Выбрать главу

Jego bezlica głowa spojrzała na nią z udawaną uwagą, ale nic nie powiedział.

— Auu… — Wyciągnęła do niego rękę. — Chyba naprawdę sprzedałam rozum. Nie wiesz nawet, że tu jestem; czemu miałbyś się choć trochę martwić, gdy mnie nie będzie? Dlaczego więc ł ja się martwię? — Kopnęła pusty karton stojący jej na drodze. — Gdy z tym skończysz, wróć tutaj, weź ostatnią baryłkę tego sfermentowanego soku i zanieś Herne'owi. — Starbuckowi. Staremu Starbuckowi i nowemu, znam obu. I bliźniaczkę Królowej. Dzięki bogom niedługo opuszczę Krwawnik — nim spotkam siebie idącą w tył.

Gdy doszła do wyjścia, usłyszała głosy dobiegające z pokoju z drugiej strony korytarza, o drzwiach tak niewzruszenie mocnych, jak skarbce Banku Newhaven; tych, których nigdy nie widziała otwartych. Teraz jednak pieczęcie opadły, stały nie bronione, a nawet lekko uchylone. Poznała, że jeden z głosów dobiegających zza nich należał do Oyarzabala. Polluks brzęczał, idąc posłusznie do kasyna, sama, pod wpływem nagłego impulsu, podeszła do drzwi i je otworzyła.

Zwróciło się ku niej kilka głów, wszystkie należały do mężczyzn i pozaziemców. Trzech z nich rozpoznała natychmiast jako adiutantów Źródła; Oyarzabal podszedł do niej, objawiając każdym ruchem niepokój i lekki strach.

— Mówiłem ci, byś zamknął te drzwi! — powiedział zabójczym tonem jeden z obcych.

— Wszystko w porządku, ona prowadzi ten interes, wie o wszystkim — odkrzyknął mu Oyarzabal. — Co, u licha, tu robisz? — szepnął do Tor.

Rzuciła mu się na szyję, zagłuszyła protesty pocałunkiem.

— Brak mi mego mężczyzny, to wszystko. — I jeśli jest coś, czego nie znoszę, to zamkniętych drzwi.

— Cholera, Persefono! — Oderwał się od niej. — Nie teraz! Musimy wykonać w mieście wielką robotę dla Źródła. Potem ci…

— Coś dla Królowej?

Ścisnął jej nagie ramiona. — Skąd wiesz?

Ślepy strzał.

— No, sam powiedziałeś, że wiem wszystko. — Spojrzała na niego tajemniczo. — Nie chcę, byś okazał się kłamcą. Widziałam, jak Starbuck przyszedł dzisiaj do Źródła, i domyśliłam się, że musiała go przysłać Królowa. — Poznała z jego miny, że zarobiła dalsze punkty.

— Czy wiesz także, kim jest Starbuck?

— Jasne. Jestem przecież Zimaczką, nie? I tak jak ty zajmuję się interesami Źródła. — Spojrzała śmiało w jego oczy. — Może więc powiesz mi resztę? Co kupiła Królowa, jaka jest jej ostatnia niespodzianka na przyjęcie pożegnalne? Możesz śmiało mówić, prawie jestem twoją żoną. — Górowała nad nim w butach na wysokich obcasach, patrzyła mu przez ramię na grupkę gestykulujących mężczyzn, otaczających lśniący stół. Rozglądając się wokół, spostrzegła, że to miejsce jest dobrze wyposażonym laboratorium. Zawsze ją zastanawiało, jak Źródłu udaje się zapewniać tutaj stale taką różnorodność nielegalnych przyjemności, choćby zawiedli go regularni dostawcy… Przyjrzawszy się bliżej, zauważyła na nieskazitelnej powierzchni stołu jedną ciężką walizę. Na jej wieku i bokach widniało UWAGA i koniczynka sybilli. Dostała gęsiej skórki.

— No, można powiedzieć, że szykuje Letniakom niespodziankę. — Uśmiechnął się — Nie musisz się jednak martwić o swą śliczną główkę. Miałaś swoje zastrzyki, poza tym odlatujesz stąd ze mną. Nie obchodzi cię chyba, co się tu stanie po twoim odjeździe, prawda?

Wykręciła się niespokojnie w jego uchwycie.

— Co masz na myśli?… Ej, czemu na tym pudełku jest znak sybilli, co? Oznacza on… — Skażenie? — “Biologiczne skażenie”? — Skrzywiła się, gdy ujrzała wyraźniej drobny napis. — Co to znaczy — zarazki? Choroba, trucizna? — podniosła głos.

