– W imię czego miałbym się sprzeciwiać? Na Boga! Wolicie wojnę? – zapytał, starając się zachować spokój.
– Nie. Ale można jeszcze próbować jakichś układów, sojuszu...
– Z zakonem krzyżackim? – zdziwił się.
– Ależ Albrecht to teraz nowinkarz, krzewiciel reformacji! Jako Krzyżak nawracał mieczem Prusaków i nasze pogranicze, a jutro gotów zaprzedać całą Polskę kacerzom.
Zygmunt zmarszczył brwi.
– Zdawało się nam, że w Rzeczypospolitej rządziliśmy dotychczas my. I nadal rządzić będziemy – rzekł z naciskiem.
– Santa Madonna! A nie sądzicie, że papież rzuci na niego klątwę?
Namyślał się tylko chwilę.
– Nie byłoby to z korzyścią dla naszego lennika. Jeśli nim zostanie. Sprawa delikatna i trudna. Ale... znane są dyplomatyczne talenta Krzyckiego.
– Krzyckiego? O Dio! Chcecie w Rzymie bronić odstępcy czyimi słowami? Poety?
Spojrzał na nią z leciutką drwiną.
– Czyżbyście nie pamiętali, o co prosiliście tak niedawno? Będę bronił Albrechta, przyszłego lennika, argumentami i miodopłynnym słowem przemyskiego biskupa.
Stropiła się, ale nie zamierzała ustąpić.
– Biskupa? Więc jednak Krzycki... Ale Albrecht to Hohenzollern.
W jego żyłach płynie niemiecka krew!
– Zapomnieliście chyba – odparł – że jako heretyk narazi się katolickim Habsburgom. I tego nie weźmiecie mu chyba za złe? Tedy myślę, że na teraz z korzyścią dla Rzeczypospolitej pokój na północy i rozwiązanie Zakonu. Albrecht pokłócony z cesarzem i nieposłuszny papieżowi musi szukać oparcia w Polszcze. Z tych wszystkich powodów gotów nam złożyć hołd.
– Nie jestem pewna szczerości jego intencji – ostrzegła.
– W polityce, mia cara, szczerości nie ma. Jest tylko trzeźwy rozsądek. I korzyść doraźna. Triumf Jagiellonów nad Albrechtem pruskim. Nie chciała ustąpić.
– Słyszałam zaraz po przyjeździe na Wawel, że książę zachodniego Pomorza Bogusław przez Łaskiego i Górkę prosił was o objęcie zwierzchnictwa nad jego ziemiami. I że dopiero w rok po urodzeniu Augusta złożył hołd – na którym wam nie zależało – Carolusowi. Gdybym wtedy miała tę mądrość co dziś! Krzyczałabym, że trzeba zgodzić się na tamten hołd lenny! A także oddać Augustowi księstwo głogowskie! To byli przecież Piastowie, pomorscy i śląscy... Ale wy... Tego, czego nie chcieliście od nich, bierzecie od Hohenzollerna. Hołd pruski!
Złych macie doradców i wiem, że przekupnych. Ile za wstawienie się za mistrzem dostał od niego kanclerz Szydłowiecki? Przekonał was, że książę pruski będzie mniej groźny od mistrza Zakonu? Santa Madonna!
Toż to ciągle Albrecht. Ten sam Albrecht!
– Zostanie naszym wasalem – zaprzeczył. – I to już koniec! Nareszcie koniec sprawy krzyżackiej! Mamy Prusy Królewskie, teraz przybędą do nich lenne Prusy Książęce. Dla was ważniejsze południowe granice i księstwa italskie, wiem. Ale o brzegi Mare Balticum walczono u nas już pod Grunwaldem. Zawdy paliła się ta ściana. Najbliższa. To mało, że pożar wreszcie ugaszony?
– Może wiele na dziś. Ale jutro?
– Dalekie... Nie od nas zależne... – stwierdził i dodał podchodząc bliżej: – Polska królowa, jak widzę, nie umie cieszyć się dzisiejszym dniem. A przecież mamy wreszcie pokój. Upragniony, potrzebny. Czy w waszym sercu nie za wiele gniewu?
– Nienawidzę wrogów dynastii. Dawniejszych: Habsburgów i nowszych: Hohenzollernów.
– To wiem. A kogo kochacie?
– Prima di tutto tron, na którym siedzę.
– Nikogo więcej? – nalegał.
– No. Nikogo.
– A... Szkoda. Wielka szkoda – westchnął.
Poprawiła się natychmiast:
– Nikogo, prócz was, mój mężu. Per amor di Dio! Czy to mało?
– Wiele. Wiele na dziś – przyznał. – Ja jednak, w przeciwieństwie do was, umiem doceniać to, co mam. Co niesie dzień dzisiejszy...
