Spojrzał na nią i kiwnął głową, lecz mimo zmiany postawy nadal wyglądał na zmartwionego. Zeszli po schodach, minęli bez przeszkód wejście do sali przyjęć, otoczone przez zmęczonych, sprzątających służących. Wreszcie doszli do Sali Wiatrów, równie mrocznej i jęczącej, jak wtedy, gdy ujrzała ją po raz pierwszy, z unoszącymi się jak zawsze w górze widmowymi statkami.
— Jak przeszłaś nad otchłanią? — wyszeptał i poczuła się zmuszona do równie cichej odpowiedzi. — Dzięki temu. — Wyciągnęła rękę, pokazując przyczepione do nadgarstka pudełko sterownika.
Spojrzał zaskoczony.
— Tylko Arienrhod…
— I Herne. Powiedział mi, jak go używać.
— Herne? — powtórzył z niedowierzaniem. — Jak to?
Pokręciła głową.
— Powiem ci wszystko… później. — Przypomniała sobie wyraźnie przywołujące wezwanie, które usłyszała podczas przechodzenia przez most. — Pomóż mi teraz… nie pozwól, bym się zatrzymała, za żadną cenę. — Odetchnęła głęboko.
— Dobrze. — Miał zmartwioną minę, choć nie rozumiał jej obaw.
Podeszli do skraju otchłani, do początku mostu. Moon poczuła dech Morza, wionący zimnem i wilgocią w jej zarumienione policzki, gdy uniosła dłoń, by wypuścić pierwszą nutę ? uspokającej melodii. Sparks ciągle stał odwrócony, wpatrując się w mrok za nimi. Podeszła do niego z narastającym niepokojem.
Porywiste powietrze wypełniło światło, sala zmieniła się całkowicie. Przycisnęli się do siebie, nic nie rozumiejąc zasłaniali mrugające oczy.
Nie byli sami.
— Arienrhod! — westchnął Sparks. Moon ujrzała kobietę stojącą u wejścia do sali, otoczoną przez dostojników w bogatych szatach — i pałacowych strażników. Obejrzawszy się przez ramię, dostrzegła po drugiej stronie mostu dalsze postacie.
Królowa. Kobieta, nazywana przez Sparksa Arienrhod, podchodziła do nich powoli, aż wreszcie ukazała się wyraźnie. Moon zobaczyła jej włosy, równie mlecznobiałe co jej własne, ułożone w wymyślne sploty i zwieńczone diademem… zobaczyła twarz władczyni — swą własną, jakby zbliżało się do niej lustrzane odbicie.
— To prawda… — mruknęła wbrew woli.
Sparks nie odpowiedział, nie patrząc na Królową, rozglądał się na boki, szukając drogi ucieczki.
Arienrhod stanęła przed nimi i Moon zapomniała o wszystkim wobec fascynacji spinającej zielone jak mchy oczy jej i Królowej. W spojrzeniu władczyni nie było jednak jej własnego zdumienia. Odniosła nawet wrażenie, że Arienrhod całą wieczność czekała na tę chwilę.
— A wiec w końcu przybyłaś, Moon. Powinnam była wiedzieć, że przeżyjesz. Jak mogłam zapomnieć, że nie pozwolisz, by cokolwiek stanęło ci na drodze do celu. — Królowa uśmiechnęła się z dumą, lecz także z ciekawością podszytą zazdrością.
Moon obojętnie wytrzymywała to spojrzenie, nie rozumiejąc, co oznacza. W głębi jednak czuła niepokój, rozrywający ją niby przyciąganie czarnego słońca. Spodziewała się mnie… skąd mogła wiedzieć, że przyjdę?
— Tak, Wasza Wysokość. Przyszłam po Sparksa. — Rzuciła jej wyzwanie, wiedząc instynktownie, że dzięki niemu osiągnie uznanie tej kobiety.
Królowa roześmiała się, wysokie, ostre dźwięki brzmiały jak wiatr szeleszczący skutymi lodem liśćmi, ale przy tym niepokojąco przypominały jej własny śmiech.
— Przybyłaś tu, by zabrać mi mojego Starbucka? — Sparks zerknął na nią i na czekających dostojników, którym wydała jego tajemnicę, stali jednak za daleko, by słyszeć słowa wymawiane na tle westchnień otchłani. — No, tylko tobie mogło to się udać. — Moon ponownie usłyszała ból skrywanej zawiści. — Ale nie utrzymasz go długo. Zobaczysz, jak się waha. Czyżbyś naprawdę wierzyła, iż będzie szczęśliwy w Lecie, należąc tak długo do Krwawnika? Czyżbyś naprawdę wierzyła, iż zadowoli się tobą, mając mnie? Nie, dziecię mego umysłu… ciągle jesteś dzieckiem. Niepełną kobietą, żałośnie niedoświadczoną kochanką.