— Hej, zamkniesz się czy nie? Mów ciszej… — Potrząsnął nią brutalnie.

— Co zamierzacie? — Szarpała się z rosnącą paniką. — Chcecie zabijać ludzi! Chcecie zabić mój lud!

— Cholera, Perse, tylko Letniaków! Zimaków nie, są bezpieczni, tak chciała Królowa.

— Nie, kłamiesz! To zabije i Zimaków, Królowa nie pozwoliłaby nas zabić! Zwariowałeś, Oyar, puść mnie! Polluks, pomocy, Polluks… — Od stołu odszedł inny człowiek, kierując się ku nim, a ciężkie łapy Oyarzabala trzymały mocno więźnia. W rozpaczy szarpnęła w górę kolanem, zgiął się z rykiem w pół i nagle ją puścił, by…

Promień ogłuszacza trafił ją od tyłu, upadła na drzwi, zatrzasnęła je, osuwając się bezradnie na podłogę.

41

— BZ, lepiej zaczekaj tu na mnie. — Moon zatrzymała się na dziedzińcu u wrót do pałacu, skąd zaczynała się Ulica. Za przeciwburzowymi murami miasta była znowu noc, lecz nawet tutaj świętujący śmiali się i tańczyli, a muzykanci grali. W tym miejscu więcej było zamaskowanych i niezwykłych postaci, skrzących się od klejnotów, obsypanych złotym pyłem; przed zdziwionymi oczami Moon pyszniły się wspaniałości sprowadzane z kilku światów. Jej własne, naśladujące królewskie szaty uznała w porówaniu z ich za niemal łachmany, kryła je, podobnie jak twarz. Strój BZ wydawał się coraz bardziej groteskowo nie na miejscu, lecz z nierozsądnym uporem nie chciał się rozstać z płaszczem munduru.

— Nie pozwolę ci iść samej. — Pokręcił głową, dyszał ciężko po wspinaczce długim, spiralnym podejściem do końca Ulicy. — Królowa…

— Ja jestem Królową. — Spojrzała na niego z pogardą. — Zapominacie się, inspektorze… — Pokręciła głową, próbując bezskutecznie o kapryśny ton, zbyt był daleki jej charakterowi. — BZ, jak mogę ci to tu wytłumaczyć? — Spojrzała na strzeżone wejście do pałacu, poczuła, jak pierś ściska jej strach.

— Mam to. — Wyciągnął swój identyfikator i ogłuszacz. — Tak wyglądam bardziej regulamionowo. — Zapiął kołnierz płaszcza.

— Nie. — Poczuła, jak ściskanie przechodzi w ból. — Zamierzam odszukać tam Sparksa. — Zmuszała jego nachmurzone brązowe oczy, by nie pozwalały opuścić się jej własnym. — Cokolwiek się stanie, muszę zmierzyć się z tym sama. Nie mogłabym tego zrobić… — na oczach innego kochanka. Usta jej zadrżały.

— Wiem. — Umknął ze wzrokiem. — Nie, nie mógłbym na to patrzeć. Moon, chcę dla ciebie wszystkiego, co najlepsze, uwierz mi, życzę ci, by spotkało cię wyłącznie szczęście. Ale, do diabła, nie jest mi przez to łatwiej.

— Ciężej. — Przytaknęła. — Jest ci ciężej.

— Wejście… daj mi się do niego odprowadzić. Strażnicy zdziwiliby się, gdybyś nie miała ochrony. Zostanę tu, póki nie wyjdziesz z pałacu lub dowiem się dlaczego.

Ponownie przytaknęła, nawet nie próbując odpowiadać. Przebijali się przez korowód tancerzy; czuła, jak wszystkie jej nadzieje i żale stapiają się w kłąb bolesnych przewidywań… Jesteś Królową; bądź Królową, przestań się trząść! Wstrzymała dech, gdy wartownicy przy ciężkich wrotach zaczęli się jej przyglądać. Jak przewidział Gundhalinu, mieli przy sobie ogłuszacze. Och, Pani, czy mnie słyszysz? Przypomniała sobie, że teraz nie kieruje nią bogini, lecz maszyna, która przekazała jej, że musi przybyć.

W tym momencie była już pewna, że wartownicy zmuszą ją do odrzucenia kaptura, i trzymała głowę wysoko, starała się uwierzyć tak mocno, by i oni uwierzyli.