Выбрать главу

– Zgaście – rzekł spokojnie.

Za plecami Bony zdołał jeszcze dojrzeć paru dworzan i pachołków, ale potem znów otoczyła wszystkich ciemność.

– Przeszukać krużganki! – rzucał rozkazy Zygmunt. – Wysłać pogoń na podgrodzie i brzegiem Wisły! Ogłosić alarm!

Rozpierzchli się wszyscy, tylko królowa weszła do komnaty. W świetle księżyca wyglądała jak biała pani strasząca podobno w zamku na Wiśniczu. Król patrzył chwilę na idącą, a potem podszedł szybko i odciągnąwszy pod ścianę daleko od okna, objął tak mocno, że słyszał przyśpieszone bicie jej serca.

– Nie trzeba się bać. To jakiś szaleniec lub człek śmiertelnie pijany.

– Nie stało się wam nic, nic?

– Słyszałem tylko świst kuli. Chodźmy stąd. W waszym stanie powinniście już dawno odpoczywać w łożu.

Odprowadził ją do sypialni i nakazał Marinie, aby nie opuszczała tej nocy swojej pani. Po czym wyszedł, obiecując powrócić, gdy dowie się, że na zamku jest już bezpiecznie.

Kiedy została sama, długo myślała nie o tym, co zaszło, lecz o opanowaniu i o spokoju tego, którego chciano pozbawić życia. Więc taki bywał na polu walki? W chwilach niebezpieczeństw? Wiedziała, że umiał taić gniew, ale po raz pierwszy mogła podziwiać opanowanie, jej samej zupełnie obce. Kiedy powróci, powie mu, że myśli o nim tak właśnie: z miłością, szacunkiem, podziwem...

Nie udało się nigdy ani pojmać sprawcy, ani dociec motywów zamachu. Mógł to być – warchoł nierad nowym podatkom, choć rzecz wydawała się nieprawdopodobna, lub po prostu strzał człowieka szalonego. Tak czy owak król musiał powrócić na sejm do Piotrkowa, a zaraz potem ruszył na Podole, na które wkroczyli już Tatarzy oraz Turcy. Ich znaczne siły, spaliwszy Liszków, uprowadziły w jasyr kilka tysięcy niewiast i pacholąt. Później, otrzymawszy wieści o ciężkich bojach toczonych przez Tarnowskiego, Zygmunt poszedł w sukurs cofającemu się rycerstwu. Bona pozostała znów sama na Wawelu, pozbawiona wieści od męża, a także dość częstych dotychczas listów z Bari.

Któregoś wieczoru, siedząc nad otwartą szkatułką pełną klejnotów, bawiła się oglądaniem cennych pierścieni.

– Ten rubin – westchnęła, pokazując go Marinie – to ostatni dar principessy. Dziwne. Nie śle od dawna posłańców, jakby nie obeszła jej wieść, że znowu będę matką.

– Wieści z Krakowa nie były po jej myśli – westchnęła Marina. – Po królewiczu znowu córka...

Bona zagryzła wargi.

– I ostatnia wróżba jakaś zawita, niejasna... – przyznała.

– No, no! Nie wiem jak najjaśniejsza pani, ale ja zrozumiałam ze słów astrologa, że mówił o przyszłym władcy Polski.

– Monarcha – powtórzyła Bona. – To dobrze. Nie chcę nawet słyszeć o jeszcze jednej córce... Nie odchodź! Wróć! Czy nie spostrzegłaś, że ten nowy dworzanin, Morawiec, słuchał wczoraj śpiewu Beatrice nazbyt uważnie? Nie spuszczaj tych dwojga z oczu. Moje italskie dworki są niemałą pokusą, si. Ale w murach zamku nie zniosę nawet cienia rozwiązłości.

– Nie jestem pewna, czy pan Morawiec ożeni się z signoriną Beatrice – zauważyła Marina.