A niósł niemało. Najpierw na sejmie w Piotrkowie król, pod naciskiem szlachty, zobowiązał się odtąd przestrzegać ściśle ustawy o incompatibiliach, a więc o niepiastowaniu przez jedną osobę więcej niż jednego urzędu. Zaraz potem przybyli na Wawel przedstawiciele wielkiego mistrza, ażeby ustalić warunki, na jakich Hohenzollern miał stać się lennikiem Korony. Po zrzeczeniu się godności wielkiego mistrza i rozwiązaniu krzyżackiego zakonu winien byt złożyć hołd lenny jako władca świecki, książę pruski Albrecht. Tym samym zachowywał ziemie, o które tak długo toczyły się walki, i szlachta wielkopolska przyjmowała wiadomość o toczących się układach z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony wolałaby zdobyć całe Pomorze bez żadnych układów z Albrechtem, z drugiej niepilno jej było do nowej wojny i nowych podatków na nią. Królowa myślała podobnie, nie podejmowała już jednak dalszej walki, tym bardziej że Szydłowiecki i Tomicki umacniali monarchę w przekonaniu, iż postanowił słusznie, godząc się na zaprzestanie wojen, na sekularyzację Zakonu. Bona czekała na ostry sprzeciw papieża, a nawet obłożenie Hohenzollerna klątwą, ale nic takiego nie zaszło. Ojciec święty zdawał się nie zauważać tego, co się stało.
W jednej z komnat dworki królowej haftowały właśnie proporzec lenny dla księcia, gdy nagle otworzyły się drzwi i stanął w nich Stańczyk z rulonem w ręku. Podsuwając pergamin pod oczy Beatrice, Annie i Dianie, wykrzykiwał:
– Oto dowód, że nie wszyscy myślą jak Szydłowiecki, Tomicki albo Krzycki, który dziś wrócił z Romy. Mam tu smakołyk, ale jak pigułka gorzki, rymy bardziej do traktatu podobne. Słuchajcie! Słuchajcie! Oto najnowszy wiersz Stanisława Hozjusza.
Zaczął go czytać głośno, z patosem, jak to zwykł czynić herold na rynku:
"Powiedz, ktokolwiek przeczytasz te sprawy,
Czyli nie nazwiesz monarchę szalonym,
Co mogąc łatwo skończyć z zwyciężonym,
Wzrok mu swój wolał okazać łaskawy?
Anna pierwsza przerwała milczenie.
– Łatwo skończyć z Albrechtem? To znaczy jak? – spytała.
– Ba! – błaznował Stańczyk. – Tego nikt nie wie. Ale co szkodzi przyganić? Choć wyboru nie ma, ponarzekać? Ot, choćby ten proporzec, który ma dostać książę Hohenzollern w dzień hołdu. Haftujecie koronę królewską na szyi orła oraz literę S. Sigismundus. I to już wszystko? A gdzie widoma zwierzchność królewska nad księstwem pruskim? Gdzie zmiana w upierzeniu ptaka? Orzeł był czarny i czarnopióry pozostał. Dalibóg! Każdy przyzna: W naszym królestwie lepiej być nie człowiekiem, jeno ptakiem, ptakiem, ptakiem!
Cisnął proporzec na kolana siedzących nieruchomo panien i wybiegł machając ramionami, jakby to były skrzydła rozwinięte do lotu. Spojrzały po sobie wracając do przerwanej roboty, tylko Marina schyliła się, podniosła rzucony na posadzkę rulon i wyszła pośpiesznie.
– Zaniosła go królowej – stwierdziła Beatrice.
– Ale ta nie odwoła nas do swoich komnat – westchnęła Anna. – Musimy haftować tego czarnopiórego orła, choć nie wiemy, który z poetów przysłużył się lepiej najjaśniejszej pani: Krzycki czy Hozjusz?
*
Cokolwiek pisali poeci, cokolwiek myślała królowa, w słoneczny dzień kwietniowy 1525 roku na podwyższenie, na którym zasiadał na tronie król Zygmunt I, wstąpił książę Albrecht pruski z rodu margrabiów brandenburskich. Ten, który tak niedawno nosił biały płaszcz z czarnym krzyżem jako wielki mistrz Zakonu, był zakuty w bogatą rycerską zbroję i miał zarzucony na ramiona płaszcz z gronostajów. Ten, który jeszcze przed rokiem walczył o Pomorze, zgiął kolana jako lennik przed swoim zwycięzcą i położywszy prawą dłoń na kartach Ewangelii, w lewą ujął proporzec z białego jedwabiu podany mu przez króla. Czarny orzeł, godło Prus, nie zmienił swej barwy, jak tego chciała królowa. Był czarny. Ale składając hołd lenny na Rynku Krakowa wobec tłumów ciekawych i otoczony pierścieniem dwóch tysięcy towarzyszy pancernych, Albrecht pruski musiał uznać swą zależność od Rzeczypospolitej i wypowiedzieć słowa przysięgi, że "będzie wierny, uległy i posłuszny królowi Polski, jego potomkom i całej polskiej Koronie". On, który jako mnich stoczył wiele walk, często zwycięskich, dopiero tego dnia z rąk Zygmunta otrzymał rycerski pas i uderzeniem jego miecza został pasowany na rycerza.