— Czy wiesz, dlaczego na nią napadli? — W Jerushy zaczęła wzbierać ciekawość.
— Nie do końca, pani komendant. Być może przeszkodziła w nielegalnej działalności.
— Kto kieruje kasynem?
— Niejaki Thanin Jaakola, mężczyzna, obywatel Wielkiej Niebieskiej.
— Źródło? — Poczuła, że nawet Mantagnes zaczyna słuchać.
— Tak, pani komendant.
— Powtórz wszystko, co słyszałeś z ich rozmowy.
— OYARZABAL: — Cholera, Perse, tylko Letniaków! Zimaków nie, są bezpieczni, tak chciała Królowa. STARHIKER: — Nie, kłamiesz! To zabije i Zimaków, Królowa nie pozwoliłaby nas zabić! Zwariowałeś, Oyar, puść mnie! Polluks, pomocy, Polluks.
Jerusha słuchała, skóra jej cierpła od nosowego smutku tych słów, póki ich znaczenie nie dotarło do jej umysłu, nie pobudziło go jednym wyrazem: Królowa.
— Święci bogowie, mam! Wreszcie mam! Sierżancie! — krzyknęła odwracając się i ujrzała go stojącego tuż obok. — Połączcie się z tuzinem ludzi znajdujących się najbliżej Persefony, każcie im udać się tam natychmiast i zablokować kasyno! Mantagnes…
— O co w tym wszystkim chodzi, pani komendant? — Nie potrafiła zdecydować, czy jest urażony, czy przestraszony.
— O sprawę życia lub śmierci. — Rzuciła pelerynę na podłogę i sięgnęła po ogłuszacz. — Arienrhod chce kupić swe życie za cenę śmierci połowy miasta albo nie jestem komendantem policji. — Patrzyła, jak opada mu szczęka. — Jednostko Polluks, modlitwy twoje i moje zostały wysłuchane. — Poklepała go po metalowym ramieniu. — Bogowie, obyśmy tylko zdążyli!
— Pani komendant, proszę pomóc Tor — powiedział. — Przywiązałem się do niej.
Kiwnęła głową, nie bardzo wierząc, iż to usłyszała.
— Mantagnes, zawsze skamlaliście, że macie za mało okazji do działania. Teraz pójdziemy na akcję.
— Wybiera się tam pani osobiście? — zapytał bardziej ze zdziwieniem niż sprzeciwem.
Odpowiedziała z uśmiechem.
— Nie oddałabym tego nawet za świętość.
44
— No co, sybillo, zagrażasz Królowej. — Mężczyzna odezwał się wreszcie. Moon poczuła, jak tatuaż na jej gardle płonie, niby żagiew rozpalona skupionym wzrokiem rozgniewanych dostojników. — Ponadto nie wolno wam przybywać do miasta. Przypadł nam zaszczyt sprawienia, byś nigdy już nie powtórzyła żadnej z tych rzeczy.
Moon zerknęła na wąski most, usiłując odpędzić od siebie wspomnienia losu, zgotowanego w tym mieście Danaquilowi Lu.
— Chcę opuścić pałac. Jeśli mnie dotkniecie, zostaniecie skażeni… — Głos się jej załamał.
— Nie będziemy próbowali cię zatrzymywać, sybillo — odparł pożądliwym, niewyraźnym głosem. — Wejdź na most i uciekaj. — Uśmiechnął się, zmieniając swą twarz w trupi czerep. Wszyscy nagle zaczęli się uśmiechać z narkotyczną, niedbałą złośliwością ludzi świętujących koniec swego świata i wiedzących, kogo za to winić. Wyjął coś z zanadrza, swej długiej szaty i podniósł; wyglądało jak ciemny palec. — Przejdź otchłań.
Moon ukryła w dłoni pudełko sterownika i przyjrzała się trzymanej przez dostojnika rzeczy. Nie poznawała jej, ale wiedziała, że jest groźna. Musi jednak przekroczyć most; musi spróbować. Nie ma innego wyjścia. Drżącymi dłońmi rozpięła swą wyszywaną złotem aksamitną pelerynę. Złożyła ją w troje, świętą cyfrę Pani, i z wyzywającym uporem podeszła do wietrznej krawędzi przepaści. Opończa jej przeszkadzała, lecz mogła stanowić dar godny Matki Morza, jeżeli głodna czekała w dole. Głodna czci albo ofiary…
Prowadź mnie, o Pani! Moon, modląc się, zasłoniła się peleryną, usłyszała za sobą śmiech dostojników. Opończa wydęła się w porywach, uleciała i opadła w zielony mrok szybu niby nurkujący za rybą ptak.
