Выбрать главу

Na wawelskim podwórcu stały czterokonne wozy, a służba królewska znosiła do nich paki, zbroje, przybory myśliwskie i kobierce. Wokół wozów kręcił się Stańczyk, aż wreszcie dopadł Pappacody, pytającego zbrojnego z eskorty:

– Jak długo będziecie jechać do Wilna?

– Ze trzy niedziele, jeśli dobrze pójdzie – odpowiedział za tamtego woźnica.

– Tedy jedźcie ostrożnie. W skrzyniach wiele wszelakiego dobra.

Stańczyk wpadł mu w słowo:

– Srebrnych łańcuchów, pucharów i szat wyszywanych srebrem. Santa Madonna! I to wszystko dla kogo? Czyżby dla litewskich panów?

– A wam co do tego? Ja o niczym nie wiem.

– Jakże to? Wasza miłość nie wyjeżdża razem z signorem Alifio? – zdziwił się błazen.

– Nie. Starczy, że biskup kamieniecki już tam jest.

– Międzyleski? – zdziwił się. Stańczyk. – Teraz ja powiem: Nic mi o tym nie wiadomo. Ale dowiem się, jak król tylko wróci z sejmu. Z Piotrkowa.

– Będziecie wiedzieli lub nie, bo król jegomość zaraz potem takoż na Litwę pociągnie. Ładować wozy! Szybciej, żwawiej! – starał się przerwać rozmowę Pappacoda.

Stańczyk zmrużył oko i wykrzywił się pociesznie.

– Ciekawe, czy smok Sforzów popełznie za nim? Dalibóg! Odkąd tu jest, zamiast oświecać zakute łby, sam muszę rozwiązywać trudne zagadki. I to presto! Zaiste, zbierają się jakieś chmury nad Wawelem. Nie pozwalają jasno widzieć w świetle słońca...

*

Międzyleski na tyle dobrze znał już stan umysłów na Litwie, szarpanej walką między rodami Gasztołdów i Radziwiłłów, że przez czas jakiś zasięgał języka, rozmawiał z królewskimi urzędnikami, starał się wybadać grząski grunt. Wreszcie, zaraz po przybyciu Alifia, zdecydował się na rozmowę z wojewodą wileńskim Olbrachtem Gasztołdem. Wyrażał niepokój, że waśń ta może przerodzić się w zbrojne starcie, wspomniał o wielkiej życzliwości królowej, która w tym sporze jest po stronie Gasztolda.

– Więcej – dodał – najjaśniejsza pani widzi w was, mości wojewodo, jedynego kandydata na wakujące kanclerstwo wielkie litewskie.

– Rad to słyszę – skłonił głowę stary wielmoża – bo Radziwiłłowie szlachcie w głowach mącą, twierdzą, że sam chcę uchwycić w swoje ręce władzę na Litwie. Rozpowiadają też, że w moich dobrach tyrania okrutna, że krzyk i jęki chłopstwa wołają do nieba o pomstę. Gadają tak, choć Jerzy Radziwiłł zajmuje cichcem jedno dominium królewskie po drugim. Król ubolewa, że jego ziemie w księstwie nie przynoszą skarbowi żadnego zysku. Jakże miałyby przynosić, kiedy kanclerzem był niedawno zmarły ojciec i stryj tych wszystkich Radziwiłłów? Bezkarnych łupieżców?

– Gdyby jednak – zaczął ostrożnie Międzyleski – Litwa uzyskała w synu królewskim Auguście swojego księcia, a wasza miłość objęła teraz kanclerstwo...

– Mówiłem już Waszej Eminencji i tu obecnemu kanclerzowi królowej: gdybyście nawet uzyskali na wyniesienie Jagiellończyka zgodę moją i innych wielmożów, sprzeciwią się temu, mnie na złość. Konstanty Ostrogski i wszyscy Radziwiłłowie.

– Wszelako za wielkoksiążęcym kołpakiem dla Zygmunta Augusta byłby biskup wileński, książę Jan.

Gasztołd wykrzywił się, jakby podano mu puchar z octem.

– Ba! – mruknął. – Nieślubny syn królewski! Jak tu nie popierać rodzonego ojca i przyrodniego brata? Ale to za mało! Trzeba innego lepiszcza: myśli jakowejś, która by wszystkich skupiła przy mnie jako kanclerzu. Więcej niż myśli: nadziei.

– A taką nadzieją mogłoby być co? – zapytał Alifio.

– Cóż... Za wielkiego Witolda było nią odrębne, samodzielne księstwo litewskie...

– Mości wojewodo! – nachmurzył się biskup.