– To wydam ją za innego dworzanina. Szkoda, że Krzycki marzy nie o żonie, tylko o dostojeństwach kościelnych. Najdowcipniejszy z królewskich sekretarzy. I z poetów. Zabawniejszy nawet od Reja.

– Ale nazbyt złośliwy! O czym mówi jego ostatni wiersz? Że nie ma to jak polski kraj! Chude signoriny przyjeżdżają na Wawel w połatanych ciżmach, a odjeżdżają, choć wojna trwa, w aksamitach haftowanych perłami.

Bona wrzuciła gwałtownie klejnoty do szkatuły.

– Jak? Chude signoriny? Głupiec! – krzyknęła. – Zjadliwy głupiec! Ignorante! Nie ma to jak polski kraj? O Dio! Na tej jego ziemi brakuje aksamitów i pereł, choć mimo ciągłych wojen mogłyby być. Santa Madonna! Piú tardi, kiedy przestanę rodzić, ciągle rodzić, w moich włościach pokażę im, jak się uprawia pustkowia, osusza mokradła. Jak ż pól i lasów zbiera się perły. A także złoto. Si, złoto, dukatowe!

Chciała mówić dalej, ale nagle umilkła, jej twarz wykrzywił grymas bólu.

– Przywołaj medyków. I podaj rękę. Chcę się położyć. Presto! Presto!

Wierzyła przez całą noc, że to bratu Augusta tak pilno przyjść na świat, ale kiedy nad ranem medyk stwierdził, że urodziła się córka, przez kilka dni nie chciała nawet spojrzeć na srebrną kołyskę.

– Ze wszystkich dzieci ta królewna najbardziej podobna do miłościwej pani – próbowała łagodzić gniew królowej Marina.

– Stulta! Co z tego? Znowu córka. Trzecia! I to przez nią wśród pism gratulacyjnych goniec przywiózł i takie: "My także mamy trzy". Oni także! Jacyś tam drobni niemieccy książęta! Więc już do tego doszło, że ośmielają się pocieszać... mnie? Mnie?! Polską królową? To zaiste zuchwałość!

– Wasza dostojna matka... – zaczęła Marina.

– Zamilcz! Dobrze wiem: znów nie przyjedzie do Krakowa na chrzciny. Jakby sama rodziła tylko chłopców!

– Może principessa jest chora?

– Una novita! Chora! Wierzysz w to? Chce mnie ukarać. A ja... Santa Madonna! Nie zniosę tego! Nie zniosę!

Marina dała znak dworkom i wysunęły się wszystkie z komnaty. Napady gniewu królowej mijały szybciej, gdy pozostawała sama, gdy nie słyszała sądów odmiennych od własnych. Ale ten chmurny październikowy dzień był dla niej niełaskawy, bo zaraz za drzwiami zastąpili dworkom drogę. Alifio z Pappacodą. Kanclerz królowej był wyraźnie zatroskany.

– Przybył goniec – rzekł – i jest wiadomość z Bari. Ale zła.

– Księżna zaniemogła?

Alifio pochylił głowę.

– ... Principessa matka zmarła przed siedemnastoma dniami..

– Zmarła? O Boże! – szepnęła Anna.

– Powiecie jej o tym nieszczęściu? – zapytał.

Anna spojrzała na milczącą Marinę.

– Boję się. Od czasu urodzin trzeciej królewny bardzo zawiedziona, gniewna. Wejdźcie, signore, wy.

Naradzali się chwilę z Pappacodą, nikt nie chciał być zwiastunem złej wieści. A kiedy Alifio zniknął wreszcie za drzwiami sypialni, zbici w gromadkę usłyszeli znajomy, gniewny głos:

– O Dio! Dio! Jeszcze i to! i to!

Rozległ się brzęk tłuczonego szkła, a potem jakiś ciężki przedmiot upadł na posadzkę. Anna wzdrygnęła się, odskoczyła do tyłu. W komnacie narastał ni to krzyk, ni to lament:

– Mamma! O Dio! Perché? Perché?...