Moon wcisnęła pierwszy guzik urządzenia na nadgarstku i weszła na most. Zimacy patrzyli na nią, coś mrucząc, lecz nie robili nic więcej. Idąca Moon zagrała drugą nutę, bała się nawet odetchnąć. Na drugim końcu kładki czekało jeszcze więcej dostojników; próbowała się im nie przyglądać… ani nie patrzeć w dół, nie słuchać żałobnych pieni demona i trzepotania się lęku we własnej głowie…
Gdy zbliżyła się do środka mostu, usłyszała ponownie zatrzymujące zaklęcie pieśni sybilli. Zwalniało jej kroki, koiło strachy, usypiało instynkt przetrwania. Nie! Zastygła, czekając, aż przerażenie urośnie, aż zwalczy je, nim pieśń zdoła ponownie usidlić jej myśli. Gdy przestała iść, ujrzała, że stojący przed nią Zimacy mają wszyscy takie same puste palce, wznoszą je do ust — gwizdki! Sterują nimi wiatry… Wreszcie zrozumiała, skierują na nią wichury, tak właśnie ma zginąć, żaden człowiek nie przeleje jej krwi.
Moon położyła się płasko na kładce, gdy chór gwizdów wpadł na otaczający ją krąg spokojnego powietrza, rozbijając go całkowicie. Wiatry przeleciały nad nią, szarpiąc za ubranie, lecz w ich sercu tkwiła pieśń sybilli — jak obszar pięknej pogody w oku cyklonu. Moon opanowało dziwne, czyste szaleństwo. Jej zahipnotyzowany, sparaliżowany umysł schronił się w kryjówce leżącej na innej płaszczyźnie istnienia…
Czemu? Czemu tu mnie wzywa? — Jak brzmi odpowiedź? — usłyszała krzyczący dziko własny głos. — Jak brzmi odpowiedź? — Możesz odpowiedzieć na każde pytanie z wyjątkiem jednego, powiedziała jej Elsevier. Nie jest nim Czym jest życie? ani Czy istnieje Bóg?… Jedyne pytanie, na które nie wolno jej odpowiadać, brzmi Gdzie twój początek? I w tej chwili drżenia na krawędzi obłędu lub śmierci zrozumiała, iż wreszcie otrzymało ono odpowiedź, że została ponownie wybrana przez potęgę tkwiącą w jej umyśle: Początek, źródło, krynica… tutaj, tutaj, tutaj. Poniżej szybu wgłębionego w morze, poniżej miasta wbitego w mapę czasu, tajemna jak kamień pod strzegącą ją morską skórą tej wodnej planety, znajduje się maszyna sybill. Wie o tym tylko ona. Poczuła, jak umysł jej ulega ostatniemu atakowi wiedzy i wpada w studnię prawdy; krzyknęła, gdy zaraz potem przestała panować nad swoim ciałem…
Przyszła znowu do siebie jak zaskoczony marzyciel, leżała na kładce, kwiląc w spokojnym powietrzu. Spokojnym powietrzu… Przycisnęła dłoń do ust i powoli dźwignęła się na kolana. Wiatr ustał całkowicie, otaczały ją jedynie łagodne podmuchy i westchnienia. Na skraju otchłani gapili się Zimacy, gwizdki dyndały u ich bezsilnych palców. Odważyła się spojrzeć za nich, za wietrzne zasłony zwisające bezradnie w ucichłym morzu, za mury przeciwsztormowe. Zamknęły się, odcinając napływające z zewnątrz wichury, zamykając im dostęp do studni w sercu Krwawnika, dostęp do niej. Znowu się pochyliła, w milczącym geście wdzięczności przytknęła czoło do powierzchni kładki.
Wstała niepewnie i ruszyła przez most. Szła wolno ze względu na obserwatorów i na uginające się nogi.Na twarzach Zimaków widoczne było teraz przerażenie i zgroza, sama przybrała minę zimnego wyzwania, żądając dania jej swobodnego przejścia.
Niektórzy się cofnęli, lecz inni rozgniewali się jeszcze bardziej, z rosnącą nienawiścią i brakiem litości patrzyli na Letniaczkę o twarzy ich Królowej i mocy bogini. Ktoś trzymał metalowy drąg zwieńczony koroną z żelaznych cierni, obrożę na czarownicę, która rozdarła gardło Danaquila Lu. Wysunęła się na spotkanie Moon, broniąc jej zejścia z kładki.