Wzywając na pomoc wszystkie swe siły, licząc tylko na nie, Tor podeszła do Oyarzabala i pocałowała go krótko w usta. Odsunęła się, nie pozwolili mu zrobić kroku.
— Żegnaj, Oyar.
Nie odpowiedział jej. Sini wyprowadzili go z pokoju. Tor stanęła obok Polluksa. Dlaczego tak jest? Dlaczego? Czemu dopiero wtedy chcemy tego, co mamy, gdy zostaje to nam zabrane?
46
Jerusha wychyliła się znad swego urzędowego biurka, wyciągała szyję, patrząc na doktora C'sunha i innych niedoszłych ludobójców, prowadzonych do skrzydła zawierającego areszt. Och, słodka zemsto! W jej uśmiechu nie było ani śladu słodyczy. W ostatniej chwili udaremniła spisek Arienrhod i choć nie dostała jeszcze jej samej, napuściła na nią Letniaków, którzy dopilnują, by doczekała dnia swej egzekucji. Może jednak we wszechświecie jest jakaś sprawiedliwość.
— Starhiker!
Tor Starhiker ukazała się spoza topniejącej zasłony gratulujących sobie błękitnych mundurów; siedziała, pijąc mocną herbatę, pod czujnym okiem Polluksa. Wstała z ławki i mijając policjantów, podeszła do biurka. Jerusha przyglądała się jej z oszołomieniem i ciekawością. Chrzęszczący strój znacznie więcej odsłaniał z jej przysadzistego ciała, niż zasłaniał. Chodziła jak doker, obojętna na zaczepne spojrzenia mijających ją mężczyzn. Spod rozmazanego makijażu wyłaniała się zwyczajna, zdecydowana twarz, jej proste, mysie włosy sięgały zaledwie do uszu. Na bogów, tam jest człowiek. Jerusha przypomniała sobie nagle, że jeden z odesłanych mężczyzn był zakochany w tej kobiecie. Do licha, czemu dobro nie może być dobrem, a zło złem… czemu choć raz nie może wszystko być takie proste? Mam już dosyć szarości. Otrząsnęła się z tych myśli, gdy Tor stanęła przed nią.
— Jak się czujecie?
Tor wzruszyła ramionami, strącając fałdę stroju i wciągając ją na ramię.
— Myślę, że dobrze. To znaczy zważywszy na… — Spojrzała na wejście do aresztu.
— Możecie złożyć zeznanie?
— Jasne — westchnęła Tor. — Chyba nie zdążę stanąć przed sądem, co? — Oparła dłonie na biodrach.
— Proces odbędzie się na innej planecie. — Jerusha uśmiechnęła się, dostrzegając ironię.
— To wyjdzie wam na dobre. Doktor C'sunh ma wielu przyjaciół, wszyscy są tam — wskazała na sufit. Tor skrzywiła się. — Gdy tylko odlecimy z Tiamat, nie' zdołają wam zagrozić. Wasze oświadczenie wystarczy, by ich załatwić, jeśli tylko zostanie właściwie zapisane, a o to już się postaram, możecie być pewni. Mam nadzieję, że zdołamy złapać i Źródło. Jeśli… — przerwała, gdy do komendy weszli nowi nieznajomi. Nie, poznawała ich. Wstała, zobaczyła, że wszyscy inni w pokoju gapią się jak ona.
— Co u…
— Arienrhod?
— Moon! — Usłyszała, jak to mówi i jak wtóruje jej Tor, nie dając czasu na zdumienie. Za dziewczyną dostrzegła dwóch krępych Letniaków, niosących ciało Gundhalinu. — Cholera!
Moon zawahała się na widok Jerushy wychodzącej zza biurka, lecz nie ruszyła się, mimo że otoczyło ich paru policjantów.
— Kto to?
— Gundhalinu!
— Myślałam, że…
— Nie żyje? — Jerusha złapała Moon za ramię, czując, jak runęły wszystkie jej nadzieje.
— Nie! — PalaThion dostrzegła niepokój na twarzy wyrywającej się dziewczyny i ją puściła. — Ale jest chory, potrzebuje lekarza. — Moon wyciągnęła rękę w stronę BZ, lecz go nie dotknęła.
— Dwa dni temu nic cię to nie obchodziło, co? — Jerusha spojrzała na opuszczoną głowę Gundhalinu, jego zamknięte oczy i ściągniętą, spoconą twarz. Skinęła na swych ludzi, by przejęli inspektora od Letniaków. — Zabierzcie go do ośrodka medycznego, szybko. I ostrożnie, do licha! Droższy jest mi niż diamenty.