– Wiem – przyznał gospodarz – że wam jako wysłannikom Korony, słuchać się tego nie godzi. Ale jeżeli chcecie starego Gasztołda skłonić do mówienia prawdy... Panowie wielkopolscy mają nas za barbarzyńców, a małopolscy od przeszło stu pięćdziesięciu lat widzą w Litwie jakowąś domenę koronną. Oba bunty kniazia Glińskiego, który wspierał ruskiego Wasyla w czas napaści na Polskę, to właśnie nic inszego jak tęsknota do suwerennych rządów, do...

– Baczcie – przerwał Międzyleski – mości wojewodo, abyśmy sobie nie powiedzieli za wiele...

– Wszelako... Mamy tu dosyć własnych wielmożów, kniaziów i każdy z nich marzy skrycie o wielkoksiążęcym kołpaku. A wybór królewicza Augusta to byłaby jeszcze jedna więź, wzmocnienie unii z Koroną.. – Unii personalnej – stwierdził z naciskiem Alifio.

– Personalnej jak dotąd, ale zawsze... Cóż, można pogadać z Kieżgajłą, z Kiszką, a ci niech się dogadają z młodymi Radziwiłłami. Na tajnym posiedzeniu Rady tę rzecz dałoby się może rozważyć. Ale...

– Słuchamy uważnie – rzekł biskup.

– W żadnym wypadku wakujące województwo trockie nie powinno się dostać Ostrogskiemu. Ma już tytułów aż nadto: i kniazia, i hetmana...

– Nie omieszkam powtórzyć tych słów najjaśniejszemu panu, gdy tylko zjedzie na Litwę. Wasza miłość wraca ze mną? – zwrócił się do Alifia.

– Miałbym jeszcze pewne sugestie, pewne propozycje... Może ksiądz biskup zechce posłuchać?

Ale Międzyleski ruszył ku wyjściu.

– Ja powiedziałem już wszystko, co miałem do powiedzenia. Wszystko!

Mimo wspaniałych darów i obietnic, które kanclerz królowej złożył w jej imieniu, Gasztołd wolał zasięgnąć rady przedstawicieli najpotężniejszych rodów w Wielkim Księstwie. Stanisław Kieżgajło, wraz z bratem stryjecznym największy posiadacz dóbr ziemskich na Litwie, wysłuchał przyjaciela uważnie, ale w końcu rzekł:

– Nie będzie chyba zgody na tajnej Radzie. Alifio gadał już z hetmanem Ostrogskim, lecz ten boi się narazić panom polskim. Mówi, że taki wybór młodzika rozgniewałby rycerstwo i wielmożów w Koronie, a Litwie, zagrożonej przez Wasyla, potrzebne jest mocne oparcie o wojska koronne.

– Myślicie, że Ostrogski wypowie się przeciw wyborowi Augusta i nie będzie się bał rozgniewać tym króla?

– Tak myślę – przytaknął Kieżgajło – alem wybadał, co o tym wszystkim sądzi Jerzy Radziwiłł. Wściekł się z gniewu, kiedy posłyszał, że Ostrogski liczy się z pomocą wojsk koronnych. Pytał, czyż tak mało potrafią litewscy hetmani: on sam, hetman polny i Ostrogski – wielki? Nie wygrają już z Moskwą sami żadnej bitwy?

– I to chce powiedzieć na Radzie? – zaniepokoił się Gasztołd.

– Tak myśli, ale powiedzieć chce całkiem co inszego. Udawać będzie, i plan ułożył całkiem niegłupi, że zgadza się we wszystkim z Ostrogskim. Powie, że przecie zgodę na wyniesienie królewicza na tron wielkoksiążęcy muszą dać zarówno panowie litewscy, jak polscy. Skoro nie umiemy zwyciężać bez nich, niechże i radzim w tej sprawie tak ważnej – pospołu.

– I to wytrąci królowi broń z ręki?

– A jak inaczej? Kiedy my na Litwie za prawem, za horodelską ustawą, czyż król polski mógłby nastawać, namawiać? A jeśli nawet znajdzie jakoweś argumentum, rzecz da się długo przewlekać.

– Obiecałem kanclerzowi Alifio, że nie będę przeciwny królewskiej woli – bronił się słabo Gasztołd.

– Możecie zmienić zdanie w ostatniej chwili. Już w czasie obrad... – uśmiechnął się Kieżgajło i wstał.

Narada była skończona.

*

Król, ledwo odpoczął po trudach podróży z Piotrkowa, kazał prosić do swoich komnat na zamku wileńskim biskupa Międzyleskiego i Alifia. Obaj przyznali zgodnie, że nie zaniedbali niczego, aby zjednać jednych, a także wybadać, jakie są tajne pragnienia drugich. I tak wiadomo im, że książę Jan spełni każde życzenie ojca, że Jerzemu Radziwiłłowi marzy się kasztelania trocka, a Gasztołd liczy na urząd wielkiego kanclerza litewskiego.