Выбрать главу

– Będzie może przykrym przypomnieniem dla króla – zauważył.

– I co z tego? Chować ją będę razem z królewskimi córkami, wydam za mąż tak, aby była blisko matki i brata. Kto wie, czy nie za owego Ilię, syna Ostrogskiego, o którym z taka dumą opowiadał mi pan hetman litewski?

Międzyleski namyślał się, długo milczał, wreszcie rzekł:

– To plany zbyt odległe, żebym śmiał odradzać czy doradzać. Ale byłoby dobrze, gdyby Jan, objąwszy biskupstwo, stał się wiernym stróżem interesów ojca na Litwie, a Beata zaufaną miłościwej pani w tak kochanym przez naszego pana Wilnie. O jedno chciałbym spytać, jeżeli wolno: ten plan podsunął waszej miłości kanclerz Alifio, czy też obmyślony został przez nią samą?

Roześmiała się znowu, tym razem szczerze.

– Tylko przeze mnie – oświadczyła z nutką triumfu w głosie. – Alifio będzie drugim, który się o nim dowie, a król trzecim. Prymas wyrazi zgodę, na którą liczę, Wasza Eminencjo.

Wstała i Międzyleski musiał uznać te słowa za kończące audiencję. Czyżby ta niewiasta, tak inna od pierwszej żony króla, wybrała sobie jego za powiernika? Bona. Nie darmo nosiła takie imię. Dobra, kanclerska głowa? Czy też dobry, zręczny gracz?

*

W komnacie astrologa na wieży panował półmrok, ale kula, w którą wpatrywał się od paru chwil, płonęła jasnym, przedziwnym blaskiem.

Królowa wysunęła się przed Marinę i nie spuszczała oczu z ust maga.

Powiedział wreszcie:

– Urodzi się pod znakiem Koziorożca. W styczniu...

– Wiem to i bez was – przerwała niecierpliwie. – Ale czy na pewno będzie to dziecię płci męskiej? Syn?

– Gwiazdy mówią, że dostąpi najwyższych zaszczytów. Że będzie nosiło koronę.

– On?

– Powiedziałem: ono – sprostował. – Dziecię.

– W Polsce na królów zwykli wybierać mężów. Więc rzekliście: syn? – nalegała Bona.

– Miłościwa pani...

– Bambino?

– Tego jeszcze powiedzieć nie mogę. Może za tydzień? W początkach stycznia?

Krzyknęła w pasji:

– Kiedy się już urodzi, tak? Bene! Przyślę do was gońca i będziecie wtedy pewni! Zupełnie pewni, że syn.

Biła pięścią w stół do taktu wypowiadanych pogróżek i dworka odstąpiła o krok. Dawno nie widziała swojej pani aż w takiej pasji.

Wróciły w milczeniu do komnaty, ale w tym złym dniu wszystko zdarzało się nie w porę. Bona nie ochłonęła jeszcze z gniewu, gdy dworzanin królewski zapowiedział nadejście swego pana. Marina wycofała się pośpiesznie i już po chwili Zygmunt był w sypialnej komnacie małżonki, już czule i ostrożnie obejmowały ją potężne ramiona. Starała się opanować, ale musiał wyczuć jej podniecenie, bo rzekł:

– Serce kołacze, dygoczą usta. Drżycie jak pojmany ptak. Po raz pierwszy widzę was...

– Jaką?

– Chyba spłoszoną. Pełną lęku.

Próbowała przeczyć:

– No, no! Sforzowie nie boją się niczego. Nigdy!

– Szkoda... – powiedział jakby z żalem.

Spojrzała na niego uważniej.

– Wolicie słabe niewiasty?

– Łanie zawdy bywają płochliwe.

– A królowe? Wasze królowe?

– Jak sięgnę pamięcią wstecz, spokój serc osiągały tylko te, którym wystarczało miano królewskich małżonek.

Potrząsnęła głową.

– Ja nie potrafię stać na uboczu.

– Nawet dla własnej bezpieczności? Dla szczęścia? – nalegał.

– Chciałam być szczęśliwa. Ale nie za tę cenę. No, no! Lecz obiecuję, będę spokojna. Dziś wzbudziły mój gniew oczy nadwornego astrologa. Dziwnie rozbiegane, niespokojne...

– Może boi się pomyłki? Waszej niełaski? I co wywróżył?

– Właśnie, że nic. Mam czekać na lepszy układ gwiazd.

Przygarnął ją do siebie mocniej.

– Po co czekać na rzecz tak niepewną jak gwiazdy w noc styczniową? Nasze noce bywały dotychczas nocami miłowania. A nie zmieniło się przecież nic?

