– Spojrzyj, Boże, na służebnicę swoją, którą wybrałeś na królową i błogosław ją swą potężną prawicą za wstawiennictwem błogosławionej Dziewicy Maryi przez Chrystusa Pana Naszego...
Z chóru rozśpiewał się, rozbrzmiał "Agnus Dei", a dwóch innych biskupów zeszło od ołtarza ku prymasowi, podając mu złoty kielich. Ucałowawszy go z czcią, wsunął palec do rzeźbionej czaszy i kciukiem umaczanym w świętym oleju zaczął namaszczać jej głowę, pierś i plecy, odnalazłszy nie bez trudu pod złocistymi puklami rozcięcie szaty. Bona starała się być spokojna, ale czuła, jak coraz mocniej bije jej serce w takt wypowiadanych przez prymasa słów:
– Namaszczam cię na królową olejem poświęconym w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Pokój z tobą.
Chciała odpowiedzieć, ale to biskupi odpowiedzieli za nią: "I z duchem twoim", a chór głosów w górze wybuchnął radością, głosząc nowinę:
– Namaścił Salomona Sadok kapłan i Natan prorok na króla Syjonu.
Sama Madonna! To o niej śpiewały te anielskie głosy, bo w tejże chwili prymas wsunął na jej palec ciężki pierścień ze słowami: "Przyjmij ten pierścień jako znak wierności i szczerego serca", po czym nakreślił znak krzyża nad podawaną mu przez biskupów królewską koroną. Współkoronatorzy trzymali ją ponad głową klęczącej, dopóki prymas nie ukończył słów uroczystej inwokacji:
– Boże, korono Twoich wiernych, pobłogosław tę koronę, by służebnica Twoja, która ją będzie nosić, była ozdobiona licznymi cnotami.
Skończył, a biskupi włożyli koronę na złote włosy i dopiero wówczas prymas rzekł:
– "Przyjmij koronę chwały i radości, byś zasłużyła na wieczyste wesele w niebie. Amen".
Ukoronowanej już dał do prawej ręki berło, do lewej jabłko i udzielił błogosławieństwa:
– "Niech cię błogosławi i strzeże Bóg, który cię ustanowił królową nad narodem" – rzekł, a zaraz potem ze wszystkimi towarzyszącymi mu biskupami wrócił przed wielki ołtarz.
Kończyła się msza przerwana ślubem i koronacyjnym obrzędem, a ona sama poczuła, że dźwigają ją, klęczącą, mocne ramiona tych samych, którzy towarzyszyli jej przy wejściu do świątyni. I to już koniec...
Idzie znowu po miękkim suknie aż do stóp wzniesienia, na którym czeka na nią król, i zasiada obok niego na tronie, w całym majestacie, w blasku tysiąca świec. Stara się patrzeć prosto przed siebie, by zapamiętać na zawsze to barwne widowisko, radosne okrzyki wiernych, bicie dzwonów i triumfalne "Te Deum", którym rozbrzmiewa teraz cała świątynia.
"Vivat regina! Vivat! Vivat!" – krzyczą tłumy, unosi więc głowę i uśmiecha się łaskawie. Największy z zaszczytów, najwspanialsza z ceremonii świata stała się udziałem jej, italskiej principessy z małego księstwa Bari. Jej, Bony Sforza d'Aragona...
Tegoż wieczora w sali, na której obicie poszło kilkaset łokci złocistego brokatu, odbyła się wspaniała uczta weselna. Obok pary królewskiej, wciąż jeszcze w koronach, zasiedli posłowie cesarscy, książęta piastowscy z Mazowsza i księstw śląskich, duchowieństwo, dostojnicy cudzoziemscy i polscy. Niewiasty błyszczały klejnotami i urodą, barwiste stroje wielmożów lśniły od kosztownych łańcuchów, diamentowych guzów i zapon. Na stołach stało tysiące pucharów i mis z wszelkim mięsiwem, setki srebrnych naczyń z siedzącymi na nich w pełnym upierzeniu smukłymi bażantami, z dziczyzną znaczną dzięki posrebrzonym rogom żubrów i jeleni, przywiązanym kunsztownie do uchwytów tac, a wreszcie wiele złotych czasz z pomarańczami, cytrynami i owocami w cukrze. Pito odstały węgrzyn, miód i sprowadzone na ten dzień italskie wina. Oracje przeplatały się z wiwatami, przygrywała italska orkiestra, z podwórca dochodziły okrzyki pachołków i czeladzi, raczącej się piwem wprost z beczek. Było duszno, gorąco, gwarno i bawiono się tak znakomicie, że po ośmiu godzinach niemal wszystkim dwoiło się w oczach: służby w polskich kontuszach było znacznie więcej niż na początku ucztowania, pacholęta nosiły w rękach aż po cztery dzbany, świece w lichtarzach iskrzyły się poczwórnym płomieniem; wszystkiego było za wiele, prócz jednego: donośnego, rubasznego pokrzykiwania "Gorzko! Gorzko!" Ale że tego nie śmiał zawołać nikt, przeto szeptano tylko, że królowej nie przybyło rumieńców, choć siedzi tych monarchiń w koronie już nie jedna, tylko dwie, że koron w Królestwie Polskim przybyło jakoś ponad miarę, cztery już złocą się nad głowami ich królewskich mości, a może i tych głów jest także cztery? In vino veritas. Ani chybi – cztery...
