jego księcia nie mianuje król, tylko powołują pospołu panowie litewscy i polscy.
– Głupia uchwała. I wielce niewygodna. Nie chcecie mieć pewności, że August zostanie królem?
– Ależ on... zaczął dopiero rok trzeci...
– Pytałam: nie chcecie mieć tej pewności? Milczycie? A przecież na Litwie istnieje osobna Rada wielkoksiążęca, osobny sejm. Można by zwołać tajne posiedzenie Rady i uzyskać obietnicę osadzenia Augusta na tronie wileńskim.
Odpowiedział już niecierpliwie:
– Do tak dziwacznej uchwały nie uda się nakłonić żadnego z tamtych wielmożów. Ani Jerzego Radziwiłła, ani Gasztołda: ani Ostrogskiego. Poza tym mówiłem już: muszę mieć także zgodę panów polskich. Com usłyszał w dniu własnej koronacji? "Jego Miłość nie dlatego został królem, że jest dziedzicem Korony i Litwy, lecz że obie Rady zrobiły to z dobrej woli i z dobrego mniemania o Jego Książęcej Miłości".
– Tak powiedzieli? – zdumiała się. – Zuchwalcy! Ale Rady można zjednać po kolei. Albo skłonić. Caro mio! Trzeba zawsze próbować. Tentare.
– Czego? Wyniesienia dwulatka? – spytał.
– Och – rzuciła niedbale – dzieci mają taką właściwość, że rosną. Sprawa potrwa. Jako wielki książę August będzie już miał lat trzy, cztery...
Zygmunt roześmiał się nagle.
– Di iromortales! Co za kanclerska głowa! I jaki upór.
– Jedno słowo: Si? Tak? – nalegała.
– Mówię "tak", bo nie wierzę, że tym razem uda się wam postawić na swoim.
Przytuliła się do króla, dziękując.
– Grazie! Grazie! Jesteście doprawdy wspaniałym władcą...
– I pełnym podziwu dla królowej. Ale także obaw... – dodał. – Czy zawsze będzie robiła to, co chce?
– Jeżeli król powie "tak". A przecież wyraziliście zgodę...? Musimy zapewnić Augustowi każdą z możliwych sukcesji: po mojej matce, po waszym węgierskim bratanku, po mazowieckich i śląskich Piastach.
– Mierzycie wysoko. I chcecie wiele. Może za wiele...
Uśmiechnęła się, już pewna swego, rada z odniesionego zwycięstwa.
– E vero! Ale wasz dzwon, największy z wielkich, zawisnął takoż na wysokiej wieży. Perché? Bo jakież dzieło Zygmunta małością grzeszy?
Nie mieszkając, wezwała nazajutrz na rozmowę biskupa Międzyleskiego.
– Znacie na Litwie obyczaje ludzi. To przecież was, eminencjo, wysyłał niedawno najjaśniejszy pan do Wilna dla pogodzenia zwaśnionych wielmożów: Jerzego Radziwiłła i wojewody Gasztołda?
Międzyleski przytaknął niechętnie.
– Niezbyt udana była ta misja: ich waśń do dziś wstrząsa Wielkim Księstwem.
– Mówił mi kanclerz Alifio, że ostatnio Gasztołd zapalał nienawiścią także do hetmana Ostrogskiego?
– Tak mówią. Może zazdrosny jest o względy okazywane przez króla hetmanowi? Ale też przyznać trzeba: wojownik to znamienity, zwycięzca wojsk moskiewskich pod Orszą.
– Nienawiść dzieli – przyznała Bona – ale waszą rzeczą będzie sprawić, aby zjednoczyła tych wszystkich wielmożów.
– Przeciwko komu? – nie rozumiał.
– Och, choćby przeciwko panom polskim. Nie dziwcie się, proszę.
Nie na długo. Certamente no! Na czas jakiś... Powodów chyba starczy. Prima di tutto Kraków. Czyż panowie małopolscy pragnący inkorporacji Litwy nie patrzą koso na tych wszystkich kniaziów i bojarów ze wschodu? Gdyby tamci, z Wielkiego Księstwa Litewskiego, mogli im odpłacić pięknym za nadobne?
– Najjaśniejszy pan nigdy nie zezwoli na...
Przerwała mu niecierpliwie.
– Wiem, wiem. Zawsze ostrożny. Zastanawia się długo, waży każde słowo. Ale tym razem nie stanie wam, księże biskupie, nic na przeszkodzie. Mam jego zgodę na starania o kołpak wielkoksiążęcy dla królewicza Augusta.
Międzyleski namyślał się, wahał, wreszcie rzekł:
– Niebezpieczna to gra. I niełatwa.
– Ale pilna. Załatwić ją trzeba póki trwa układ z Krzyżakami, a na granicy wschodniej cisza. Podobno książę Wasyl ucierpiał mocno od wojsk chana Gireja?
– Zabiega nawet o rozejm z Rzeczpospolitą.
– Grazie a Dio! Tedy przed nami parę lat spokoju. Lat bezcennych dla zapewnienia sukcesji Augustowi. Jedźcie na Litwę nie mieszkając. Obaczcie na miejscu, kogo należy skłócić ze sobą, a kogo pogodzić. Wreszcie, kogo... kupić.
Międzyleski oburzył się, zgorszył.
– Ależ, miłościwa pani...
Zrozumiała, że popełniła błąd, że ten dostojnik nie zechce słyszeć o przekupstwie.
– Non importo! – rzuciła pośpiesznie. – Tym zajmie się kanclerz Alifio, który będzie wam towarzyszył. Obyście wrócili obaj z dobrą nowiną. I to presto! Presto!