Drzwi otworzyły się bez szmeru i Alifio podszedł do Pappacody.

– Nie mogłem... Nie dała mi mówić. A nowin jest więcej. Cesarz oświadczył, że nie uzna żadnych praw spadkowych polskiej królowej, chociaż...

– Chociaż? – zdziwił się Pappacoda.

– Księstwa Bari i Rossano gotowe są złożyć hołd córce swojej principessy.

– To przecie dobra wiadomość – wtrąciła się Anna.

Pappacoda zaprzeczył.

– Z Krakowa do Italii daleko i trzeba czekać na powrót najjaśniejszego pana, aby coś postanowić. A Carolus blisko, w, Hiszpanii, i od dawna w walce z Francuzami o księstwa italskie. Podbił już Mediolan, a teraz...

Zamilkli, bo spoza drzwi doleciał ich znowu ni to krzyk, ni to jęk:

– Dio! Perché? Perché?

Po urodzeniu niechcianej córki i żałobnej wieści z Italii królowa, długo nie opuszczała swych komnat. Wracała wspomnieniami do starego zamku w Bari, do pozorów dawnej świetności rodu Sforzów, który kiedyś władał Mediolanem, pozorów, na których tak zależało principessie Izabeli Aragońskiej, jej zmarłej matce. Ona sama żyła tam beztrosko otoczona własnym dworem i budziła podziw jako najzgrabniejsza w tańcu, najpiękniej grająca na lutni oraz władająca biegle mową starożytnych Rzymian. Na Wawelu, za oknami stała mgła, a tymczasem nad niebieskimi wodami zatoki srebrzyły się gaje oliwne, złociły w słońcu czuby figowych drzew, w winnicach opadały na ziemię ostatnie, przywiędłe już słodkie grona. Wtedy nie umiała docenić piękna tamtego wybrzeża, blasku italskiego nieba. Mówiła zawsze dworkom, że pragnie poznać inne kraje, że chce być wielka jak jej dziad, król Neapolu, że skoro w jej żyłach płynie krew Sworzów i Aragonów, jest stworzona nie tylko do władania, ale i do szczęścia większego, niż zaznała jej matka. I oto została królową jednego z największych państw w samym sercu Europy. Czy szczęście, którego pragnęła tak mocno, stało się jej udziałem? Zygmunt... Tak, nauczyła się go nie tylko cenić, ale także kochać. Może nie miłością, o jakiej śpiewał Petrarka, wielbiąc umiłowaną kochankę, ale wystarczającą, aby zaspokoić głód serca i zmysłów. Jednakże... Minęło dopiero cztery i pół roku od jej przybycia na Wawel, a była już matką czworga dzieci, z których tylko jedno dostąpiło zaszczytu, że principessa uczciła w Bari wieść o jego urodzinach wspaniałą ucztą i turniejem rycerskim. Chwile muzykowania i tańców zdarzały się w tym wielkim krakowskim zamczysku zbyt rzadko, król nie bywał obecny przy narodzinach i uroczystościach chrztów, a ostatnio, odpierając ataki Turków i Tatarów, nie wiedział nawet, że dała swej – oby ostatniej – córce imię matki Madonny. Może święta Anna weźmie ją skuteczniej pod swą opiekę niż patron Bari Mikołaj i pozwoli, aby następne dziecko... Tym razem, cokolwiek wywróżą gwiazdy, jej wola sprawi, że będzie nim syn, druga podpora dynastii Jagiellonów. Tylko że... Oznacza to znowu wiele miesięcy wyrzeczeń, a przecież wie już teraz, że pokoje królewskich dzieci nie potrafią zaspokoić jej głodu działania ani żądzy władzy takiej, o jakiej mówiły pisma Machiavella, a więc władzy pełnej, prawdziwej, nie skrępowanej niczym...