— Pewny jestem, iż wszyscy wiedzą już — główny sędzia stanął na swoim miejscu — że komendant PalaThion wykryła i dosłownie w ostatniej chwili udaremniła usiłowania Królowej Śniegu Tiamat, zmierzające do utrzymania jej władzy…
Jerusha słuchała pożądliwie tych słów, wdychając każde pochlebne określenie jak woń rzadkich ziół. Bogowie, jeszcze się do tego przyzwyczaję. Choć Hovenesse był Kharemoughi, to wiedział, iż jako główny sędzia zyskuje na chwale Jerushy, i mocno to wykorzystywał. Często pociągał coś z przezroczystej czarki; zastanawiała się, czy ma w niej wodę, czy też coś kojącego ból prawienia jej komplementów.
— …I chociaż, jak wie o tym większość z nas, wyznaczenie kobiety na stanowisko komendanta policji wywołało pewne kontrowersje, to uważam, iż udowodniła ona, że potrafiła sprostać temu zadaniu. Mam wątpliwości, czy nasz pierwotny kandydat na to stanowisko, główny inspektor Mantagnes, lepiej poradziłby sobie z sytuacją, gdyby był na jej miejscu.
To diabelnie pewne. Jerusha spuściła wzrok z fałszywą skromnością, skrywając uśmiechem ironie.
— Wasza sprawiedliwość, wykonałam po prostu swe obowiązki, tak jak starałam się robić to zawsze. — Mogłabym dodać, że bez twojej pomocy. Ugryzła się w język.
— Mimo wszystko, pani komendant — powiedział powstawszy jeden z członków Rady — zakończyła tu pani swą służbę z pochwałą na koncie. Przyniosła pani zaszczyt swojej planecie i swojej płci. — Kilku mieszkańców Newhaven zakasłało na te słowa. — Okazuje się, że żaden świat, rasa czy płeć nie ma całkowitego monopolu na inteligencję; wszystkie mogą i powinny wnosić swój wkład ku najwyższemu dobru Hegemonii, jeśli nie po równo, to przynajmniej zgodnie ze swymi indywidualnymi zdolnościami…
— Kto wyrył mu napisy w mózgu? — mruknął z goryczą naczelnik Wydziału Zdrowia Publicznego.
— Nie wiem — mruknęła, zasłaniając usta dłonią — ale jest on żywym dowodem, że trwające stulecia życie nie musi czegokolwiek nauczyć. — Dojrzała, jak krzywi usta i wywraca oczyma w przelotnym momencie koleżeńskiej przesady.
— Czy zechce pani coś powiedzieć?
Jerusha wzdrygnęła się, póki nie zrozumiała, że członek Rady nie zauważył nawet, że oprócz niego ktoś mówi. Bogowie, obym się tylko nie zadławiła.
— Hmm, dziękuję panu. Nie przybyłam tu z przygotowaną mową, nie mam na to czasu. — Zaczekaj chwilę… — Ale skoro wszyscy są skłonni mnie wysłuchać, to jest sprawa na tyle ważna, byście poświecili na nią swój czas. — Wstała, pochylając się nad trochę nierównym stołem. — Kilka tygodni temu przekazano mi bardzo niepokojące dane dotyczące merów, tiamatańskich stworzeń, z których czerpiemy wodę życia — dodała ze względu na tych członków Rady, którzy o tym nie wiedzieli, lub to udawali. — Dowiedziałam się, że Stare Imperium stworzyło mery jako istoty posiadające inteligencję dorównującą ludzkiej. Człowiek, który mi to powiedział, otrzymał tę informację bezpośrednio z Przekazu sybilli.
Patrzyła na reakcje obecnych, rozchodzące się jak kręgi fal nakładających się na siebie na powierzchni wody. Próbowała rozpoznać, czy są szczere, czy wie o tym Rada i urzędnicy, czy była jedyną osobą na sali, nie dostrzegającą prawdy… Jeśli jednak wszyscy udawali zdumienie, to byli dobrymi aktorami. Rozległy się pomruki protestów.
— Czy chce nam pani wmówić — powiedział Hovanesse — iż ktoś oskarża nas o eksterminację inteligentnego gatunku?
Przytaknęła z opuszczonymi oczami, lekko przestępowała z nogi na nogę.
