Выбрать главу

Opuściła wzrok.

— Porwał mnie sztorm, a on był moją kotwicą. A ja jego. Gdy ktoś kocha cię bardziej, niż ty siebie…

— Wiem. — Jednym westchnieniem pozbył się gniewu. — Ale co teraz, z tobą i z nim? I ze mną?

Przesunęła palcami po kolorowym przedzie swej koczowniczej tuniki.

— Nie prosił mnie o miłość na zawsze. — Bo wiedział, że i tak to niemożliwe. — Wiedział od początku, że nikt nigdy nie będzie dla mnie ważniejszy od ciebie, nie stanie między nami ani cię nie zastąpi. — Choć sądził, że może spróbować. Chciał to uczynić; uczynił. Poczuła, jak jego twarz stara się wejść między zacięte oblicze Sparksa i jej własne. — Nikt! — powtórzyła, mocno mrugając oczyma. — Pomógł… pomógł mi cię znaleźć. — Zrezygnował z wszystkiego, dał mi tak wiele; a co ja mu dałam? Nic. — Muszę wiedzieć, na pewno, że… że będzie z nim dobrze, gdy stąd odleci.

Sparks roześmiał się, chrapliwie i gardłowo.

— A co z nami? Czy będzie z nami dobrze, gdy stąd odlecą? Gdy tu ugrzęźniemy, gdy będziemy musieli żyć obarczeni wspomnieniami o nich, przypominającymi nam, że złamaliśmy nasze śluby, nasze obietnice — i łamiemy nadal?

— Złożymy następne. Jutro — naszym odrodzonym duszom. — Nie dzisiaj. Podniosła maskę Królowej Lata. Po świcie. — Myślę jednak, że w głębi serca nigdy nie złamaliśmy poprzednich.

Pocałował ją raz, nim znowu założyła maskę.

— A co z twoją maską?

— Nic. — Pokręcił głową. — Nie potrzebuję żadnej. Swoją już zdjąłem.

52

— U diabła, na pewno nie tak wyobrażałam sobie spędzenie Nocy Masek. — Tor przerwała, by włożyć do ust wyjęte z trzymanej w dłoni torebki następne słodkie, przesączone alkoholem, upijające ciastko. Przygotowywała tak swe zdrętwiałe ciało i umysł na nadchodzący koniec świata. Naciągnęła znowu maskę wiszącą na potężnym tułowiu Polluksa, wyspie otuchy w gęstniejącym tłumie świętujących. — Mając na pociechę jedynie kupę zimnego metalu, a przed sobą lata skrobania ryb. Cholera, już w wannie mam chorobę morską. Nie znoszę ryb, psiakrew! — wykrzyknęła.

— Nie ty jedna, siostro! — Zamaskowana postać machnęła z wielkim wstrętem, zniknęła ze swą wybranką w starym magazynie, szukając tam odrobiny prywatności. Tor spojrzała za nimi zawistnie; Polluks wpatrywał się dyplomatycznie w dół Ulicy. Niemal wszyscy chodzili teraz parami.

— Przykro mi, że sprawy tak źle się dla ciebie potoczyły, Tor — powiedział Polluks niespodziewanie. — Jeśli wolisz pobyć z jakąś osobą, nie mam nic przeciwko temu.

Tor spojrzała na niego z trochę nieracjonalnym przekonaniem, że miałby bardzo wiele.

— Phi. Mogę to mieć każdej nocy… ale tej po raz ostatni jestem z tobą. — Nie odpowiedział.

Zrobili sentymentalną wyprawę do nabrzeży i składów dolnego miasta, bo stwierdziła, że tę ostatnią noc swego świata chce spędzić w miejscach przypominających jej dzieciństwo, pochodzenie. Wspominała swą młodość, przeżywała na nowo dni, kiedy nawet nie marzyła o rzeczach, które w końcu osiągnęła. Miała nadzieję, że jeśli zdoła je zapamiętać, gdy przestaną istnieć, nie będzie jej ich tak bardzo brakować.

Zastanawiała się, kto dziś kieruje kasynem. — Kto w nim został? — czy w ogóle ktoś. Dzięki dziwnej magii Moon Dawntreader zniknął nawet Herne. Do diabła z nim. Wróciła tam tylko po to, by zabrać te kilka rzeczy, które chciała zachować z czasów, gdy była Persefoną, i przekazać przybranemu bratu. Nie widziała się z nim od dawna, dziś też się z nim nie spotka — już wyjechał z miasta. Ale i tak nigdy nie byli sobie zbyt bliscy.

