Выбрать главу

– Od dawna już, jako kanclerz waszej miłości, chciałem zwrócić uwagę na to, że tutaj, na zamku, mamy więcej wrogów niż stronników. Król nieobecny, ale zamysłom najjaśniejszej pani nie będzie sprzyjało wielu. W obcym kraju trudno działać w, zupełnej próżni.

– Bene! – przyznała. – Tedy zastanówmy się. Samuel Maciejowski, kanclerz koronny Szydłowiecki i Tarnowski, najbliżsi doradcy króla, mogą być i będą przeciwko mnie. Ale prymas Łaski, biskupi Tomicki i Drzewicki powinni być nasi. Międzyleski i Kmita – na pewno. A wreszcie ci mniej znaczni, a do smaku niezbędni jak sól, sekretarze króla i prymasa, poeci jak Jan Dantyszek...

– Miłościwa pani zapomina, że ten od dwóch lat na jej życzenie przebywa na dworze cesarskim.

– I dobrze, że mamy tam wreszcie życzliwego nam stałego posła, świadka wszystkich posunięć Carolusa. Myślałam jeszcze o Krzyckim...

– O nim? – zdziwił się Alifio.

– A czemuż by nie? Wart, żeby go pozyskać dla naszych planów. Santa Madonna! Czyż nie wiecie, że najwięcej hałasu zwykli robić właśnie poeci? To oni albo uwieczniają królów, albo ośmieszają ich w zjadliwych fraszkach i paszkwilach, ot, choćby takich:

"Pod zamkiem dysząc, Kraków smok trapił jedynie..."

– Miłościwa pani to zna? – zdumiał się Italczyk.

– Wiem, caro dottore, o wielu sprawach, i dostrzegam liczne przeszkody. Ale będę robiła całe życie to, co chcę. I jak chcę! Grazie a Dio nauczyli mnie tego książęta z rodu Sforzów, dawni władcy Mediolanu i Bari… Dlatego też biskup Międzyleski pojedzie na pogrzeb księcia Stanisława do Warszawy.

A co do Krzyckiego... Pomyślę, czym można by zjednać i jego.

Ten, o którym mówiła nie bez podziwu jako o poecie i satyryku, nie spodziewał się zapewne, że w kilka dni potem odwiedzą jego samotnię przy Kanonnej dwaj goście. Obu znał stary sługa i pierwszego z nich wprowadził od razu do przestronnej izby, w której przy stole zarzuconym papierami siedział od rana jego pan. Zajęty pisaniem poeta nie odwrócił głowy, wstał dopiero słysząc nieśmiałe zapytanie:

– Nie wiem, czy mogę...?

– A, Modrzewski – ucieszył się. – Chodź, chodź! Nie widziałem ciebie od dawna. Jak praca w kancelarii Latalskiego? Ciągle przesłuchujesz zwaśnione strony? Ale dobrze ci tak! Byłeś ciekaw świata i jego spraw. Teraz przynajmniej wiesz, co się w Polszcze dzieje.

– Aż nadto! I z tym przychodzę. Mój druh najlepszy, Jan Biesiekierski, z rozkazu pewnego szlachetki na gościńcu usieczon. Zabójca jawnie drwi z sądów królewskich.

– Ów szlachetka na infamię zostanie skazany.

– On? A nie... prawo? Przecie zabity herbowym nie był. Tedy i mord może pozostać bezkarnym.

– Zuchwałyś! Czego ty właściwie chcesz, Frycz?

Wyliczał jak wyuczoną lekcję:

– Sprawiedliwych praw i ukrócenia samowoli szlachty, takoż wielmożów.

– Dosyć! – przerwał Krzycki. – Takim jak ty świat rzuca kłody pod nogi. Dlatego ja sam wolę nie radzić czy pouczać, tylko szydzić i drwić!

– Myślałem… Twoje słowa ostrzejsze od miecza, trujące jak jad. Od ośmiu lat jako sekretarz królewski musisz być blisko najjaśniejszego pana.

– Och! – mruknął Krzycki.

– I królowej… – nalegał Modrzewski.

– Och! – westchnął tamten.

– Oni chyba nie wiedzą o bezprawiu, o krzywdzie mieszczan, chłopów? Nie mogą wiedzieć!

– Zapaleniec z ciebie, karmisz się nadzieją – skrzywił się Krzycki. – Tak czy owak, ja im nie powiem. Chcesz, powiedz sam. Postaram się, abyś stanął przed obliczem królowej i…

Przerwał mu sługa meldując od drzwi:

– Burgrabia krakowski Alifio prosi o rozmowę.

Krzycki zdumiał się tak, że aż strącił ze stołu plik zapisanych kartek.