To wszystko i więcej jeszcze dostrzegały bystre, czujne oczy kanclerza królowej, bo wystarczyła jedna jego rozmowa z mistrzem ceremonii, aby para królewska wstała od stołu i udała się do sali sąsiedniej, gdzie italscy dworacy odtańczyli wdzięcznie nie znaną w tym kraju pawanę i galardę, a potem tańcował już po polsku, po krakowsku, po litewsku, kto mógł, chciał i jeszcze trzymał się krzepko na nogach. Jak doniósł swej pani Alifio, miasto także nie spało tej nocy. Gospody były otwarte, barwne korowody przebiegały ulice, kuglarze i błazny bawili lud na Rynku przedziwnymi sztuczkami. Grały kapele, dzwoniły dzwonki trefnisiów, szumiał, huczał i hulał do białego rana cały gród podwawelski...
Uroczystości trwały od poniedziałku dziewiętnastego kwietnia – dziewiętnastego dla uczczenia lat panny młodej – aż do soboty i ucieszyły jeszcze oczy pospólstwa pasowaniem przez króla na rycerzy kilku panów polskich oraz italskich, przyjmowaniem przez monarchów cennych darów od poddanych oraz świetnym turniejem na dziedzińcu zamkowym. I na tym skończyło się świętowanie. Goście poczęli opuszczać rozbawiony Kraków, dostojnicy włoscy powracali do Bari, zabierając ze sobą część dworek królowej, które zastąpić miały panny z najznamienitszych polskich rodów. Bona żegnała je z żalem, ale też i z dumą, gdyż po jednej z gorących poślubnych nocy zdołała uprosić u króla łaskę pozostawienia wielu dworzan z jej italskiego orszaku.
Nie było to jednak największe z jej dotychczasowych zwycięstw: mlecznobiałe, gorące ciało nie zdradziło tajemnicy prawdziwego wieku, zdało się królowi nad podziw młode, piękne. A i Bonę zdumiała siła ramion kochanka, jego namiętne pożądanie. Zaznała w czasie tych kilku nocy rozkoszy prawdziwych, zgoła innych niż te, które przeżywała nieraz w marzeniach sennych.
Dotykając kruchymi palcami jego mocarnych barków i ud, zagadnęła, czy to prawda, co mówili jego posłowie, że łamie podkowy w ręku? Odparł, że czynił tak za młodu, ale teraz woli głaskać jej atłasowa skórę i – jeśli będzie trzeba – łamać opory, toczyć zgoła inne zapasy, osiągać inne zwycięstwo.
– Z kim i jakie? – zapytała zdziwiona.
– Z wami, mia cara – odparł, obejmując ją gwałtownie. – A także nad wami...
Pytała kiedyś maga, czy zazna szczęścia? Po co? Powinna była wiedzieć, że będzie szczęśliwa, skoro tego sama chce, skoro tego tak bardzzo pragnie...
Po odjeździe ostatniego z dostojnych gości przez cały dzień przebywała ze swoimi dworkami, oglądając zamkowe komnaty i piękne krużganki, a potem w ścisłym gronie najmilszych panien zasiadła nad wielką czarą, w której jednak nie złociły się cytryny, tylko wspaniałe łańcuchy, zapony i wisiory przyniesione jej w darze od króla przez podskarbiego koronnego, Szydłowieckiego. Kiedy wszedł, w jego rękach znajdowały się tylko klejnoty, ale tuż za podskarbim szły pacholęta niosące cienkie tkaniny przetykane złotą nicią i lśniące od drogich kamieni oraz adamaszki, aksamity i brokaty na liczne suknie.
Zapytała swego nadwornego poetę, Mikołaja Carmignano, czy zapisał wszystko, co zobaczył w czasie ich podróży do Cracovii, i kiedy wyśle na dwory europejskie opis wspaniałej uroczystości ślubnej i otrzymanych przez nią darów? Odpowiedział, że zapamiętał każdy szczegół licznych ceremonii, a nawet ułożył już list do principessy Izabeli, sławiący w rymach triumf jej dostojnej córy.