Выбрать главу

Jeszcze trudniej było jej zrozumieć, jak Moon zdołała przekonać pochodzącego z Kharemough barmana z Persefony, by zgodził się zająć miejsce Sparksa. Bogowie, dziewczyna jest w mieście zaledwie od dwóch dni! Gdyby uwierzyła, iż osobisty urok Moon wystarcza, by mężczyźni gotowi byli dla niej umrzeć, szybko zamknęłaby to dziecko… Ale w rozmowie dziewczyny z tymi dwoma mężczyznami wyczuwała podteksty mówiące jej, że w ochocie Herne'a kryło się coś więcej niż zachwyt sybillą… wystarczyło jedno spojrzenie na jego nogi. Według osobistego zdania Jerushy, Herne wyglądał na człowieka, na którego śmierci Hegemonia może tylko zyskać; o nic nie pytała, bojąc się uzyskać odpowiedź, z którą trudno jej byłoby żyć. Jerusha usłyszała jakieś odgłosy w sąsiednim pokoju, wyjrzawszy przez drzwi, zobaczyła wlokącą się po korytarzu Moon.

— Możesz wracać do łóżka, sybillo. Czas szybciej mija, gdy go nie liczymy. Obojętnie jak pójdzie Sirusowi, dobrze czy źle, tak szybko tu nie wróci.

— Wiem. — Moon przetarła zaspaną twarz i potrząsnęła głową. — Muszę się jednak przygotować, jeśli mam pobiec w wyścigu. — Uniosła głowę, sen nie miękczył już jej oczu.

— Wyścigu Królowej Lata? Ty? — zdumiała się Jerusha.

Moon kiwnęła głową, zachęcając, by spróbowała ją powstrzymać.

— Muszę. Przybyłam tu, by zwyciężyć w biegu. Jerusha poczuła, że ktoś depcze jej grób.

— Myślałam, że po swego kuzyna, Sparksa.

— Ja też — Moon spuściła oczy. — Okłamała mnie. Nigdy nie chodziło jej o uratowanie go; posłużyła się nim, bym wykonała jej plan. Nie mogła jednak powstrzymać mnie przed spróbowaniem ocalenia go… A ja nie mogę powstrzymać jej przed uczynieniem mnie Królową.

Nadchodzi nowe tysiąclecie. Jerusha odetchnęła z niewypowiedzianą ulgą, poczuła rodzącą się litość. Bogowie, to prawda — sybille są zwariowane. Nic dziwnego, że Arienrhod w końcu z niej zrezygnowała.

— Doceniam, że mówisz mi o tym szczerze. — Na mokrą skórę wciągnęła nową tunikę, zapięła ją z przodu. — Nie powstrzymam cię, jeśli spróbujesz. — Ale jeśli wygrasz, nie mów mi tego; nie chcę wiedzieć.

48

Moon nigdy by nie uwierzyła, iż w lawinie przepływających, świętujących tłumów znaleźć się może choćby na chwilę dość miejsca, by mogła swobodnie wyciągnąć ramię. Jednakże w jakiś niepojęty sposób z chaosu zrodził się ład; na pozór bezkształtna, obejmująca wszystko budowla Święta miała pod sobą fundamenty. W górnej części Ulicy oczyszczono ciągnący się na milę od pałacu odcinek. Pełni entuzjazmu widzowie ustawili się tak samo równo, co sterczące im za plecami mury eleganckich domów. Ci, którzy mieli dobre miejsca, zajęli je już wiele godzin wcześniej i przesuwający się niekiedy Sini nie mieli wielu kłopotów z utrzymaniem porządku. Przybyli, by zobaczyć początek końca, pierwszy ze starych obrzędów Zmiany — wyścig, który przerzedzi rzeszę kobiet ubiegających się o maskę Królowej Lata.

Moon wyszła na Ulicę, gdy tylko grupka Letniaczek zaczęła się skupiać wokół starszyzny rodu Goodventure, w którego żyłach płynęła krew poprzedniej dynastii Królowych Lata. Członkinie tej rodziny podczas tej Zmiany nie mogły się ubiegać o zostanie władczynią, lecz w zamian obdarzone zostały zaszczytem czuwania, by wyścig przebiegał zgodnie z obyczajami. Moon z trzymanych przez nie toreb wyciągnęła wstążkę, którą owinie głowę. Kolor przepaski wskazywał miejsce, jakie zajmie na starcie — na początku, w środku czy w tyle biegaczek. Wylosowana przez nią wstążka była zielona jak morze, ta barwa dawała pozycję na przedzie, inne opaski były brązowe jak ziemia i błękitne jak niebo. Przepasała nią czoło, blada, milcząca, nie zważała na rozlegające się wokół głosy radości i rozczarowania. To jasne, że wyciągnęła zieloną… czyż mogło być inaczej? Poczuła jednak rodzącą się, ściskającą jak macki niepewność; uciekając przed nią, przepchała się na czoło gromadzących się biegaczek.

