— Ja ciągle nie wiem — powiedziała Tor.
— Czy powiedział ci Gundhalinu?
— Nie, Arienrhod. — Moon zwijała pasmo włosów.
— Spotkałaś się z nią? — spytała zaskoczona Jerusha.
— Tak — odparła niemal szeptem. — Chciała, bym dzieliła z nią… wszystko. Nawet Sparksa. — Znowu poczerwieniała, lecz z gniewu, a nie wstydu. — Chciała, bym zapomniała, co mu zaprzysięgłam; zapomniała, że jestem Letniaczką, że jestem sybillą. A gdy się nie zgodziłam, próbowała mnie zabić. — Gorycz pogłębiła się mocno. Jerusha poczuła, jak jest coraz bardziej zaskoczona. Moon potarła oczy, zachwiała się nagle. Jerusha przypomniała sobie, co musiała przejść i ile z tego zrobiła ze względu na Gundhalinu.
— Usiądź. Polluksie, przynieś nam herbaty. — Jerusha odesłała czekających strażników, wzięła Moon za łokieć i poprowadziła do ławki przy ścianie. Dziewczyna spojrzała na nią ze zdumieniem; to samo uczucie przeszyło komendant. Polluks odszedł posłusznie szlakami urzędowej aktywności. Tor rozszerzyła zamówienie na siebie, wołając: — Polly, mi też dolej.
— Powiedziałaś, że Arienrhod chciała cię zabić? — Jerusha usiadła.
Moon opadła ciężko na miejsce, trochę odsuwając się od niej. Tor usiadła na samym końcu ławki.
— Powiedziała dostojnikom, że jestem sybillą i próbowali wrzucić mnie w Otchłań.
Tor wyprostowała się nagle, choć raz zaniemówiła.
— Swój własny klon? — Jerusha poczuła, jak niedowierzanie opadło z niej, nim jeszcze skończyła mówić. Tak, to pasuje do znanej mi Arienrhod. Nikt jej nie dorówna.
— Nie jestem Arienrhod! — zaprzeczyła drżąco Moon. — Mam jej twarz, to wszystko. — Przeciągnęła dłonią po własnym obliczu, zakrzywiając palce tak, jakby chciała je zedrzeć. — Ona o tym wie.
Wrócił Polluks, podając herbatę z milczącą doskonałością lokaja. Jerusha pociągnęła łyk ze swej czarki, poczekała, aż żar napoju rozszedł się po jej głowie. Jej przyjście tutaj może być następną sztuczką, nowym podstępem. Ale nie potrafiła za nic wyobrazić sobie, jaki mogłaby mieć w tym cel.
— Próbowali wrzucić cię do Otchłani? — naciskała Tor, patrząc na gardło Moon. — Co było potem?
— Nie była głodna. — Moon wypiła łyk z dziwnym wyrazem twarzy. Tor patrzyła na nią z bólem. — BZ — inspektor Gundhalinu przybył z Letniakami i skłonił ich, by mnie puścili.
— A więc ta wędka, z którą przyszłaś, naprawdę jest Sinym? — zapytała Tor.
— Był nim kiedyś. — Jerusha oparła o ścianę głowę okrytą ciężkim hełmem. — Mam nadzieję, że znowu będzie.
— Nigdy nie pragnął być kimkolwiek innym — powiedziała spokojnie Moon. — Niech pani nie pozwoli mu z tego zrezygnować, porzucić wszystkiego. Nie pozwoli mu winić siebie za to, co się stało. — Przełknęła herbatę.
— Nie zdołam go przed tym powstrzymać — skrzywiła się Jerusha. — Ale postaram się, by nie winił go nikt inny. — Mogę uratować jego karierę; nie potrafię jednak uchronić go przed sobą… ani przed tobą. — Powiedz mi — zażądała, gdy niechęć stężała w oskarżenie — na wszystkich bogów, co widzisz w Starbucku, w tym krwawym ludobójcy…
— Sparks nie jest Starbuckiem… już nie. — Moon odstawiła na ławkę pustą filiżankę, zadygotała, słysząc ludobójcy. — Nie wiedział też nigdy o merach. Ale pani wie. — Podniosła głowę, w oczach rosło jej podejrzenie.
Od ciebie. Jerusha nagle odwróciła wzrok.
— Tak. Twój przyjaciel Ngenet powiedział mi, kim są naprawdę. — Mój przyjaciel Ngenet… zaufał tobie, zaufał też mnie, mówiąc o tobie. Pokręciła głową, próbując strącić mieszane uczucia.
— Ngenet? — Moon znowu potarła twarz. — Musiała pani wiedzieć o tym wcześniej. Każda sybillą zna prawdę, nie możecie zaprzeczyć — rozciągnęła oskarżenie na całą Hegemonię. — Chciała pani skazać Sparksa za zabijanie merów na ziemi pozaziemca — za rozlewanie ich krwi, choć staliście obok i patrzyliście, jak umierają, wyciągając przy tym dłonie i błagając o wodę życia! Chcieliście i mnie skazać za znajomość prawdy — iż karzecie mój świat za własne winy.