Patrzył na nią bacznie, czekał odpowiedzi, więc ją usłyszał:

– Nic. Miłuję was. Jak miłowałam zawsze.

– Tedy mnie pytajcie, nie maga. A ja odpowiem: nade wszystko pragnę waszego spokoju. I was. Choć teraz nie pora, wciąż jednak pragnę...

Przytuliła się mocniej do ramienia króla, który w tym obcym, tak odmiennym od italskiego świecie wydawał się jej najpewniejszą ostoją, opoką. Gdyby zapytał o to teraz, gotowa była przyznać, że jest słabą, płochliwą łanią.

Już ociężała, w ósmym miesiącu, starała się oszczędzać, rzadziej odwiedzając skrzydło królewskich córek, gdy nadeszła nieoczekiwana wieść o śmierci głowy Habsburgów, cesarza Maksymiliana.

– Ledwo ukończył sześćdziesiątkę, a już pożegnał się ze swoim tytułem rzymskiego króla i cesarza. Co będzie teraz, Alifio? – pytała.

– Sądzę – odparł kanclerz – że jego wnuk Karol, od trzech lat król Hiszpanii, nie zechce opuszczać Madrytu. Pozostaje jako główny spadkobierca korony cesarskiej jego brat, Ferdynand austriacki.

– Nie znoszę Ferdynanda. Pyszny i żądny władzy młodzik.

– Toteż może stanąć mu na drodze starszy od niego o dziesiątek lat i już wsławiony w bojach o Mediolan król francuski Franciszek, a nawet angielski Henryk Ósmy.

Uśmiechnęła się jak z dobrego żartu.

– Chyba że przygalopuje pierwszy na elekcję, zajeżdżając na śmierć podarowaną przeze mnie klacz. Nie, chyba nie on, choć wolałabym jego albo Franciszka od obu krewniaków Maksymiliana.

– Żyje i jest w pełnym zdrowiu matka Waszej Królewskiej Mości, principessa Izabela.

– Ale nie jest wieczna. A mnie swatał Maksymilian za Zygmunta właśnie dlatego, abym była daleko od Italii i walk cesarza o tamte księstwa.

Alifio skłonił głowę.

– Miłościwa pani rozumuje słusznie, jednakże szkodzi sobie, kłopocząc się o wynik elekcji. Elektorów jest siedmiu i trudno przewidzieć, komu zechcą oddać swoje głosy.

– Ale nietrudno posłać do Frankfurtu poselstwo, które wpłynie na elektora czeskiego. Bratanek mojego małżonka nie zechce głosować inaczej, niż będzie tego pragnął nasz król.

– Polacy będą w orszaku czeskiego elektora, ale czy ten jeden głos może zaważyć w sprawie tak ważnej?

Tym razem rozgniewała się, uniosła.

– Poselstwa są po to, aby zjednywać sobie stronników. Gdybym czuła się lepiej, pomówiłabym sama z tymi, których wyznaczy najjaśniejszy pan, opiekun nieletniego Ludwika, na posłów do Frankfurtu.

– Miłościwa pani powinna myśleć teraz tylko o sobie. Nie przejmować się nikim i niczym.

Wydęła usta. Choć twarz była już lekko obrzmiała, wargi wciąż jeszcze pozostawały wilgotne i świeże.

– Zdążę chyba wrócić do zdrowia i sił, zanim król wybierze i wyśle swoich przedstawicieli.

Jednym z nich został biskup włocławski, od lat zaufany sekretarz królewski Maciej Drzewicki, i to jego zaprosiła królowa do swoich komnat.

Nie próbując nawet ukrywać własnych planów, zagadnęła od razu:

– Księże biskupie, jesteście zwolennikiem Habsburgów? Namyślał się przez chwilę, przyglądając się jej zdeformowanej postaci. Oszczędzać czy mówić prawdę? Musiał wybrać to drugie, bo odparł:

– Tak mi się przynajmniej zdawało. Ale jeżeli Wasza Królewska Mość potrafi mnie przekonać, żem w błędzie, gotów jestem rzecz całą przemyśleć, rozważyć od nowa.

Klasnęła w ręce i natychmiast na progu komnaty stanęła dworka Marina.

– Przynieś – rozkazała – zwój, który przywiozłam z Italii. Otrzymałam jako dar ślubny od naszych wasali z Bari mapę Europy. Dar, zaiste, bezcenny.

Mapa była barwna, istotnie wielkiej urody, i gdy dworka rozłożyła zwój na stole, biskup pochylił się nad nią z ciekawością. Królowa stanęła naprzeciwko i jej szczupłe, rzadkiej piękności ręce zaczęły błądzić po liniach granic.