Rozejrzała się wokół, usiłując nie upaść w ruchliwym tłumie pełnym kolorowych wstążek i podnieconych twarzy… w tłumie obcych. Większość kobiet, które przybyły na Święto z zamiarem wzięcia udziału w biegu Królowej Lata, ubrana była w tradycyjne stroje odświętne, w dziergane z miękkiej wełny spódnice i spodnie, dla sprawienia radości Pani ufarbowane w zieleń morską lub letnią. Szaty miały pracowicie ozdobione wzorami z muszelek, koralików i świecideł handlarzy, zwisały z nich wstążki zakończone figurkami totemów ich rodów. Moon ubrała się w zabraną od Persefony tunikę koczowników; jedyny strój, jaki posiadała. Czuła się tu równie obco, jak jego jaskrawe barwy, choć przecież otaczał ją lud, do którego powinna sama należeć. Włosy owinęła chustką, by skryć swe podobieństwo do Królowej. Niektórzy z Letniaków nie chcieli jej dopuścić do biegu, bo nie nosiła żadnego totemu czy innego dowodu na bycie jedną z nich. Zawsze wtedy pokazywała im gardło i cofali się od razu. Czuła ironię noszenia tu stroju Zimaków, a nie własnego, a jednak był on dziwnie odpowiedni.

Nie widziała nikogo znajomego ani wśród biegaczek, ani wśród tłumu widzów. Wiedziała wprawdzie, że trudno było jej liczyć, iż pomiędzy setkami i tysiącami ludzi wypełniającymi Krwawnik natrafi na kogoś z Neith czy kilku sąsiednich wysepek, lecz mimo to szukała i czuła rozczarowanie, że na próżno. Otaczały ją znajome widoki, głosy i zapachy, lecz babcia była za stara na taką podróż, a matka… — Święta są dla młodych — słyszała kiedyś, jak mówiła z dumą i tęsknotą — nie mających statków do naprawy i gąb do wykarmienia. Miałam swe Święto; co dzień przywołuję drogie mi wspomnienia z tych dni. — Objęła ramiona córki, podtrzymując ją na kołyszącym się pokładzie…

Z ust Moon wyrwał się okrzyk bólu, gdy nareszcie dostrzegła wyłaniającą się spod radosnych wspomnień matki brzydką prawdę. Stojąca obok kobieta przeprosiła i odsunęła się nerwowo. Moon spuściła wzrok, gdy znowu zrobiła się wokół niej podszyta strachem przed sybillami wolna przestrzeń. Nagle ucieszyła się, że nie ma tu jej matki, że nie będzie się dzisiaj przyglądać wyścigowi, obojętnie, czym się on skończy. Matka i babcia muszą mieć ją za zmarłą, a teraz i Sparks; może to i lepiej. Dawno już musiały zakończyć żałobę. Czy nie lepiej, by nigdy nie poznały prawdy, niż miałaby czuć wiecznie lęk, że dowiedzą się choćby cząstki prawdy, którą poznała w całości, okropnej prawdy o swej córce i wnuczce? Przełknęła żal i znowu rozejrzała wokół.

Nie była dzieckiem swej matki… ani Arienrhod. To co tu robię? Rozglądnęła się z nagłym zwątpieniem. Nie dostrzegła tu żadnej innej sybilli. Czy wśród Letniaków nie było ani jednej, która chciałaby uczestniczyć w biegu? Czy to naprawdę płynąca w jej żyłach ambicja Królowej sprawiła, że sama zapragnęła zostać władczynią? Nie. Nie proszę się o to! Musi nastąpić zmiana; jestem jedynie jej narzędziem. Zacisnęła pięści, powtarzając to jak zaklęcie. Jeśli żadna inna sybilla nie pobiegnie w wyścigu, to może dlatego że nie zna prawdy.

Nikt z nich jej nie zna. W otaczających ją twarzach odczytywała różne powody, różne stopnie pragnień, które przywiodły tu biegaczki. Niektóre pożądały władzy (choć posiadana przez Królową Lata miała raczej charakter obrzędowy niż świecki), inne zaszczytu, pozostałe pragnęły łatwego życia wcielenia Pani albo po prostu lubiły współzawodnictwo, traktowały bieg jako cząstkę uroczystości, nie dbając o wygraną czy porażkę. I żadna z nich, z wyjątkiem mnie, nie wie, o co naprawdę idzie gra.