Wynieśli go uważnie. Obaj Letniacy skinęli Moon, niemal jak poddani, i wyszli na ulicę. Dziewczyna nie próbowała iść za nimi ani za Gundhalinu, patrzyła tylko za nim. Znalazła gdzieś długą złotą suknię, pomimo rozpuszczonych włosów wyglądała w niej dokładnie tak samo jak Arienrhod.
— Przypominam ci też, Dawntreader, że jesteś aresztowana. — O bogowie, za dużo tego jak na jeden dzień. Podniosła głowę, wzywając innego oficera.
Moon skrzywiła się.
— Nie zapomniałam o tym, pani komendant. BZ… inspektor Gundhalinu… uciekłam mu. Odnalazł mnie i odprowadzał tutaj, gdy zemdlał — powiedziała to wszystko bez zmrużenia oka.
— Na pewno. — Jerusha odpięła od pasa kajdanki, mówiąc bardzo łagodnie: — W życiu nie słyszałam większej bzdury. Wolę jednak w nią uwierzyć, ze względu na Gundhalinu. — Zobaczyła oznaczone tatuażem gardło dziewczyny, przypomniała sobie nagle, że jest sybillą, i z chrząknięciem odwiesiła kajdanki. — Chyba nie będą potrzebne, sybillo. Ale nie dlatego tu przyszłaś, by mi to powiedzieć. Dlaczego więc, do licha?
Moon uśmiechnęła się przelotnie, ironicznie; ta mina nie pasowała do jej twarzy. Spoważniała zaraz.
— Przyszłam tu, bo Królowa zamierza wywołać zarazę, by zabić wszystkich Letniaków w mieście, a wiem, kto ma to zrobić.
— Spóźniłaś się. — Jerusha rozjaśniała się w triumfie, póki nie dostrzegła reakcji Moon. — Nie — zdążyliśmy już to powstrzymać. Mamy winnych, zostaną na długo naszymi gośćmi. — Skinęła w stronę więzienia, napawając się ciepłem uśmiechu losu.
— Już? Jest po wszystkim? Nie zdołają… — Moon obejrzała się przez ramię na wejście do komendy. Zaskoczona popatrzyła znów na Jerushę, zrozumiała nagle, że wymieniła swą wolność za nic.
— Nie zdołają. Letniacy są bezpieczni. Arienrhod przegrała, jest teraz w areszcie domowym. Nie wywinie się waszej Pani. — Przechodzący policjant pogratulował jej; kiwnęła mu głową.
Twarz Moon opadła, jakby nie wiedziała, co ma czuć, jakby wiedza miała więcej warstw, niż mogła przeniknąć.
— Skąd… skąd się dowiedzieliście? — zapytała wreszcie, ze znużeniem i rezygnacją.
— Przypadkowo, dzięki nie zamierzonej współpracy… — zwróciła się do podsłuchującej w tyle Tor Starhiker.
— Witaj, dzieciaku. — Tor uniosła dłoń, gdy Moon starała się ją poznać. — Hej, Polluks, chodź tutaj!
— Persefona? — Moon skrzywiła się lekko na widok nie upiększonej twarzy Tor, ciągle nie do końca pewna, czy to ona. Obejrzała się na podchodzącego polrobota.
— Za co jest aresztowana? — Tor wskazała lekceważąco kciukiem na Moon, trochę za bardzo przejęła się rolą koronnego świadka. — Czyżby prawo zabraniało bycia wcieleniem Królowej? W każdym razie wasze prawo.
— To zależy, jak dobrze się to robi — odparła Jerusha, przestępując z nogi na nogę. — Znacie się?
— Od dzisiaj. A wydaje się, że od zawsze. — Tor pokręciła głową, starając się uśmiechnąć. — Zobacz, Polly, co zrobiła z twoją fryzurą… Co się stało, kuzynko? Znalazłaś go? Czy wydostałaś go z pałacu? Czy widziałaś Królową? A ona ciebie?
— Byłaś w pałacu? — zapytała ostro Jerusha. Mur oficjalnego oskarżenia zmieniał dziewczynę w więźnia. — By spotkać się z Królową…
Moon wyczuła zmianę nastawienia i rzucone jej wyzwanie.
— By odnaleźć mego kuzyna! — Spojrzała na Tor i opuściła zapłonioną twarz. — Komendancie, czy wie pani, czym… kim jestem? — Znowu popatrzyła na Jerushę.
PalaThion kiwnęła głową, ciągle utrzymując chłodny dystans. — Wiem od dawna. — Tor patrzyła obojętnie w bok.
— Tak jak wszyscy oprócz mnie — mruknęła Moon gorzko. — Dowiedziałam się jako ostatnia.