— Oczywiście nieświadomą. — Przypomniała sobie ciała na plaży, lecz mimo to zachodziło mordowanie. — Pewna jestem, że nikt w tej sali ani żaden członek Rady Hegemonii nie dopuściłby do czegoś takiego. — Spojrzała umyślnie na najstarszego spośród Nosiciela Oznaki, mężczyznę wyglądającego na sześćdziesiąt lat, choć mógł ich mieć dwa razy tyle. — Ktoś jednak musiał być tego świadom, bo wiemy o wodzie życia. — Jeśli wiedział, to nic na jego twarzy o tym nie świadczyło. Zastanowiła się nagle, o co jej chodzi.
— Sugeruje więc pani — stwierdził inny Kharemoughi — że nasi przodkowie świadomie ukryli prawdę, by zdobyć dla siebie wodę życia? — W słowie przodkowie dosłyszała dodatkową zawziętość i zrozumiała, że popełniła błąd. Oskarżanie przodków Kharemoughi było tym samym, co wśród jej rodaków zarzucanie kazirodztwa.
Mimo to uparcie, stanowczo potwierdziła.
— Tak, proszę pana, ktoś to zrobił.
Hovanesse pociągnął łyk ze swej szklanki i powiedział poważnie:
— W tak uroczystej chwili wysuwa pani wyjątkowo brzydkie i nieprzyjemne zarzuty, komendancie PalaThion.
Ponownie przytaknęła.
— Wiem, wasza sprawiedliwość. Nie potrafię jednak wyobrazić sobie odpowiedniejszych słuchaczy. Jeśli to prawda…
— Kto wysunął oskarżenie? Czy ma dowody?
— Pozaziemiec nazwiskiem Ngenet; ma tu na Tiamat plantację.
— Ngenet? — Dyrektor Wydziału Łączności dotknął pogardliwie ucha. — Ten zdrajca? Wymyśliłby wszystko, byleby oczernić Hegemonię. Wiedzą o tym wszyscy członkowie rządu. Jedyną rzeczą, na którą zasługuje od pani, komendancie, jest cela więzienna.
Jerusha uśmiechnęła się przelotnie.
— Kiedyś się nad tym zastanawiałam. Ngenet utrzymuje jednak, że dowiedział się o merach od sybilli; łatwo potwierdzić jego zarzuty, pytając inną.
— Nie znieważyłbym honoru mych przodków tak obraźliwym czynem! — mruknął jeden z członków Rady.
— Wydaje mi się — powiedziała Jerusha, pochylając się znowu — że przyszłość ludności tej planety, człowieczej i nie, powinna być o wiele ważniejsza od reputacji Kharemoughi, którzy zmarli przed tysiącem lat. Jeśli postępowano niewłaściwie, należy się do tego przyznać i naprawić zło. Przymykając oczy na masowe morderstwo, stajemy się równie występni, co Królowa Śniegu. Gorsi, bo bierzemy na siebie krew niewinnych istot, rozlewaną przez niewolników i służalców spełniających jedynie wasze rozkazy, których potem karzemy za nasze winy, nie pozwalając im wyjść z epoki kamiennej! — Oszołomiona słowami, które wyszły z jej ust, przypomniała sobie nagle, kto jest ich źródłem.
Z każdej strony otaczało ją grobowe milczenie, zmuszając do opadnięcia na miejsce. Siedziała cicho, słysząc wyraźnie własny oddech, czując opuszczającą ją dobrą wolę, osamotnienie w tej sali.
— Przepraszam panów. Domyślam się, że odezwałam się w niewłaściwej chwili. Wiem, że to ciężkie oskarżenie, dlatego też bardzo głęboko się namyślam, co mam z nim zrobić, czy powinnam napisać raport…
— Nie piszcie raportu — powiedział Hovanesse.
Spojrzała na niego badawczo, potem na cały stół, dostrzegając kipiący gniew Kharemoughi i złość urażonych Newhavenczyków.
Cholerny głupcze! Czyżbyś myślał, że bardziej od ciebie zechcą spojrzeć prawdzie prosto w twarz?
— Rada omówi tę sprawę po opuszczeniu Tiamat. Gdy podejmie decyzję, Ośrodek Koordynacyjny Hegemonii na Kharemough zostanie powiadomiony o wszelkich koniecznych zmianach naszej polityki.
— Przynajmniej zapytajcie sybilli. — Pod blatem stołu bawiła się zegarkiem, marząc o garści iestów.