— Dziś nie mam nikogo bliższego od ciebie, Polly. — Westchnęła — Może nigdy nie miałam. — Usiadła na porzuconej skrzyni wśród resztek pozostawionych przez odjeżdżających, dobrze się czuła w starym kombinezonie i na starych śmieciach. — Nigdy się nie odgrywałeś, obojętnie jak ciężko cię traktowałam czy jak mało ci dawałam… Jasne, i tak nie mogłeś się skarżyć, czego to więc dowodzi? — Zjadła następne ciastko. Polluks siedział przed nią cierpliwie na trójnogu. Zobaczyła zaczynające migać na jego piersi czerwone światełko; w jej umyśle doszło jednak do informacyjnego zwarcia i nie zauważała go. — Czy naprawdę nigdy gdzieś tam w głębi nie czułeś się urażony? Czy nigdy cię nie obraziłam, znieważyłam czy coś takiego? Na bogów, mam nadzieję, że tego nie zrobiłam, bo dla mnie byłeś zawsze taki dobry… — płaczliwie pociągnęła nosem.

— Tor, nigdy nie mogłaś mnie obrazić.

Spojrzała na jego nic nie wyrażającą twarz, starając się coś wyczytać z tego monotonnego głosu.

— Naprawdę? To znaczy, naprawdę? Naprawdę mnie — lubisz?

— Naprawdę “lubię cię”, Tor. Tak, lubię. — Twarz bez oblicza spojrzała na nią.

— Skąd możesz wiedzieć? — Uśmiechnęła się. — Nie myślałam, że jesteś do tego zdolny. Sądziłam, że nie możesz. Czuć cokolwiek. O to mi chodzi. Zawsze myślałam, że jesteś — no, tępy. Bez obrazy — dodała pośpiesznie.

— Tor, mam w sobie bardzo wymyślny komputer. Nie zaprogramowano mnie na osądzanie, z wyjątkiem kwestii prawnych. Lecz na moim poziomie złożoności trudno nie oceniać. Potrzebuję stałego regulowania.

— Och — kiwnęła głową. — Chyba zawsze wiedziałam, że jesteś czymś więcej niż tylko urządzeniem załadowczym. To znaczy, czy urządzenie załadowcze wiedziałoby, jak ułożyć moje włosy? Albo… — Umilkła, gdy sobie coś przypomniała. — Albo lecieć do Sinych z każdym słówkiem, które wymknęło się komuś na Ulicy. — Wzruszyła ramionami. — Albo uratować mi życie, co, Polly…? — Poklepała go po piersi. — Och, do diabła, miewaliśmy i dobre dni, nie? Pamiętasz, jak stary Stormprince mi cię przydzielił? Bogowie, jaka byłam z siebie dumna! Czy wiesz, że myślałam, iż w życiu nie osiągnę nic większego od dostania ciebie? Kto by pomyślał… Ale może to i prawda. Nigdy tego nie żałowałam. Nigdy. — Wolną ręką przesunęła po swych gładkich włosach. — Długo chyba potrwało, nim zrozumiałam, co oznaczało dla mnie bycie Persefoną. — Spojrzała na swe dłonie, na których od dawna nie było odcisków. — Dlaczego miga to światełko? Czy zapomniałam ci coś zrobić? — Wstała niepewnie.

— Nie, Tor. Oznacza ono, że wygasł mój kontrakt.

Opanowało ją zdumienie.

— Och. Wiedziałam… to znaczy, wiedziałam, że wygaśnie dzisiaj. Ale… — Myślałam, że nikt tego nie zauważy. Przełknęła ostatnie upijające ciastko, zgniotła bezlitośnie i wyrzuciła torebkę. Wszędzie całą Ulicę wypełniały śmieci. — Czy chcesz teraz odejść?

— Nie, Tor — Polluks spojrzał na nią bez wyrazu. — Jeśli jednak szybko nie znajdę się na komendzie policji, przestanę działać i zostanę sparaliżowany.

— Och — powiedziała ponownie. — Nie wiedziałam. W takim razie lepiej ruszajmy. — Wzięła go pod grube, krągłe ramię i wrócili na Ulicę, poszli nią w górę po własnych śladach. Oglądała się za siebie, póki nie zaczęło się jej kręcić w głowie, wtedy znowu patrzyła prosto. — Co się teraz z tobą stanie, Polly? Gdzie pojedziesz?

— Nie wiem, gdzie zostanę wysłany, Tor. Wpierw jednak zostanę przeprogramowany i wyposażony w nowe informacje. Zapomnę o wszystkim, co działo się tutaj.

— Co? — Zatrzymała go, zapierając się piętami. — To znaczy, że nie będziesz pamiętał niczego o Krwawniku? O mnie?