Tor słuchała tego chciwie, ale Jerusha nie próbowała nawet się jej pozbyć. Zamiast odpowiedzieć, dotknęła tylko zimnymi palcami oznaki Hegemonii na klamrze pasa. Moon długą chwilę przyglądała się jej bardzo uważnie.
— Nie ustanawiam praw. Pilnuję ich przestrzegania. — Mówiąc to, pragnęła, by nie musiała tak się tłumaczyć.
W oczach Moon ukazało się rozczarowanie, ale nie próbowała rozprawić się z tym argumentem.
— Sparks nie jest Starbuckiem! Nie był nim w Lecie i przestanie pełnić jego rolę po odejściu Zimy. Arienrhod uczyniła go takim, a on się na zgodził bo… bo jest tak do mnie podobna. — Moon umknęła z oczami. Jerusha poczuła rodzące się współczucie dla nagłego zawstydzenia i zmieszania dziewczyny. Popatrzyła na wytatuowaną koniczynkę. — To Sparks powiedział mi o spisku Królowej. Szedł tutaj, gdy nas złapała; nie obchodziło go, co zrobicie mu albo mnie, jeśli tylko zdołacie ocalić przed śmiercią nasz lud. — Znowu podniosła wzrok.
— Jeśli chce odpokutować za ostatnie pięć lat, musi zrobić coś więcej. Zabierze mu to resztę życia. — Wymawiając te słowa, Jerusha poczuła w ustach smak jadu.
— Tak bardzo go nienawidzicie? — Skrzywiła się Moon. — Czemu? Co wam zrobił?
— Posłuchaj, Moon — wtrąciła się Tor. — Wszyscy w Krwawniku mają powody, by nienawidzić albo Starbucka, albo Sparksa Dawntreadera. Łącznie ze mną.
— Musieliście więc dać mu powód, by was znienawidził. Jerusha odwróciła się.
— Stokrotnie się nam za to odpłacił. Moon pochyliła się.
— Możecie przynajmniej dać mu szansę udowodnienia, że już nie należy do Królowej. Wie wszystko o planie Źródła, czy nie mógłby przeciwko niemu zaświadczyć? Wie o Źródle i inne rzeczy, które mogą się wam przydać…
— Na przykład co? — zapytała Jerusha, wbrew sobie czując ciekawość.
— Co stało się z poprzednim komendantem policji? Został zatruty, prawda?
Jerusha poczuła, jak szeroko otwiera usta.
— To zrobił Źródło?
— Dla Królowej — potwierdziła Moon.
— Bogowie… och, bogowie, chciałabym to mieć na taśmie! — A kopię puszczałabym co wieczór, jako kołysankę.
— Wystarczy tego, by zdjąć z nas oskarżenia?
Jerusha znowu skupiła się na Moon, zobaczyła narastające szybko w jej dziwnych oczach mocne postanowienie; zrozumiała nagle, że przegapiła w tym wszystkim jedno — dziewczyna ciągle walczy o życie swego ukochanego i swoje. Dobrze wyuczyłaś się zasad cywilizacji. Niechęć zadrgała w jej sercu i zmarła, nim się narodziła. Spojrzała znowu na wytatuowaną koniczynkę. Piekło i diabły, jak długo można nienawidzić jej twarzy, skoro nie mam dowodu, że zasłużyła na narodzenie się z nią?
— Czy mogę przyprowadzić go tutaj? — Moon uniosła się lekko, przewidując poddanie się Jerushy.
— To może nie być takie proste.
Moon usiadła znowu, napięła ciało.
— Dlaczego?
— Gdy tylko się dowiedziałam, że Sparks jest Starbuckiem, rozgłosiłam to na całej Ulicy. Letniacy musieli już o tym usłyszeć. — I byłabym hipokrytką, nie wiedząc, że chciałam, by tak się stało. — Nie pozwolą mu teraz opuścić pałacu.
— Myślałam, że jest w nim bezpieczny! Tylko dlatego go zostawiłam! — Moon wykrzyczała własną zdradę; spojrzały na nią wszystkie twarze w pokoju. Oczy zapłonęły jej nagle, zmieniły się w przejrzyste okna. Jerusha odsunęła się, uciekając przed skażeniem. — Nie, nie! — dłonie Moon zacisnęły się w pięści. — Nie możecie go wykorzystać i pozwolić, by umarł. Wszystko to zrobiłam dla niego — wiecie, że tylko dlatego tu przyszłam. Nie dla was, nie dla Zmiany… nic mnie nie obchodzi, jeśli przyczyni się do jego śmierci! — Zabrzmiała w tym groźba. — Sparks nie może jutro umrzeć…