— Arienrhod! — zawołał Sparks głosem ochrypłym z niepokoju. — Nie…
— Tak, ukochany. Byłam poruszona. Byłeś dla niej bardzo czuły. — Uśmiechnęła się. Moon poczuła, jak się rumieni, jak zniewaga i upokorzenie dudni trucizną w jej żyłach. — Widzisz, wiem o wszystkim, co się dzieje w moim mieście. — Jej słowa migotały. — Rozczarowałeś mnie, Starbucku. Choć nie mogę powiedzieć, bym była zdziwiona. Skłonna jednak jestem ci wybaczyć. — Wabiła go łagodnymi, pozbawionymi sarkazmu słowami. — Zrozumiesz swą pomyłkę, gdy tylko będziesz miał czas o niej pomyśleć. — Uniosła dłoń i podeszli strażnicy, okrążając ich przy skraju otchłani. — Odprowadźcie Starbucka do jego komnat… dopilnujcie, by w nich pozostał.
Sparks zesztywniał.
— To koniec, Arienrhod! Wiesz o tym. Jestem wolny, obojętnie co zrobisz, by mnie tu zatrzymać. Nigdy nie zmienię zdania. Nigdy więcej mnie nie dotkniesz… — odetchnął głęboko, niespokojnie — … jeśli nie puścisz Moon. Pozwól jej odejść, a zrobię wszystko, co zechcesz.
Moon otworzyła usta, chciała podejść, lecz powstrzymał ją wzrokiem. Zobaczyła, jak patrzy nagląco na most — ostrzeż ich…
— Bardzo dobrze — mruknęła Arienrhod, patrząc mu w oczy. — Potem porozmawiamy na osobności. Jeśli chce iść, obiecuję, że jej nie zatrzymam. — Królowa wyciągnęła do nich ręce, pokazując, że nie knuje żadnego podstępu.
— Nie słuchaj, cokolwiek by powiedziała. Obiecaj mi, obiecaj, że nie uwierzysz w jej słowa — mruknął Sparks, gdy otoczyli go strażnicy. Moon zobaczyła, że jej dłonie wyciągają się ku niemu. Spostrzegła jednak patrzącą Arienrhod, tak jak patrzyła na nich… Sparks uniósł ręce, lecz powstrzymała go ta sama nie wypowiedziana wiedza; opadły mu bezradnie wzdłuż boków. Odszedł ze strażnikami.
Moon stała samotnie między Królową i przepaścią. Owionął ją wiatr, wzmagając spowodowane stratą drżenie; ukryła pod płaszczem swą słabość.
— Nie mam ci nic do powiedzenia. — Słowa padały z jej ust jak kamienie. Odwróciła się plecami do Królowej, zrobiła krok w stronę początku mostu. Nie myśl, nie myśl o tym. Nie masz wyboru.
— Moon… moje dziecko. Zaczekaj! — Głos Królowej szarpnął nią jak haczyk rybą. — Tak, widziałam cię, lecz nie powinnaś czuć się bardziej zawstydzona, niż gdybyś patrzyła na własne odbicie.
Moon odwróciła się z wściekłością.
— Nie jesteśmy tym samym!
— Jesteśmy. A jak często kobieta ma możliwość patrzenia na siebie, śpiąc z kimś? — Arienrhod wyciągnęła znowu rękę, tym razem z pewną tęsknotą. — Czy ci nie powiedział? Naprawdę, Moon? — Dziewczyna patrzyła na nią, nic nie rozumiejąc, zobaczyła, jak królowa zaczyna się uśmiechać. — No, to i lepiej; jeśli wytłumaczę ci sama… Moon, jesteś mną. Jesteś ze mnie. Znam cię od dnia twego poczęcia, obserwowałam całe twe życie. Przed laty pragnęłam cię tu sprowadzić; dlatego wysłałam ci wiadomość o Sparksie. Potem zniknęłaś i myślałam, że straciłam cię na zawsze. Ale nareszcie przybyłaś.
Moon cofnęła się przed żarem uczuć Arienrhod, poczuła, jak ostrzegają wiatr. Pani, czy zwariowała? Skubnęła płaszcz.
— Skąd wiesz tyle o mnie? Czemu cię to obchodzi? Jestem nikim.
— Moon Dawntreader nie jest nikim — odparła miękko królowa — ale najważniejszą istotą na tej planecie. Moon, czy wiesz, co to klon?
Moon kręciła głową, usiłując sobie przypomnieć.
— To… to bliźniak. — Poczuła dziwne mrowienie rodzące się tuż pod powierzchnią jej skóry. Przecież jesteś Królową od zawsze.