Zbierając je pośpiesznie, rzucił:

– Prosić! Prosić!

Kanclerz królowej wszedł bez pośpiechu i po kilku słowach powitania przystąpił do rzeczy:

– Najjaśniejsza pani poleciła mi oddać waszej miłości to pismo. I przesłać, w dowód szczególnej łaski, kozła upolowanego przez nią w Niepołomicach.

Krzycki rzucił okiem na krótki list i nagle wybuchnął:

– Ależ tu nie ma ani słowa o wakującym biskupstwie w Przemyślu! Mam znowu czekać?! Słyszysz, Frycz? Królowa chyba nie wie, żem już przed jej przyjazdem trząsł kancelarią królewską! I wciąż ze mnie jeno sekretarz, sekretarz! Dotychczas nie mówiłem nic. Wiedziałem: kto inny układniejszy, mniej zjadliwy ode mnie. Ale teraz mogę stracić nie obsadzony do dzisiaj Przemyśl. I czekać? Na co? Dlaczego?

Alifio rozłożył ręce.

– Nie wiem. Królowa bardzo boleje nad tą zwłoką.

– Och!

– O czym mogę zaświadczyć. Czyż nie raczyła przesłać wam z Niepołomic...

– Mnie obchodzi biskupstwo w Przemyślu – przerwał Krzycki – a nie królewskie polowanie.

Nie zrażony tym wybuchem kanclerz zapewniał:

– Najjaśniejsza pani chętnie widzi was na Wawelu. Zawsze. Wiecie wszystko, tedy ciekawa waszego zdania, waszych sądów. Choćby tego: kto z krakowskich poetów mógł ułożyć ów obraźliwy wiersz o smoku, który powtarza cały gród podwawelski?

Ale Krzycki nie zmieszał się, wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Doprawdy nie wiem, kto mógł być aż tak... nieostrożny. Czyżby ten wiersz dotarł do królowej?

– Istotnie – potwierdził Alifio.

– Cóż, wygląda na to, że najjaśniejsza pani nie umie jednać sobie przyjaciół. I to najprostsza odpowiedź.

– Byłaby szczęśliwa, mając na dworze licznych sojuszników. Stronnictwo własne – nalegał kanclerz.

– Przeciwko komu? Czy... za kim?

– Że przeciwko Habsburgom, to wiecie. Ale także przeciwko tym wszystkim, którzy umieją tylko jedno: rzucać jej kłody pod nogi. Gdybyście zechcieli...

– Och! – już jawnie drwił gospodarz. – W takiej walce nawet znakomity poeta Andrzej Krzycki nie wygra. Ale nie wątpię, że gdyby po stronie królowej wystąpił ktoś możny, na przykład jakiś biskup. Powiedzmy – biskup przemyski...

– Istotnie – przytaknął Italczyk.

– I nie Modrzewski, skryba z kancelarii, tylko Frycz, mąż uczony, sekretarz królewski...

– Istotnie.

– Wtedy walczyć z jej oszczercami byłoby łatwiej – kończył swoją myśl Krzycki. – Przy okazji... Prawda to, że Wolski, ochmistrz dworu królowej, w jej skarbcu złożył pięć tysięcy czerwonych złotych, aby tylko dostać któryś z urzędów koronnych?

– To potwarz! – oburzył się Alifio. – O niczym takim nie wiem! Rozplotkował się ostatnio Kraków. Widać, że komuś na tym bardzo zależy.

– Czy przypadkiem nie Habsburgom? – przechylając głowę rzekł ze złośliwym uśmiechem gospodarz.

– Kto wie? Może – odparł chłodno Alifio i skłoniwszy się wyszedł przyśpieszając kroku.

– Powtórzy królowej każde słowo – rzekł po chwili Frycz, ale Krzycki roześmiał się beztrosko.

– Nie sądzę. Jak widzisz, szuka dla Bony sprzymierzeńców. Jesteśmy jemu teraz potrzebni.

– A on nam? Po co? – oburzył się Modrzewski.

– Na miły Bóg! Jeżeli chcesz jakichkolwiek zmian, kogoś musisz mieć za sobą! Wpływowego wielce. I tym kimś może być właśnie...

– Królowa?

Potwierdził niby żartem, ale już bez uśmiechu:

– Jak mawia jej kanclerz: "istotnie". Królowa...

Alifio dotrzymał słowa, gdyż po niewielu dniach Frycz został zawezwany przed oblicze Bony. Królowa trzymała w ręku jego pismo w sprawie zabójstwa Biesiekierskiego.

– Przeczytałam waszą skargę uważnie – rzekła. – Ale, o Dio! Rozboje są na wszystkich gościńcach świata! Także w Italii. Rapina a mano armata.